czwartek, 22 września 2016

Babska Stacja- Fannie Flagg


Fannie Flagg jest dla mnie pewną firmą. Oczarowana Smażonymi Zielonymi Pomidorami postanowiłam zaczytać się w całej twórczości tej autorki. Pełna zapału kupiłam Babską Stację i... trochę czasu minęło zanim po nią sięgnęłam. Sięgnęłam i całkowicie utonęłam na 24h. Dosłownie przed chwilą zamknęłam książkę i co tchu, przybiegam do Was z recenzją. Uwaga, jeszcze gorąca!

Fannie Flagg przedstawiać nie muszę, za to jej najnowszą powieść, na pewno. Babska Stacja opowiada historię prawie 60-letniej Sooki, której jeden mały list wywraca uporządkowane dotychczas życie do góry nogami. Dowiaduje się, że była adoptowana, a w związku z tym wszystko co do tej pory fundamentalne, znane i oczywiste,  runęło. Pozostał tylko prawdziwy akt urodzenia z tajemniczym zapisem "matka - Fritzi Jurdabralinski, ojciec - nieznany". Sooki musi się zmierzyć z własnym życiem, gniewem i poznać swoją przeszłość na nowo, a to nie jest proste zwłaszcza, jak ma się 60 lat! Opowieść ta jest umiejscowiona "jedną nogą" w czasach rzeczywistych, drugą natomiast sięga lat 20-50 XX wieku. Poznajemy losy skromnej rodziny Jurdabralinskich - polskich imigrantów wojennych budujących nowe życie w Pulasce, w Wisconsin. Obserwujemy jaki wpływ na życie zwykłych Amerykanów miała II Wojna Światowa i co najważniejsze mamy okazję dowiedzieć się nie mało o WASP (Women Airforce Services Pilots) mało znanych kobietach, które transportowały samoloty wojskowe w trakcie II Wojny Światowej. Wszystko okraszone uroczym humorem, który sprawia, że nawet tragedie są mniej gorzkie, a życie toczy się dalej.

Smażone Zielone Pomidory postawiły poprzeczkę bardzo wysoko, przez co inne powieści tej autorki, nie były w moich oczach tak barwne. Babska Stacja natomiast sprostała zadaniu. Jako pierwsze danie otrzymujemy przesympatyczną główną bohaterkę - Sooki, lekko zagubioną i przezabawną. Na drugie danie Fritzi - dziarska dziewczyna z ikrą, która poradzi sobie w każdej sytuacji i nie da sobie w kasze dmuchać. A na deser Lenore - dystyngowana, skupiona na sobie i wszechwiedząca starsza pani, która nie znosi sprzeciwów. To wszystko wsadzone do małego miasteczka niedaleko Alabamy, wstrząśnięte i zmieszane. Podane w łagodnej, słodko-gorzkiej, barwnej formie. Ja to kupuję! I to całą sobą!
Przez zaledwie dzień bardzo polubiłam wszystkie postaci. Wraz z Fritzi i jej siostrami, prowadziłam stację benzynową. Pachnąca smarem i olejem silnikowym pomagałam wymienić koło czy zatankować "do pełna". Za moment latałam z głową w chmurach, nosiłam biały szalik, otaczał mnie tylko ryk silników i błyski kontrolek. Dosłownie chwilę później razem z Sooki karmiłam ptaki, prowadziłam dom i odkrywałam tajemnice przeszłości. Pisywałam listy i niecierpliwie oczekiwałam wiadomości z frontu. Wzruszałam się, denerwowałam i śmiałam, odczuwałam ulgę i wszechogarniające ciepło, które bije z tej powieści jak ze słynnych Smażonych Zielonych Pomidorów. To właśnie to ciepło i lekki humor tworzy ten jedyny i niepowtarzalny klimat, którym Fannie Flagg skradła moje serce. A co tam serce, duszę pewnie też :). Jeszcze do końca nie udało mi się obetrzeć łez wzruszenia, a już tęsknię do Babskiej Stacji gdzieś tam w Wisconsin.

Powieść ta chwyta za serce nawet największego twardziela, jak ja. Chwyta i nie chce puścić, a jak już puści to zostawia miłe ciepło i ślad, który każe nam wracać tam ciągle i ciągle. Tak jak wracam do Whistle Stop Cafe w Alabamie i teraz będę wracać do Babskiej Stacji w Wisconsin, by choć przez chwile porozmawiać z Fritzi, Sophie, Winkiem, Gertrudą lub Tulą, umazać się smarem i zjeść przepyszne domowe pączki Muni. A jeśli Wy macie na to ochotę? Zapraszam! Nie zawiedziecie się.  Mogę obiecać z ręką na sercu, że powrócicie tu nie raz. Dla mnie 10/10.

Pozdrawiam
ZaBOOKowana

wtorek, 20 września 2016

Opowieści Starego Antykwariusza- M. R. James


Wszystko co dobre, szybko się kończy. Weekend, konwent i wolne od pracy. Autorzy się porozjeżdżali do swoich domów, a za nimi uczestnicy, a Toruń pomału pustoszał i szarzał. Ja też wróciłam do domu i z miejsca dałam się ponieść błogiemu lenistwu z książką. Dziś opowiem o kolejnej pozycji pożyczonej siłą (perswazji), mimo że stosik moich własnych, nieprzeczytanych książek rośnie w siłę. Niech dziś powieje grozą...

