niedziela, 31 lipca 2016

Analfabetka Która Potrafiła Liczyć- J. Jonasson



Zauroczona lekkością i zawiłością Stulatka który wyskoczył przez okno i zniknął zakupiłam kolejne dzieło Jonasa Jonassona pod zgrabnym tytułem Analfabetka która potrafiła liczyć. Odłożona na półce czekała cierpliwie na swoją kolej. Dość długo towarzyszyła mi w codziennym życiu , zdradzając powoli swe sekrety.

Analfabetka która potrafiła liczyć to opowieść o pewnej czarnoskórej dziewczynce- Nombeko, która bardzo szybko musiała zakasać rękawy i wziąć życie we własne ręce. Mając zaledwie kilka lat podjęła pracę przy czyszczeniu latryn i pomału, z dużą dozą sprytu pnie się po szczeblach swej jakże krótkiej drabiny kariery, nabywając po drodze umiejętność liczenia, czytania i... posługiwania się nożyczkami. Z tym doświadczeniem i woreczkiem nieoszlifowanych diamentów, postanawia ruszyć w świat, ale to nie takie proste. Zwłaszcza gdy nierozważnie wpada się pod samochód lekko "niedzisiejszego" inżyniera... idąc chodnikiem. hmmm... a to dopiero początek.

W tym samym czasie, w Szwecji pewien urażony fan korony zmienia front i postanawia obalić monarchię. Ma już swoje lata, więc chce przekazać swą schedę synowi, wychowując go na rasowego republikanina. Oj nie może być tak pięknie. Bo co jeśli zamiast jednego godnego następcy rodzi się dwoje?  I do tego tak bardzo odmiennych od siebie? Tak wiem, brzmi niesamowicie, ale dopiero gry obie historie łączą się, zaczyna się prawdziwy rollercoaster.

Analfabetkę... czytałam dość długo, miałam wrażenie, że potrzebuje ona sporego rozbiegu. Niemal do mniej, więcej połowy książki podchodziłam z rezerwą. Raz chyba nawet chciałam zrezygnować. Brakowało mi postaci, którą obdarzyłabym jakimś uczuciem, czy to pozytywnym czy negatywnym. W przeciwieństwie do tej nijakości, Stulatek budził we mnie rozrzewnienie i ciepłe uczucia, których tu mi trochę brakowało. Punktem zwrotnym było połączenie losów Nombeko i Hogera 2. Od tego momentu wszystko co było oczywiste, takie być przestało. Akcja przeszła do galopu by z chwilami przestoju porwać czytelnika do ostatniej strony. I ja tak dałam dziś się porwać. Zaśmiewałam się z tych absurdalnych przygód, nieprzypadkowych przypadków i zawiłych powiązań. Wow... Czułam się jak na karuzeli. Galimatias i zawrót głowy, poprzeplatany krótkimi chwilami by trochę odsapnąć.

Trudno mi jest ocenić tę książkę... Myślę, że zrobiłaby na mnie piorunujące wrażenie, gdyby nie uprzednia znajomość Stulatka, który wyskoczył przez okno. Postawił on bardzo wysoko poprzeczkę, był nowym doznaniem, a akcja nie galopowała, tylko staczała się z urwiska w szaleńczym pędzie i chaosie. Analfabetka... nie szokowała, dostałam to czego się spodziewałam, nie mniej, ni więcej. Mimo to bawiłam się przednio, zwłaszcza  przy opisie działań Służb Specjalnych w Gneście. Akcja rodem z Monty Pythona :).

Fantastycznie absurdalna, pełna uroku opowieść o nadzwyczajnej fabule i niesamowicie oryginalnymi postaciami, napisana barwnym, lekkim i zabawnym językiem. W sam raz na długie wieczory. Całość oceniam 6/10 i z ciekawością sięgnę po kolejną powieść tego autora.

