czwartek, 27 kwietnia 2017

Czarny Wygon- St. Darda




Dawno temu, szczęśliwym trafem znalazłam w bibliotece Dom na Wyrębach , który od samego początku zachwycił mnie i wciągnął. Chciałam do niego wrócić, ale dziwnym trafem książka zniknęła z biblioteki. No trudno. Gdy zobaczyłam wznowienie cyklu Czarny Wygon, w pięknym, czarnym, dwutomowym wydaniu, wiedziałam, że musi być mój. Apetyt na Dardę powrócił ze wzmożoną siłą i zanim bliscy się zorientowali,  zagościł w domu. Oczywiście z miejsca trafił na szczyt mojej listy "do przeczytania", a parę dni temu ostatnia strona zaszeleściła smętnie przykryta okładką.

Stefan Darda zaprasza nas na mroczną i magiczną Lubelszczyznę. W Jego powieściach roztoczańskie lasy i wzgórza, kryją w sobie nie tylko schowane przed światem wioski, ale także wielką tajemnicę. Stają się krainą dziką i śmiertelnie niebezpieczną. Nieświadomy niczego dziennikarz z Warszawy- Witold Uchmann, przybywa do Guciowa by zebrać materiał do artykułu oraz uciec od codzienności. Jednak sprawy się komplikują i na jaw wychodzi wiele mrocznych sekretów, z tego i nie z tego świata. Witold musi zmierzyć się z własnym lękiem i podjąć próbę rozwikłania zagadki Starzyzny i Czarnego Wygonu. Nie będzie łatwo...

Już od początku wiedziałam, że kupno i lektura Czarnego Wygonu była strzałem w dziesiątkę. Zagłębiając się powoli w treść, ogarniał mnie swoisty klimat polskiej wsi, gdzieś na krańcu świata. Wsi pełnej zabobonów, legend i tajemnic. Z wolna opadała na mnie ciężka mgła rozmywająca kontury rzeczywistości, by po chwili każdy cień przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Taką aurę potrafi przedstawić tylko jeden z polskich autorów jakich znam- Stefan Darda. Dodatkowym plusem jest fakt, iż na każdym kroku czuć, że autor wie o czym pisze. Czuć, że książka jest dopracowana, dopieszczona na każdym kroku. Spodobała mi się też forma w jakiej Czarny Wygon został napisany. Opowieść przeplatana z wspomnieniami jednakowoż w doskonały sposób uzupełniająca się i budująca napięcie.

Klimat jednak to nie wszystko. Fabuła Czarnego Wygonu gnała jak szalona, dzieło się dużo i praktycznie nawet najdrobniejsze wydarzenia miały znaczenie. Sieć powiązań i zależności z każdą częścią robiła się coraz gęstsza, a ja nie wiedząc kiedy, zwijałam się w kłębek i pełna napięcia przygryzałam wargę. Pochłaniałam książkę cała sobą, byłam partnerem głównego bohatera i łeb w łeb rozwiązywałam z nim zagadkę Starzyzny. Nie stałam z boku, nie patrzyłam na jego poczynania, ale ramię w ramię z Witkiem przemierzałam Słoneczną Dolinę, wyczekiwałam na bicie dzwonów i z duszą na ramieniu szłam stawić czoła złu. Czasem zdarzało mi się nawet irytować i złościć: "no, jak możesz tego nie widzieć! Witek kurcze, no przecież to oczywiste!".  Z zapartym tchem dobiegałam do końca części/rozdziału, by wziąć głęboki wdech i pomyśleć "o kurde...". Dawno nie czułam takiego napięcia i takich emocji jak teraz. Jednocześnie chciałam i nie chciałam jej skończyć. Wow! Wszystko tak bardzo realnie przedstawione, tak zawiłe i umieszczone, nie gdzieś tam w świecie niedostępnym lub odległym, lecz na naszej rodzimej Lubelszczyźnie.

Kiedyś usłyszałam, że każda książka, która wywołuje u czytelnika emocje jest dobrą książką. W takim razie nie dziwię się, że Czarny Wygon zagościł w moim "top 10" najlepszych książek jakie przeczytałam. Polecam wszystkim, którzy lubią mroczny klimat opowieści, którzy chcą spojrzeć na polską wieś z innej, bardziej magicznej strony. Polecam tym, którzy chcą dać się porwać i całkowicie pochłonąć lekturze. Ze swojej strony gwarantuję, że emocji nie zabraknie. Daję 9,5/10 i już niecierpliwie czekam za Nowym Domem na Wyrębach.