Opowieści Starego Antykwariusza- M. R. Jamesa to zbiór 33 klasycznych ghost stories. Wszystkie opowiadania pisane są jako relacje o rzeczach, które dotknęły znajomego/sąsiada/kuzyna... itp. a sposób w jaki są opowiadane, lekko sceptyczny, rzetelny i skrupulatny, chwilami miałam wrażenie, że pozbawiony emocji nadaje historii swoistego chłodu. Chłodu, który chwilami przeszywa czytelnika na wskroś i mrozi wraz z narastającym strachem. Sam autor jest mało znany w Polsce. Jego szczupły dorobek, który nieustannie wpływa na twórczość wielu pisarzy, zawiera się w zaledwie 4 zbiorach.

Pozwolę sobie zacytować wstęp Marka S. Nowowiejskiego, ponieważ najlepiej oddaje klimat Opowiadań :

"Opowieści Starego Antykwariusza zawierają najwspanialsze opowiadania, jakie wyszły spod pióra Jamesa. Niewiele późniejszych opowiadań dorównuje im historyczną dokładnością szczegółu, siłą niedopowiedzeń i precyzją konstruowania dyskretnie złowieszczej, "oddalonej" atmosfery lęku, niepokoju i zagrożenia. Oczarowują do dziś. Czytelnik powinien zasiąść w fotelu i wsłuchać się uważnie w historie, które opowiada James, dziejące się na wsiach i w małych miasteczkach, pośród sielskich krajobrazów, bądź w zaciszu odwiecznych murów uniwersyteckich. I mieć na uwadze, że powstały z myślą o słuchaczach. Głos, który opowiada te historie, jest kulturalny, dobroduszny, spokojny, bardzo rzadko wznosi się do krzyku, zadowalając się stłumionym westchnieniem. Głos ten opisuje Anglię, jakiej już nie ma, Anglię wyrafinowaną, dystyngowaną, wiktoriańską i imperialną, sportretowaną z naturalistyczną dokładnością, [...] Anglię trzeźwą i racjonalną. I nagle ten gładki obraz zostaje zdruzgotany intruzją czynników nadprzyrodzonych i groźnych. I wtedy czytelnik mimowolnie się wzdryga, jakby pod wpływem czyjejś ręki, która nagle spoczęła na jego ramieniu - chociaż jest sam w pokoju. " 
~Marek S. Nowowiejski

Jamesa czytałam w taki sposób jak Blackwooda, czyli według długości opowiadań, a nie kolejnością w spisie treści. Dałam sobie dzięki temu czas by wczuć się w klimat opowieści i poznać język autora. Nie będę mówić o wszystkich opowiadaniach, bo ich oceny plasują się na 5-8/10. Opowiem o trzech, które moim zdaniem są najlepsze z całego zbioru. Postaram się nie spoilerować za mocno.

Pierwszym takim opowiadaniem jest Jesion. Bardzo krótkie, ale dość skondensowane w treści. Koncepcja przeklętego drzewa, czyhającego tuż pod oknem sprawiła, że gdzieś w środku poczułam niepokój, a po plecach przebiegały pojedyncze ciarki. Może to fakt, że drzewa (dotąd niewinnie stojące wokoło mnie) stały się nagle potencjalnym źródłem zagrożenia? Brrr...
Kolejnym opowiadaniem są Magiczne Runy. Tym razem mamy do czynienia z człowiekiem posiadającym nie byle jaką wiedzę oraz rządzę zemsty w oczach. Tak niewiele, a jednak wystarczyło by grunt pod moimi nogami się lekko zachwiał. Nagle okazuje się, że zaleźć za skórę komuś groźnemu można w każdej chwili. Hmm...
Najdłuższe, a zarazem też najbardziej niepokojące opowiadanie to Pan Humphreys I Jego Spadek. W tym wypadku mamy do czynienia z miejscem dogłębnie złym. A sam opis czegoś wyzierającego z wypalonej dziury sprawił, że miałam ochotę zapalić więcej świateł. Wow!

Mimo to, w porównaniu z opowiadaniami Blackwooda czy Lovecrafta, James wypada dość blado. Uczucie grozy rozmywa się niemal wraz z następną stroną, natomiast przy Lovecrafcie i Blackwoodzie jeszcze długo towarzyszyło mi w codziennym życiu. Dużym plusem u Jamesa jest sposób narracji, który w świetny sposób wtajemnicza czytelnika. Uwielbiam książki pisane z pierwszej osoby! Czuję się tak jakby ktoś przy kominku opowiadał mi niesamowitą historię, a ja ją słucham i czuję jak świat staje się bardziej niejednoznaczny i nadnaturalny, a przez to groźniejszy.