Pozdrawiam ZaBOOKowana


niedziela, 24 lipca 2016

Kanada Pachnąca żywicą- A. Fiedler



Dziś zabiorę Was w podróż. Malowniczą podróż po dziewiczych zakątkach Kanady, wraz z pewnym ciekawym poznaniakiem: Arkadym Fiedlerem.Wiele osób nieświadomie posiada w domu jego dzieła, jak Dywizjon 303,czy Kanada Pachnąca żywicą w wydaniu mniej lub bardziej pożółkłym. Ta niepozorna książka, gdy już dostanie szanse, nie da o sobie zapomnieć.

Arkady Fiedler- polski podróżnik, reportażysta, pisarz i poeta. Obok Olgierda Budrewicza, był wzorem dla wielu współczesnych podróżników takich jak Jarosław Kret.W Kanadzie Pachnącej Żywicą, autor ukazuje czytelnikowi kraj taki jaki zastał: dynamiczny i eksploatujący rozwój cywilizacji, osadnictwa i przemysłu, bezwzględnie wypierający dotychczasowych rdzennych mieszkańców. Indianie zepchnięci do rezerwatów i umniejszeni do roli przewodników lub atrakcji turystycznej, zwierzęta niegdyś cenione, teraz ścigane i wybijane na poczet obecnej mody. To wszystko przeplecione historiami drobnych bohaterów których imiona warto zapamiętać.

Od momentu gdy otworzyłam Kanadę Pachnącą Żywicą i poczułam zapach starości, dotknęłam pożółkłych kartek, zatopiłam się. Powoli zanurzałam się w treści jak w gorącej kąpieli. Kąpieli pachnącej żywicą... Czułam jakby otworzyły się przede mną drzwi do nowego świata. Nie zastanawiałam się długo, chwyciłam plecak i ruszyłam wraz z Arkadym w głuszę. Tak bardzo przypominało mi moje coroczne odkrywanie Tatrzańskich szlaków. Zachłannie rozglądałam się na boki i chłonęłam więcej i więcej... Wraz z każdą przewracaną stroną słyszałam plusk potoku, śpiew ptaków, pomruki dzikiej zwierzyny, zapach wilgotnego mchu, dymu z ogniska, a to wszystko przesiąknięte świeżą wonią żywicy. Tak intensywną, że niemal czułam w ustach jej gorzki, rześki smak. Nie chciałam wracać. Pragnęłam tam zostać, węszyć, obserwować i nasiąkać tym wszystkim.

Dla mnie Fiedler nie jest autorem, jest magikiem. Czarnoksiężnikiem, który w sobie tylko znany sposób przeniesie nas w czasie i miejscu, czyli z wygodnego fotela wprost do leśnej głuszy, z początków kolonizacji Kanady. Trzymajcie się więc mocno i dajcie się porwać historii przesiąkniętej żywicą. Czuję, że nie raz sięgnę po nią, by ponownie upoić się tym światem. Nie boję się tych słów A. Fiedler uwiódł mnie swą opowieścią za co daję mu pokaźną 9/10. Jedynym minusem jaki widzę jest zbyt mała ilość stron, dla mnie ta opowieść mogłaby nie mieć końca :)

Pozdrawiam
ZaBOOKowana


niedziela, 17 lipca 2016

Stulatek, Który Wyskoczył Przez Okno I Zniknął- J. Jonasson



"Oczywiście zajęło trochę czasu, zanim Allan na dobre utwierdził się w tym przekonaniu, ale w końcu zostało mu ono na zawsze: jest, jak jest, i będzie, co będzie." 

