sobota, 19 marca 2016

Wszystko ma swoją cenę...

Ostatnimi czasy staram się wszystko dopiąć na ostatni guzik. Przygotowania do ślubu koleżanki, kumulację dyżurów w pracy, sprawy zaległe, zajęcia szkolne i wizyty. Staram się wyłuskać trochę czasu dla siebie między codzienną nauką, czy fitnessem, ale łatwo nie jest.  Gdzieś w locie nabyłam parę nowych pozycji do mojej kolekcji książek, a dokładnie dwie pozycje Harper Lee, Kleinbaum- Stowarzyszenie Umarłych Poetów i D. Tartt - Mały przyjaciel.  Sterta parapetowa rośnie, a czasu do czytania coraz mniej. Ale dosyć przechwałek :)

Ostatnio, głównie w pracy udaje mi się chwycić za książkę. Właśnie skończyłam 7 tom serii Czarnych Kamieni, ale nie opowiem Wam o nim, bo historia się jeszcze nie skończyła, a ja nie lubię oceniać nie znając całości :). Przecież zakończenie powinno nadawać smak całej historii. Dlatego też nie potrafię zrozumieć mojej mamy, która zanim zacznie czytać jakąś książkę, zapoznaje się z jej 3 ostatnimi stronami. Rozumiem, że każdy ma jakiś nawyk czytelniczy. Jedni czytają kilka książek na raz, inni czytają trochę ze środka, a jeszcze inni lubią znać zakończenie zanim zabiorą się za początek. Ja jestem z tych co czytają od deski do deski, od początku do końca, tak grzecznie jak tylko się da. heh... no dobra z tą grzecznością to różnie bywa ;).

Tak jak pisałam wyżej, zakończenie  dla mnie to wisienka na torcie, to coś co nadaje kształt całej historii. Zakończenia powinny wzbudzać duże emocje. Pamiętam jak czytając 3 tom Harrego Pottera po śmierci Syriusza rzuciłam książką i stwierdziłam, że to nie fair! No, ale jak to?! Tak nie mogło być! Później z nadzieją w sercu, że uda się Harremu skontaktować z Syriuszem za pomocą lusterka czytałam z zapałem dalej. To było świetne uczucie. I choć całą serię oceniam jako dość dobrą, a zakończenie 7 tomu to dla mnie jedno wielkie rozczarowanie, to właśnie emocje z 3 tomu sprawiły, że Harry wbił się w moją pamięć. Podobne uczucia miałam czytając Trylogię Czarnego Maga: wielkie niedowierzanie i żal.

Może to trochę masochistyczne, że czerpię przyjemność z książek prowadzących do płaczu, gniewu, smutku czy żalu. Czuję wtedy że książka znaczyła dla mnie dużo, że wczułam się w los bohaterów, związałam z nimi emocjonalnie i przeżywałam ich własne przygody. Negatywne emocje oddziaływają silniej niż pozytywne, dlatego happyendy nie mają dla mnie tak dużej wartości. Chyba, że są to happyendy, za które bohaterowie musieli dużo zapłacić.  Lubie autorów, którzy nie boją się krzywdzić własnych postaci. To jest część życia, a w życiu wszystko ma swoją cenę...

Życzę wszystkim by książki, z którymi spędzacie weekend były tak wstrząsające ;)

Pozdrawiam
ZaBOOKowana :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz