niedziela, 23 października 2016

Premiera Harrego Pottera




Wczoraj z wielkim hukiem na polski rynek wszedł Harry Potter i Przeklęte Dziecko. Sądząc po wpisach na grupach facebookowych, fani od świtu stali przed biedronkami, na progach w oczekiwaniu na kuriera, w księgarniach lub innych miejscach odbioru paczek. Niemal słyszałam to niecierpliwe przebieranie nogami, szukanie drobnych, rozrywanie paczek i wielkie "Oh..." zachwytu. Choć sama książki nie kupiłam, a z czytaniem poczekam pewnie jeszcze długo, to cała otoczka skłoniła mnie, by poszperać głębiej i poczytać z czym naprawdę mamy do czynienia.

Powiem wprost, to nie jest 8 tom serii jak wiele osób wierzyło. Jest to pierwowzór scenariusza sztuki teatralnej napisanego przez Johna Tiffany'ego i Jacka Thorne'a, opierającego się na serii Harry'ego. Choć trudno mi stwierdzić w jakim stopniu faktycznie "opiera się" na serii, bo dzieje się wiele lat po akcji z Insygniów Śmierci. Zdaję sobie sprawę, że wyjście na książkowy rynek czegoś z Harrym w tytule wywoła Potteromanię na wielką skalę, i że wydawnictwa zacierały ręce by zyskać na tym jak najwięcej, ale czuje pewien niesmak po tym jak moim zdaniem zrobiono fanów w balona. Wiem, że się troszkę narażam na hejt, ale cóż.

Patrzę na okładkę i pierwsze co rzuca mi się w oczy to Harry Potter! i J. K. Rowling!. Jak już wspomniałam to autorka niewiele ma wspólnego z tym scenariuszem poza wyłącznością  praw autorskich na postaci, całą resztę zawdzięczamy wyżej wymienionym panom, których nazwiska są ujęte małym druczkiem. Chwyt marketingowy jak się patrzy, na który złapała się rzesza ludzi pragnących kontynuacji. Dodatkowo dokopałam sie do informacji, że to pierwowzór scenariusza, a w późniejszym czasie doczeka się reedycji. To znaczy, że potteromani będą musieli się złapać ponownie za portfele i zakupić scenariusz raz jeszcze. No dobrze, nie muszą, ale zapewne to zrobią. Wiem jakimi prawami rządzi się świat wydawniczy i nie mam im tego za złe, ale czuję pewien niesmak w stosunku do autorki. Jak wiadomo zarobiła krocie na całej serii, na gadżetach i filmach. Wielokrotnie zapowiadała, że koniec z Potterem, ale co róż wydawała kolejne poboczne książki uzupełniające (Quidditch Przez Wieki, Baśnie Barda Beedla czy Fantastyczne Zwierzęta itp). W 2013 roku z jej ust wyszła informacja, że przygotowywany jest prequel o dzieciństwie Harry'ego w formie sztuki teatralnej. Niedługo później zmieniła zdanie i z prequela nici, za to przedstawi całkiem nową historię. Gdy już wszystko było jasne, podzielono sztukę na dwie i zapowiedziało wydanie w wersji książkowej. Tygodnik The Spectator opisał tę decyzję jako „dojenie krowy”, narzekając, że „fani będą musieli kupić dwa bilety, aby mieć pewność, że poznają całą historię

Hmm... mi to brzmi jak maszynka do zarabiania pieniążków i to grubych milionów. Tak wiem, marketing ma swoje prawa. Mimo to autorka chyba też ma coś do powiedzenia? A moim zdaniem dobry autor powinien szanować swoich czytelników i fanów, a w tym wypadku jest mi ich trochę żal. Wiadomo, że będą czekać niecierpliwie, łapać wszystkie ciekawostki i informacje, zbierać pieniądze na nowe książki, a czeka ich duża szansa na... rozczarowanie. Myślę, że to trochę nie w porządku.

Nie mam nic przeciwko Harry'emu Potterowi i Przeklętemu Dziecku, wręcz przeciwnie, sama jestem ciekawa treści, natomiast zniesmaczają i zniechęcają mnie manipulacje, podwójne wydawanie scenariusza w wersji pierwotnej i reedycja oraz wzór okładki, która wprowadza w błąd na pierwszy rzut oka. To wszystko sprawia, że sentyment i miłe wspomnienia bledną, a ja tracę ochotę by przypomnieć sobie te wspaniałe przygody :)

Pozdrawiam ZaBOOKowana :)

sobota, 15 października 2016

Mistrz i Małgorzata- Michił Bułhakow



...Więc kimże w końcu jesteś?