Spokojnej nocy
ZaBOOKowana ;)

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Księga Jesiennych Demonów- J. Grzędowicz




Księga Jesiennych Demonów została porwana przeze mnie z biblioteki w porywie impulsu. W zamieszaniu przedświątecznym znalazłam czas by wreszcie zasiąść do niej i odbyć swoją pierwszą podróż z Jarosławem Grzędowiczem. Pora zdać Wam relację z tej niezwykłej wyprawy.

Księga Jesiennych Demonów jest zbiorem pięciu opowiadań utrzymanych w posępnym, mrocznym i intrygującym klimacie. Każde z nich różni się od kolejnego, ale łączy je jedno: demony. Wszystko dookoła zamiera, usycha. Dni stają się coraz krótsze, a wszelkie życie układa się do snu. A kiedy rozum śpi, budzą się demony... Nawet bardziej realne niż moglibyśmy uwierzyć.

Jesień zawsze kojarzyła mi się ze skrajem, końcem, zmierzchem. Jesień życia, rozumiana jako jego końcówka, ostanie chwile. Może właśnie to powolne zamieranie przyciąga demony? Gdy tylko przekroczyłam pierwsze strony Księgi Jesiennych Demonów poczułam jak otoczył mnie ciężki, mroczny klimat. Przezroczysta mgła o zapachu kadzidła, która osiada na wszystkim jak kurz i pożera barwy przedmiotów. Od razu wiedziałam, że to nie są przelewki. Instynktownie zaczęłam się poruszać ostrożniej choć wiedziałam, że przecież nic mi nie grozi. Jestem przecież tylko widzem, ale i aż widzem. Obserwatorem mrocznych i niewyjaśnionych historii. Z każdą chwilą byłam coraz bardziej zaintrygowana. Jak małe dziecko przyciskające twarz do szyby by widzieć więcej.

Z początku trochę bałam się swojej pierwszej przygody z Grzędowiczem. Tyle dobrego słyszałam, tyle osób polecało mi tego autora, że w pewnym momencie bałam się rozczarowania. Jednak autor już od początku pokazał mi, że ma klasę. Jestem zachwycona i już nie mogę się doczekać kolejnych książek Grzędowicza, a mam ich w domu trochę. Te krótkie opowiadania były zaledwie namiastką jego kunsztu, a cóż odczuję czytając Pana Lodowego Ogrodu? Hmm... pewnie niebawem się przekonam. ;)

Księga Jesiennych Demonów jest książką idealną na deszczowe, chłodne, jesienne popołudnia, gdy zmierzch zapada dość szybko. Książka dla tych co lubią wysłuchać niesamowitych historii, miejskich legend. Ja jestem na TAK i daję 7/10.

Wesołych świat! :)
ZaBOOKowana


poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Buszujący w Zbożu- J. D. Salinger






Dla człowieka niedojrzałego znamienne jest, że pragnie on wzniośle umrzeć za jakąś sprawę; dla dojrzałego natomiast – że pragnie skromnie dla niej żyć.

~Jerome David Salinger Buszujący w Zbożu


 Kolejna pozycja z tegorocznej listy to Buszujący w Zbożu- J. D. Salingera. Od zawsze ta książka w swoisty sposób mnie pociągała i przyciągała. Sam tajemniczy tytuł nie mówił mi wiele. Nadszedł jednak czas by poddać się pokusie i poznać osobiście Holdena Caulfielda.
Głównym bohaterem jest szesnastoletni uczeń, Holden Caulfield, który nie mogąc pogodzić się z otaczającą go głupotą, podłością i zakłamaniem, ucieka z college`u i przez kilka dni pomieszkuje sam w Nowym Jorku. Historia tych paru dni, którą opowiada swym barwnym językiem, jest na pierwszy rzut oka przede wszystkim zabawna, jednakże rychło spostrzegamy, że pod pozorami komizmu ważą się tutaj sprawy bynajmniej nie błahe.
Wprost z wiktoriańskiej Anglii przeniosłam się do Ameryki, lat bardziej współczesnych. Na dodatek czekał tam na mnie pewien niezwykle inteligentny młodzieniec. Szybko podaliśmy sobie ręce, zmierzyliśmy spojrzeniami. Zasady naszej wspólnej wędrówki wyłożone zostały z miejsca jasno i klarownie. Niebawem ruszyliśmy w drogę. Już od początku wiedziałam, że mam do czynienia z niezwykle szarmanckim, inteligentnym, bystrym i spostrzegawczym młodzieniaszkiem. Na pierwszy rzut oka wydał się także przekorny, prowokujący, ale też wycofany. Czułam, że mnie sprawdza. Czułam, że wiele zależy od tego, jak się zachowam. Milczałam i słuchałam uważnie, a z pozorów zaczął wynurzać się wrażliwy, rozczarowany światem chłopiec, który nie zgadza się z dotychczasowym życiem, ale nie wie jeszcze jaki kierunek obrać. Polubiłam go od razu. Za jego kurtuazyjność, prostolinijność i ten błysk wyzwania w oczach. Urzekał odwagą, ale nie rycerskością. Raczej odwagą cywilną, odwagą do posiadania własnych przekonań i śmiałością w ich wyrażaniu. Salinger stworzył bohatera, z którym tak bardzo chciałabym się spotkać, porozmawiać i to nie raz. Chciałabym przyglądać mu się dłużej, poznać jego dalsze losy i kibicować w odnoszeniu sukcesów. Rozmawiać z nim przy drinku i wymieniać się wrażeniami, spostrzeżeniami z otaczającego nas świata. A samo zastosowanie w powieści narracji pierwszoosobowej było strzałem w 10. Niesamowicie skróciło dystans wobec głównego bohatera. Jestem oczarowana!