Jonas Jonasson, Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął


Jakiś czas temu, głośno się zrobiło o Stulatku, Który Wyskoczył Przez Okno I Zniknął- Jonasa Jonassona. Powstał film i nagle oczy wszystkich, w tym moje, zwróciły się w kierunku nieznanego Szweckiego autora. Sam zwiastun filmowy mnie nie zachwycił, ale wiedziona instynktem i wewnętrzną ciekawością, wyszukałam w bibliotece książkę i wpadłam. Wpadłam i padłam, ale ze śmiechu :)

Pewnego zwyczajnego popołudnia, tytułowy stulatek postanawia opuścić swoje jubileuszowe urodziny i rusza w świat. Bardzo szybko i w sposób wręcz niemożliwy, zadziera z mafią, policją,  zyskuje majątek, wrogów, wspólników na dobre i na złe, a także słonia. Tak, słonia. Brzmi nieprawdopodobnie? A to jeszcze nie wszystko. Wartka, przewrotna akcja w czasie rzeczywistym przeplata się z wspomnieniami staruszka, które jeszcze bardziej przyspieszają tempo. Przecież człowiek, który jadł kolację z przyszłym prezydentem Trumanem, leciał samolotem z Churchillem, pił wódkę ze Stalinem i znał Mao Zedonga, nie może iść zwyczajnie przez życie.

Od samego początku polubiłam tego lekko zagubionego i lekkomyślnego starca, który w szlafroku wyskakuje przez okno, a chwile później ma na karku policję, gang i słonia. Stulatek... jest niesamowicie brawurową, idealnie skrojoną i dobrze naoliwioną powieścią. Od samego początku biegłam razem z fabułą i z ogromnym niedowierzaniem na twarzy śledziłam kolejne absurdy, następne wpadki i śmiałam sie do łez. Mogłam się tylko łapać za głowę i  myśleć: Jak?! (pewnie musiałam mieć dziwną minę).Tak barwnej, przemyślanej i dopracowanej do najmniejszych szczegółów historii dawno nie czytałam. Cięty, inteligentny dowcip, błyskotliwe rozmowy i wartka akcja to to, co w literaturze tego typu cenię najbardziej. Wszystko składa się razem na opowieść, do której będę z dużą checia wracać, zwłaszcza by poprawić sobie nastrój.

Podsumowując. Macie ochotę dać się porwać wartkiemu nurtowi przygody? Chcecie stanąć w centrum wydarzeń, zmieniających losy świata? Zapraszam, Jonasson Travel zaprasza na wycieczkę! Waszym przewodnikiem będzie stuletni Allan. Ale, ale! nie kręćcie głowami, takiej przgody jeszcze nie przeżyliście i mogę zagwarantować że nie zapomnicie. ;) Daję 9/10.

Miłego wieczoru
ZaBOOKowana :)

niedziela, 10 lipca 2016

Cykl Upiór Połudia- M. L. Kossakowska


"...Więc właśnie trzymacie je w dłoniach. Moje cztery  historie. Część kolekcji. Żywioły. Wiatry. Pory roku. Każda inna. Do wyboru podług gustu. To nie są żadne klejnoty, przyznaję. Nawet nie półszlachetne gemy. Ot, zwykłe otoczaki. Tyle że ładne.
Ale wysłuchaliście ich. Teraz nie macie już odwrotu. Bo właśnie spotkaliście upiora południa i pozostajecie w jego mocy. W mocy opowieści, upału, gorąca i słońca palącego na wiór.
Wiec nie dziwcie się, gdy pewnego dnia przyjdę po was. Och, rozpoznacie mnie, jestem pewien. Przybędę w środku dnia z uśmiechem na ustach i duszą pełną płomieni. I wiecie co? Wcale nie sądzę, żebyście się ucieszyli na mój widok..."



Wiedziona impulsem zakupiłam od pewnej przemiłej istotki z Opola cykl Upiór Południa Mai Lidii Kossakowskiej. Cztery niepozorne, szczuplutkie książeczki.  Ale.. ale! Nie dałam się zwieść pozorom! Wiedziałam, że się nie rozczaruję, wiedziałam, że muszą być moje. Niecierpliwie wyczekiwałam ich w domu, a gdy wreszcie dotarły, z zachłannością sięgnęłam po pierwszy tom. Utonęłam... W tym momencie odczułam jak bardzo brakowało mi rasowej fantastyki.