 – Jam częścią tej siły,  
która wiecznie zła pragnąc
wiecznie dobro czyni....

~ J.W.Goethe Faust


Mistrz i Małgorzata to klasyka, która swym kocim wzrokiem śledziła mnie od dawna. Intrygowała, pozostawała na skraju pamięci i rozniecała wewnętrzny apetyt na coś pokrętnego i nieoczywistego. Mimo mojej alergii na lektury szkolne, wyciągnęłam po nią rękę dałam się porwać szalonej wizji Bułhakowa. I choć książkę czytałam w zeszłym roku to chciałabym Wam o niej wspomnieć dziś. Wczoraj nabyłam własny egzemplarz i wspomnienia wróciły jak żywe.

Michaił Bułhakow zaczął pisać Mistrza i Małgorzatę w 1928 roku, ukończył dopiero po 12 latach i na kilkanaście dni przed śmiercią. Książka ukazała się w druku po 40 latach i rzecz niespotykana natychmiast stała się światowym bestsellerem! Z początku w znacznie skromniejszej wersji, bo ocenzurowanej, teraz cieszy nas swoją pełnią. Sama treść wymyka się jednoznacznemu opisowi, prowokując mnogość interpretacji. Znaleźć tu można rozważania na temat kondycji sztuki, klasyczny motyw walki dobra ze złem, echa konfliktu autora z otoczeniem, a wszystko okraszone ironicznymi aluzjami i ciętą satyrą. Jeśli dodamy do tego niebanalny wątek miłosny i usadowimy w radzieckiej rzeczywistości lat trzydziestych XX wieku, to wychodzi nam coś czego nie da się opisać prostymi słowami. 

Z początku pomyślałam:" Co też się wszyscy tak zachwycają?!", a że jestem istotą nadmiernie ciekawską, postanowiłam, że muszę się przekonać na własnej skórze. Tak też się stało. Pewnego wieczoru zasiadłam na kanapie, wzięłam do ręki Mistrza... i przewróciłam pierwszą stronę... W tym momencie świat usunął mi się spod nóg i znalazłam się na... wirującej karuzeli zdarzeń. Na dodatek nikt nie powiedział: " 3... 2... 1... Start!". Nagle stanęłam w centrum zatłoczonego targu, w środku dnia i musiałam się zorientować co się dzieje i to szybko! A to dopiero początek!
Dalej książka nie zwalniała tempa. Mnogości bohaterów, którzy szturmem wkraczali na scenę, by skłonić się mi i zniknąć, zwroty akcji i ilość padających nazwisk wywoływała u mnie często zawrót głowy i lekką, a nawet średnią dezorientację. Musiałam ostro pognać swój umysł do galopu by nadążyć nad wszystkim i przy okazji nie pogubić niczego ważnego. Dużym atutem jest odarcie bohaterów z warstwy pozorów, brutalne wyjawienie ich ciemnych stron i ludzkich słabości. Można by pomyśleć, że taki miks nikomu na zdrowie nie wyjdzie. Jednak Bułhakow nie bez przyczyny dopieszczał przez 12 lat swoje dzieło.

Moim zdaniem Mistrz i Małgorzata to książka skrzywdzona przez polską edukację. Dodanie jej do kanonu lektur skutecznie zniechęciło wielu, do sięgnięcia po nią, a jest po co sięgać. Z recenzją tej książki czekałam dość długo. Myślałam, że w mojej głowie wyklaruje się jakiś obraz, ale niestety tak się nie stało. Jej przewrotność i zawiłość fabuły nie pozwala jednoznacznie  przypisać jej wad i zalet, więc polegam na intuicji. Śmiało mogę powiedzieć, że Mistrz i Małgorzata jest książką jakiej nigdy w życiu nie czytałam, dodatkowo czuję, że nosi ona w sobie znamię wybitności. I choć pewnie podczas czytania umknęło mi niemało, to zapewne przy naszych kolejnych spotkaniach (a będą, bo ta książka oczarowała mnie i wciąż przyciąga do siebie jak magnes) odkryje jej kolejne oblicza.

Myślę, że to jest jedna z tych książek, którą każdy powinien przeczytać, ale nie za karę czy pod groźbą jedynki. Bardziej z chęcią i ciekawością. Jeśli chcecie przeczytać coś "innego" w dobrym znaczeniu to polecam. Dla mnie WOW! I daję 9/10. Dlaczego nie 10/10? Bo czuję, że zbyt wiele rzeczy nadal pozostaje dla mnie niewyjaśnione.

A co Wy sądzicie o Mistrzu i Małgorzacie?