Buszujący w Zbożu jest intrygującą książką. Klasyka, której tytuł nie bez przyczyny znają prawie wszyscy czytelnicy, zachwyca. Szkoda, że dopiero teraz miałam okazję poznać Holdena, ale cieszę się, że stanął na mojej drodze. Myślę że ta znajomość przerodzi się w przyjaźń i będziemy się spotykać często :)

Polecam wszystkim młodym i zbuntowanym, polecam tym trochę starszym, ale młodym duchem. Polecam wszystkim! Obiecuję że to spotkanie pozostanie w Was na długo. Daję 9/10 i wciągam na listę zakupową :)

Miłej lektury ;)
ZaBOOKowana

sobota, 8 kwietnia 2017

Portret Doriana Graya- O. Wilde


Ludzie znają dziś cenę wszystkiego, nie znając wartości niczego.
~Oscar Wilde "Portret Doriana Graya"


Postać Doriana Graya intrygowała mnie od dawna. Z początku poznałam go jako impulsywnego bruneta w lekko nieudanej pełnometrażówce. Później jako chłodnego, intrygującego, czarującego młodzieńca ukazanego w serialu Penny Dreadful. Tym razem postanowiłam zapoznać się z pierwowzorem. Na pierwszą randkę z Dorianem wybrałam pewien bardzo słoneczny poranek i ... wpadłam...

Portret Doriana Graya powstał w 1891 roku, jako piąte dzieło irlandzkiego poety, dramatopisarza i filologa klasycznego, Oscara Wilde’a. Tytułowy bohater jest przystojnym młodzieńcem w kwiecie wieku. Zafascynowany jego doskonałością fizyczną malarz Basil Hallward uwiecznia go na obrazie. Podczas prezentacji portretu, Gray wpada w rozpacz - przeraża go to, że w przeciwieństwie do postaci z obrazu - on swą urodę kiedyś utraci. Wypowiada więc życzenie: chciałby być wiecznie młody, nawet za cenę własnej duszy. Mijają lata, a Dorian się nie starzeje. Pozostaje pod stałym wpływem lorda Henry'ego, który sączy mu do ucha coraz bardziej egoistyczne, hedonistyczne i bezwzględne idee. Z biegiem lat, zapatrzony w siebie Dorian staje się coraz bardziej impulsywny i bezwzględny. Cała historia ubrana w piękny, czarujący język, zachwyca do samego końca .

Od samego początku czułam, że spotkanie z Dorianem będzie niezwykłe. Jednak nie spodziewałam się, że w mgnieniu oka znajdę się w XIX wiecznej Anglii. Miejscu pełnym konwenansów, plotek, sukien, blichtru i ukłonów. Stałam, rozglądałam się oczarowana z szeroko otwartymi oczami i  czułam, że jestem we właściwym miejscu. Autor pokazywał mi zakamarki wyższych sfer epoki wiktoriańskiej. To było magiczne! Pochłaniałam stronę za stroną i nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam czytać na głos. Ten cudowny, melodyjny język aż pragnął być wypowiedziany, a  usłyszany sprawił, że nie chciałam przestać. Swą płynnością, delikatnością czarował, wręcz uwodził mnie, a w tle muzyka z serialu Penny Dreadful dopełniała to w cudowną całość.