Autorkę poznałam już jakiś czas temu, osobiście - na konwencie, i poprzez twórczość czytając Rudą Sforę. Już wtedy polubiłam jej tajemniczy, gęsty i mistyczny klimat. Cykl Upiór Południa składa się z czterech mrocznych i dusznych opowieści. Różne czasy, różne postaci, różne emocje... Tylko jedno jest wspólne- Szaleństwo. Każda opowieść balansuje na granicy rzeczywistości i obłąkania. Granicy tak cienkiej, że nigdy nie jest się pewnym, po której stronie jeszcze jesteśmy . Ale to tylko historie... i aż historie...

W tomie pierwszym: Czerń, poznajemy Jacka Wilczyńskiego. Byłego korespondenta wojennego, który pod pozorami normalnego życia, mierzy się z upiorami pewnego sądnego dnia. Miał wtedy szczęście i udało mu się przeżyć zamach, ale płaci za to dużą cenę. Wraca do Afryki, mając nadzieje, że to coś zmieni, że smak krwi i zapach spalonego mięsa wreszcie się rozwieją. Czerń ocieka gniewem, cynizmem, sarkazmem, że niemal czujemy jej słono-żelazisty smak. Gęsty, duszny klimat zapiera dech i przywodzi na myśl prastarą gorącą Afrykę, pełną duchów, przodków, oriszy i demonów. To jeszcze szaleństwo czy już opętanie?

Tom drugi przenosi nas na bardzo dziki Zachód. Spotykamy tam płatnego mordercę, rewolwerowca wyjętego spod prawa- Ralpha Hitchcomba. Zostaje on otruty przez swoich zleceniodawców, a umierając ma jeszcze chwilę by przyjrzeć się swemu oprawcy. Dwa lata później pojawia się znów, tym razem by spłacić długi. Żar leje się z nieba, ogień spopiela ludzkie wnętrza trawione strachem. Giną ludzie, lecz Pamięć Umarłych to nie tylko zemsta...

A co powiecie na świat równoległy? Troyden Jacob Harlows, weteran wojny w Iraku, po długotrwałych torturach budzi się w szpitalu. Diagnoza: 3 postrzały w klatkę i połamane nogi, a perspektywa dalszego życia maluje się z szarych barwach. Lojalność wobec cudownej Ameryki doprowadziła do tego stanu, ale co dalej? Brak wytycznych, brak rozkazów... Nagle pojawia się Burzowe Kocię, a wraz z nim szansa na uratowanie świata. Świata innego, odmiennego, nieznanego, obcego. Dlaczego nie? Dzielny żołnierz zrobi wszystko by lojalnie i sumiennie wypełnić zadanie. Za wszelką cenę...

Czas Mgieł, czwarty i ostatni tom opowiada historię Nataniela, żołnierza, który trafia do zakładu psychiatrycznego. Dlaczego? Amnezja, wspomnieniom wstęp wzbroniony! Powoli oswaja się z teraźniejszością, balansuje pomiędzy ucieczką, a terapią. Nie chce pamiętać. Mimo to pojedyncze obrazy, twarze  przebijają się przez zasłonę. Nadchodzi mgła, a z nią upiory pomordowanych kolegów. Chcą wrócić. Wyważyć zamknięte wrota wspomnień. To piekło! A może już nie żyje?

Gdy sięgnęłam po Upiór Południa poczułam jakbym przeskoczyła z szpilek i kiecki w moje ukochane, rozdeptane kapcie i wygodny dres. Poczułam się jak u siebie, mogłam puścić swobodnie wodze fantazji i w pełni rozkoszować się tym galopem. Już od pierwszych stron atmosfera robi się ciężka, duszna, gorąca, mroczna. Utrzymana na równym poziomie przez wszystkie opowieści. Chwilami czułam się zaniepokojona, czasem rozczarowana, nawet zawiedziona, że stało się to co się stało. Jednak w każdym calu pochłonięta. Nie mogłam się oderwać choćby na chwile. Mrok trzymał mnie silnym uściskiem, wnikał we mnie, przeszywał. I tylko przyspieszony oddech, słono-żelazisty smak krwi i dużo, duużo kawy... Wow! Tego było mi trzeba. A to wszystko zawarte między wersami, nic wprost.