Pozdrawiam ZaBOOKowana :)

niedziela, 9 października 2016

Anders Morderca i Przyjaciele oraz Kilkoro Wiernych Nieprzyjaciół- Jonas Jonasson



Po sukcesie Stulatka i niesmaku po Analfabetce przyszła pora na zmierzenie się z Andersem Mordercą. Jesień za oknem rozpanoszyła się na dobre więc czemu nie umilić jej sobie jakąś czarną komedyjką?

Jonasson po raz kolejny udowadnia nam, że żyjemy w świecie, który jest jednym wielkim paradoksem. Bo cóż takiego może się stać, gdy nieogarnięty płatny morderca, obrotna pani pastor i  zaskoczony recepcjonista wejdą w spółkę i zaczną zarabiać grube pieniądze na szantażach. Interes kwitnie, business plan zdaje rezultat, a dwie walizki z pieniędzmi pęcznieją w oczach. Jednak nic co piękne, nie trwa wiecznie. Kto by się spodziewał, że Anders Morderca z dnia na dzień stanie się nawróconym Andersem Mordercą i cały misterny plan zarobkowy runie? Nie zapomnijmy, że zleceniodawcy raczej nie posiadają anielskiej cierpliwości. Zaczyna się prawdziwy kontrolowany bałagan, opowiedziany bardzo zgrabnym i charakterystycznym językiem.

 Stulatek, Który Wyskoczył Przez Okno i Zniknął postawił poprzeczkę bardzo wysoko. Może to przez świeżość stylu, charakterystyczny język narracji (trochę mi przypomina Pratchettowy) i ten wielki zamęt otaczający głównego bohatera. Analfabetka, Która Potrafiła Liczyć nie porwała, wręcz trochę rozczarowała. Nawet ten uroczy styl Jonassona nie zdziałał cudu. Z wielką nadzieją, więc sięgnęłam po Andersa Morderce i Przyjaciele oraz Kilkoro Wiernych Nieprzyjaciół. Zapowiadał się niezły bigos, ale wyszły z tego trochę odgrzewane kotlety. "Zaskocz mnie!" prosiłam autora, ale chyba nie dosłyszał, albo był zbyt zajęty by odpowiedzieć.

Lekkość formy i styl już nie zachwycił jak za pierwszym razem (przecież już go znałam). Bohaterowie byli mili, ale jakoś  nie potrafiłam się do nich przywiązać. Jednak nie jest tak źle. Książka zgrabnie obroniła się fabułą. Tak, właśnie historia będąca się pomieszaniem Monty Pythona z Benny Hillem i Różową Panterą sprawia, że kąciki ust mimowolnie idą w górę. Śmieszna, przekoloryzowana i chwilami absurdalna, w tym wszystkim nie traciła rezonu. Dzięki temu zabawnemu mixowi zdarzeń Anders Morderca... awansował na 2 pozycję w Jonassonowych notowaniach, mniej więcej w połowie między Stulatkiem i Analfabetką. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że spędziłam z nią miłe chwile. Wprawiła mnie w dobry nastrój mimo jesiennej pluchy i pokazała, że można zrobić coś z niczego, a kościół nie zawsze musi być nudny ;).

Jeśli nie czytałeś do tej pory innych książek Jonassona to spotkanie z Andersem Mordercą... będzie bawić do łez. Jeśli znasz inne powieści autora, to nadal możesz liczyć, że weźmiesz do ręki lekki antydepresant, w sam raz na jesienną depresję :) Daję 6/10 i puszczam książkę w świat, niech jej potencjał się nie zmarnuje i poprawia humor innym czytelnikom :) Może nawet Tobie?:)

Miłego popołudnia
ZaBOOKowana
;)

niedziela, 2 października 2016

Małe Eksperymenty Ze Szczęściem. Sekretny Dziennik Henrika Groena, Lat 83 i 1/4



Moja analiza: starzenie się to proces odwrotny do rozwijania się od noworodka do osobnika dorosłego. Fizycznie przechodzi się od samodzielności do coraz silniejszego bycia zależnym. Sztuczne biodro, bajpas, pigułka na to i tamto. Byle nakarmić i dopilnować by było sucho. A kiedy śmierć każe na siebie za długo czekać, człowiek kończy jako bełkoczący stary dzidziuś w pieluszce i z cieknącym nosem. Droga od zera do lat osiemnastu jest pełna wyzwań, wspaniała i ekscytująca, człowiek sam decyduje o swoim życiu. Koło czterdziestki jest silny, zdrowy i wszystko od niego zależy. Szczytowy okres. Niestety, świadomość tego przychodzi najczęściej wtedy, kiedy już od jakiegoś czasu trwa schyłek, kiedy powoli i niepostrzeżenie perspektywy stają się coraz mniejsze, a życie - coraz bardziej puste. Aż wreszcie najważniejsze cele dnia przybierają formę kawałka ciasta i filiżanki herbaty. Grzechotka dla osoby w podeszłym wieku.
~Henrik Groen