Moje spotkanie z pierwowzorem Doriana było niezwykle intrygujące. Z dużym zainteresowaniem poznałam tego niewinnego, młodego mężczyznę. Obserwowałam jak lord Henry budzi w nim pychę, egoizm i narcyzm. Patrzyłam jak wraz z mijającymi latami przybywa mu bezwzględności i samouwielbienia, by stał się wreszcie małym, zastraszonym, impulsywnym zwierzęciem, które nie mogło znieść widoku własnej duszy. To było niesamowite studium przypadku człowieka przesyconego ideą innych. Miałam chwilami takie wrażenie jakby lord Henry zrobił sobie z Doriana zwierzątko eksperymentalne. Podsuwał ochłap poglądu, idei i patrzył z ciekawością co z tego wyniknie. Nie licząc się z kosztami, moralnością czy konsekwencjami. Chwilami ta bezwolność Doriana drażniła mnie. Przywykłam do jego postaci pełnej wewnętrznej siły i świadomości swej nieśmiertelności. Przywykłam do dojrzałego Doriana Graya, tu jednak w sposób doskonały uświadomiono mi jak bardzo się myliłam. Przecież Dorian obdarzony nieskazitelnością i nieśmiertelnością był w wieku młodzieńczym, a trudno wymagać od młodzieńca dojrzałości. Ten jeden wieczór z Portretem Doriana Graya był niezwykle inspirujący.

Kolejna pozycja z tegorocznego wyzwania książkowego za mną. Przyznam, że Portret Doriana Graya urzekł mnie i oczarował. Mam nadzieję, oczaruje również Was swoim pięknem. Polecam z całego serca i daję 8/10. :) Myślę że nie raz jeszcze ulegnę czarowi Portretu Doriana Graya.

Spokojnego weekendu
ZaBOOKowana

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Seniorzy w Natarciu- Catharina Ingelman- Sundberg



Kolejna książka z tych wypożyczonych w przypływie chwili. Dopiero później dowiedziałam się, że to pierwsza cześć cyklu o dziarskich staruszkach. Czy przeczytam cały? Hmm...

Seniorzy w Natarciu to opowieść o piątce przyjaciół w lekko podeszłym wieku, którym znudziło się spokojne życie w domu opieki Diament. Sam dom opieki pozostawiał również wiele do życzenia. Hmm... dlaczego na stare lata nie osiąść w lepszym miejscu? Może nawet w więzieniu albo w luksusowym hotelu? Może uciec daleko z walizą pełną banknotów? Zażyć trochę adrenaliny i rozruszać wiekowe kości? Przecież prawdziwe życie zaczyna się po siedemdziesiątce! Każdy kto polubił Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął może śmiało spróbować stawić czoła Seniorom w Natarciu.

Gdy sięgałam po Seniorów w natarciu spodziewałam się bandy niesfornych staruszków i ich wybryków rodem Henrika Groena, a nie Stulatka... No trudno. Komedia pomyłek nie jest zła ;)  Z wielkim zapałem zabrałam się za czytanie i musiałam zwolnić. Owszem historie były zabawne, lekkie, a zwariowane, zwroty akcji zaskakiwały... Ale... No właśnie, ale. Pierwszym "Ale" jest forma w jakiej podano całą powieść. Krótkie urywane rozdziały i przeskoki między nimi sprawiały, że cała opowieść wydała mi się porwana na drobne, poszarpane fragmenty. Nie mogłam zanurzyć się w lekturze tak jak lubię, a w zamian czułam się jakbym łapała wycinki i starała się sklecić z nich całość. To skutecznie zniechęcało mnie i nawet chwilami miałam ochotę odłożyć książkę i do niej nie wrócić. Co jak sami wiecie nie zdarza mi się zbyt często.

 Kolejnym poważnym grzechem autorki byli bohaterowie. Już od początku coś mi w nich nie grało, ale dopiero w połowie zrozumiałam co. Niby miałam przed oczami pięcioro siedemdziesięciolatków, ale jedynymi atrybutami wieku były ich chodziki. Miałam wrażenie, że widzę grupę osób w średnim wieku bawiących się w starców. Mój umysł zgrzytał nieprzyjemnie jak czytałam o tych westchnieniach, trzepoczących wiekowych serduszkach, jakby były nastoletnie. Oj... nie postarała się autorka, oj nie...

Mimo tych wad  Seniorzy w Natarciu są książką dość dobrą. Myślę, że gdybym nie znała Groena i Stulatka, to bawiłabym się przy niej dobrze. Jednak te pozycje ustawiły poprzeczkę wysoko, a Seniorzy nie sprostali wyzwaniu. Dla mnie 5/10 i raczej nie sięgnę po więcej.

Miłego dnia!
ZaBOOKowana