Cykl w sam raz dla fanów mniej kolorowej fantastyki.Kossakowska nie zawiodła mnie po raz kolejny i udowodniła, że kobiety też potrafią swoim kunsztem zbudować nastrój zapierający dech w piersi. Dobrą, mocną, polską fantastykę pisaną drobną kobiecą dłonią. Jak dla mnie cały cykl oceniam 7/10 i nadal pozostaję głodna. :)

Pozdrawiam
ZaBOOKowana


piątek, 1 lipca 2016

Stara Baśń- J. I. Kraszewski



Opowiem Wam bajkę jak kot palił fajkę... Nie? To może o początkach Państwa Polskiego?

Jak na fankę legend i mitologii przystało, nadszedł czas bym przesunęła swój wzrok na rodzimą słowiańską kulturę. Przeszperawszy maminą kolekcję natrafiłam na Starą Baśń i choć książka starsza ode mnie, to trzyma się lepiej niż ja ;).

Stara Baśń to 1 tom cyklu Dzieje Polski. Jest osadzona jest w czasach pierwszych Polan. Władzę nad nimi sprawuje okrutny kneź zwany Chwostkiem wraz z swoją żoną Niemką- Brunhildą. Oboje chcą wprowadzić twarde niemieckie rządy i brutalnie eliminują niewygodnych kmieci. Wśród opiekunów pomniejszych grodów zaczyna wzrastać napięcie i decydują się zebrać wiec. Powoli zwykły bunt przeradza się w wojnę domową i oblężenie kneziowego grodu. Dodatkowo przez całą powieść obserwujemy rozkwitającą miłość kmiecia i wojownika Domana, do pięknej i przeznaczonej bogom Dziwy. Fabuła powieści nawiązuje do staropolskich podań i legend, między innymi legendy o okrutnym władcy Popielu.

Mimo że jest to niepozorna książka (ok. 310 str.) czytałam ją dość długo. Jakoś trudno mi było przebrnąć przez powolną i niespieszną fabułę. Nie jestem miłośniczką historii, a to sprawiło, że nie bardzo umiałam usadowić się wygodnie w tym czasie. Dookoła oblegali mnie knezie, kmiecie, jeńcy, Niemcy i trochę się w tym gubiłam. Akcja szła kroczkiem niedzielnego spaceru i nie przyspieszyła ani na chwilę. Ciągłe narady i kłótnie zabierały całe rozdziały, a walki i bitwy zaledwie parę akapitów, a to nużyło. Najbardziej zawiodłam się chyba na samym oblężeniu wieży Chwostka. W planach paromiesięczne, w praktyce krótkie, a do tego wróg wybił się sam. Hmm... Nic dodać nic ująć.

Jednakże Starej Baśni nie rzuciłam w kąt. W pewnym stopniu urzekł mnie jej lekko archaiczny i śpiewny język, który przywodził mi na myśl legendę nuconą przy ognisku. W tym świetle bohaterowie stawali się bardziej odważni, panny bardziej niewinne, starcy bardziej mądrzy, a Jaruha? hmm... bardziej tajemnicza. Wrogowi wyrastały zęby i pazury, i wydawał się bardziej odrażający, a bogowie wydawali się nadal żywi. Dodatkowo opis obrzędów weselnych, pogrzebowych, wiecu czy prawa gościa pozwolił mi zobaczyć dawniej wyznawane wartości, które przez wieki zanikły. Te plusy zgrabnie podbiły moją ocenę. :)

Po dłuższym zastanowieniu daję 5/10.  Nie jestem fanką książek historycznych, a samych bajdurzeń czy mitologii było tu niewiele. Nie znalazłam tego co chciałam i nie sięgnę już raczej po kolejne tomy. Mimo to jak najbardziej polecam wszystkim tym, co chcą zobaczyć jak to dawniej bywało.

Pozdrawiam i życzę chłodniejszego popołudnia
ZaBOOKowana