Ta książka jest prezentem urodzinowym i teraz mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że trafionym. Przyjechała ze mną z Wrocławia, wciśnięta pomiędzy ubrania, a kosmetyki i zadomowiła się na mojej półce na dobre. Z początku capnięta przez mamę i przeczytana od deski do deski. Ja natomiast potrzebowałam miesiąca, by ten przenikliwy wzrok Henrika przekonał mnie, że to już czas się bliżej poznać. Czemu nie?

Małe Eksperymenty Ze Szczęściem  to pełen wzlotów i upadków rok z życia pensjonariusza domu spokojnej starości. Henrik Groen, lat 83 i 1/4 w miły, szarmancki i zabawny sposób relacjonuje szarą codzienność swoją i mieszkańców, ubarwiając ją szczerymi, emocjonalnymi i ironicznymi uwagami. Porusza kwestie szarej codzienności i powolnego wygasania chęci do życia. Życia, które sprowadza się głównie do stałych godzin posiłków i coraz większych ograniczeń. A co z tymi, którzy chcą jeszcze pożyć? I na to znalazł się sposób, klub StaŻy, nie próżnuje i zawsze trzyma się razem.

Chcąc się rzetelnie przygotować to tej recenzji, po przeczytaniu książki, chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o autorze, a tu... nic. Autor anonimowy. Hmm... Tym bardziej mnie zaintrygowało. Do tej pory przyjmowałam to jako faktyczny dziennik i nagle otworzyła się przede mną opcja fikcji literackiej. Hmm... Choć, gdy tak czytałam, to miałam wrażenie, że autor/autorka zna się na rzeczy, więc musi być związamy/a z opieką zdrowotną lub samymi osobami starszymi :)

Henrik Groen powitał mnie słowami: W tym roku też nie będę lubił staruszków.  To dreptanie z balkonikami, zniecierpliwienie bez powodu, wieczne narzekania, ciasteczka do herbaty, całe to wzdychanie i stękanie. Sam mam lat 83 i 1/4. i już miałam ochotę przybić mu piątkę. Miły, inteligentny, sympatyczny, troszkę ironiczny i zdystansowany do siebie starszy pan, już z samej okładki wydał mi się przesympatyczny.  W pakiecie poznałam jeszcze Everta, trochę zgryźliwego, ale pełnego energii i złośliwości rebelianta (na miarę możliwości wiekowych). We dwoje tworzą duet, który nadaje wigoru całej reszcie. Po czasie zapoznaję się bliżej, jeszcze z kilkoma pensjonariuszami. Inteligentną i sprytną Eefje, która zawsze znajduje rozwiązania. Zabawną i optymistyczną Grietje, która w niesamowicie świadomy i spokojny sposób mierzy się z postępującą demencją. Rie i Antoniego, włoskie małżeństwo tęskniące za możliwością gotowania dla wszystkich. 
W tej beczce miodu znajdziemy też przysłowiową łyżkę dziegciu (może nawet więcej niż łyżkę). Henrik w swoim dzienniku mierzy się też z codziennymi ograniczeniami, samotnością, świadomością "równi pochyłej", z zakazami i nakazami nałożonymi odgórnie "dla ich dobra" i z samą śmiercią. Nieuchronną i zawsze obecną. Śmiało pisze o powolnym pogarszaniu się stanu zdrowia, o wstydliwych problemach, które nie są wcale rzadkie oraz niedomaganiach, o których żaden młodszy człowiek nie myśli. Dodatkowo stawia czoło polityce (tak polityce!) która spycha starców na margines "osób generujących tylko koszta". Smutne? Prawdziwe...

Małe Eksperymenty Ze Szczęściem zrobiły na mnie wrażenie. Taka świadoma, słodko-gorzka relacja z dojrzałego życia, skłania mnie-młodą do refleksji, czasem do śmiechu, czasem wzruszenia. Jakoś nie potrafiłam zostać obojętna. A to chyba najlepsza rekomendacja jaką sama książka mogła sobie wystawić. Daję 9/10 i polecam. Myślę, że warto zobaczyć co się dzieje po drugiej stronie lustra, zanim się tam znajdziemy i to na dobre.

Miłego popołudnia :)
ZaBOOKowana

PS. 6 listopada 2016r. wychodzi  kolejna cześć Dzienników Henrika Groena pod tytułem: Dopóki Życie Trwa. Już zacieram ręce :)