Jeśli mam oceniać całokształt do daję 6,5/10, ale ocena samych opowiadań są dość mocno zróżnicowana. Mimo to, polecam. Lubisz intuicyjnie wyczuwać zagrożenie? Nie masz ochoty na rzeźnię i zmyślne tortury? James na pewno Cię nie zawiedzie i nieraz poczujesz się nieswojo... nawet u siebie. ;)

Miłego i strasznego wieczorku
ZaBOOKowana


sobota, 17 września 2016

Copernicon





Dziś znów będzie krótko. Jestem aktualnie na konwencie fanów fantastyki i gier RPG w Toruniu. Jest przesympatycznie. Mój Luby ruszył w tany z całonocnymi LARP'ami, a ja nie czuję się na siłach. Za to mam chwile by wypocząć i poczytać w ciszy, a to też jest ważne :).

Uwielbiam takie konwenty zwłaszcza za to, że mogę spotkać moich ulubionych autorów. Dziś np. miałam przyjemność uczestniczyć w spotkaniu autorskim Mai Lidii Kossakowskiej. Wspaniała pisarka, a do tego przemiła kobieta. Udało mi się uzyskać autografy na wszystkich  częściach omawianego tu Upiora Południa. Jestem szczęśliwa! Jutro planuję jeszcze spotkania z kolejnymi autorami i zdobędę kolejne podpisy do kolekcji :). A wy lubicie takie spotkania? Często bierzecie w nich udział? Mam nadzieję, że tak.

To niesamowicie inspirujące i ciekawe spotkać kogoś kto już oczarował mnie swoim dziełem. Zobaczyć jakim jest człowiekiem i porównać rzeczywistość z naszym wyobrażeniem o nim. Przyznam, że najbardziej do tej pory zaskoczył mnie Andrzej Pilipiuk i Andrzej Sapkowski. Po Pilipiuku spodziewałam się że jest osobą charyzmatyczną z silną osobowością natomiast, okazał się człowiekiem skromnym, trochę skrytym, bardzo zawiłym i niesamowicie sympatycznym (to sprawiło, że polubiłam go jeszcze bardziej). Pan Sapkowski natomiast dużo stracił w moich oczach już przy pierwszym spotkaniu. Zamiast "równego gościa" (bo tak sobie go wyobraziłam) spotkałam wyniosłego, lekko gburowatego człowieka. Na szczęście to był tylko jeden raz gdy się niemiło zawiodłam :)

A jakie są Wasze doświadczenia z autorami?

Dobrej nocy
ZaBOOKowana

poniedziałek, 5 września 2016

Nomen Omen- Marta Kisiel






Kolejna powieść Marty Kisiel siłą wydarta koleżance. Bezczelnie, tymczasowo przywłaszczona, zachłannie przeczytana i niebawem oddana w stanie niemal nienaruszonym. A ja? Rozdarta między pracę, szkołę, powrót do normalnego funkcjonowania i książkę starałam się złapać balans. Chyba się... nie udało ;).

Nomen Omen to odrębna opowieść o losach rodziny Przygodów. Zrozpaczona Salomea uciekając przed lekko zwariowaną rodzinką, trafia po dach wiekowych i tajemniczych sióstr Bolesnych. W ślad za nią pojawia się i zadomawia, jej niesforny braciszek Niedaś. Niedaś jak to Niedaś, w mig wywraca życie Salki do góry nogami, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. A jakby tego było mało w grę wkracza Roy Keant- papuga o wybujałym poczuciu sprawiedliwości, Basia- mała blondyneczka z walecznym sercem (glanami i pazurkami też), Bartek- nieuleczalny filolog wierszem pisany i na dokładkę, demoniczny pradziadek niepokojący cały Wrocław.

Do Nomen Omen podeszłam z dużym rozbiegiem i wysoko postawioną poprzeczką. Spodziewałam się lekkiej, uroczej, komedyjki, a zaserwowano mi zabawny kryminał z upiorem w tle. Owszem, nie tego chciałam, nowe danie choć lekkostrawne i dość smaczne, to jednak nie zachwyciło. Bohaterzy bardzo przyjemni i sympatyczni, nie raz parskałam śmiechem podczas rozmów Salki  z Niedasiem (swoją drogą świetna ksywka, pasuje w 100%) czy z paniami starszymi, ale żaden z nich mnie nie oczarował. Miałam wrażenie, że oglądam ciekawą historię przez szybkę i to ze sporym dystansem. Zabrakło mi wewnętrznego zaangażowania, a fabuła nie wzbudza żadnych emocji  ponad sporadyczne salwy śmiechu. Mimo, że byłam tylko chłodnym widzem to miło było przyglądać się ich zmaganiom.

Jeśli macie ochotę na lekką i śmieszną historyjkę o zabarwieniu kryminalnym? Zapraszam. Jeśli chcecie oderwać się od codzienności i zwyczajnie "wyluzować"? Polecam. Jeśli szukacie  tego urokliwego pierwiastka który znaleźliście w Dożywociu? Hmm... możecie się rozczarować. Ja daje 5,5/10 i bez sentymentu oddaję w ręce właścicielki.

Miłego wieczoru i spokojnej nocy
ZaBOOKowana