niedziela, 31 grudnia 2017

Życzenia :)



Hej hej! Moi drodzy!
Na Nowy Rok życzę samych wspaniałości, czyli: odwzajemnionej miłości, domu pełnego gości, ukochanych swoich bliskości i mnóstwo na co dzień czułości! Dodatkowo życzę spełnienia marzeń i wielu sukcesów, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym.
Niech się szczęści, niech się darzy! Do siego roku!

Zaczytanego 2018 roku! ZaBOOKowana :)

niedziela, 24 grudnia 2017

Wesołych Świąt!


Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć :)
- więcej pieniędzy, żebyście mogli kupić te wszystkie pozycje, których pragniecie,
- czasu, żeby móc je przeczytać,
- aby księgarnie częściej rozpieszczały Was obniżkami i wyprzedażami,
- aby było więcej książkowych premier,
- aby wychodziły kolejne tomy serii i były jeszcze lepsze niż poprzednie,
- aby w magiczny sposób przybyło nam miejsca na półkach,
- aby biblioteki, które odwiedzacie, były lepiej wyposażone,
- abyście mieli okazję obejrzeć tylko dobre ekranizacje naszych ulubionych powieści,
- abyście trafili do wielu magicznych miejsc i maleńkich kameralnych księgarenek,
- aby w magiczny sposób przybyło nam miejsca na półkach (ponownie), ;)
- Targów Książki w każdym mieście,
- a przede wszystkim weny na czytanie.

A w same Święta dużo spokoju, radości, zrozumienia i bliskości. Niech ten wyjątkowy czas w gronie rodzinnym zaowocuje pięknymi i wesołymi wspomnieniami :)

Życzy ZaBOOKowana :)

W Drodze do Domu. Opowieści Wigilijne z Norwegii.- L. Henriksen


Chcąc się odpowiednio nastroić przed nadciągającymi świętami wyrwałam się do biblioteki, bo gdzie jak nie tam, będę mogła szperać, szukać i wreszcie znaleźć książkę o odpowiednim klimacie. W tym roku padło na W Drodze do Domu. Czy się spisała? ;)

W Drodze do Domu składa się z wielu drobnych niebanalnych historii. Chwilami radują, niekiedy smucą, ale przede wszystkim pokazują, ze Boże Narodzenie to wyjątkowy czas. Czas zmiany, czas walki o siebie, czas samotności, która boli bardziej oraz czas wybaczenia. To wszystko ubrane w krótkie historyjki rozgrywające się w małym norweskim miasteczku.

Już od pierwszych stron poczułam się trochę jak w Ebenezer Scrooge w Opowieści Wigilijnej. Przeniesiona w przeszłość i teraźniejszość, jak duch, zaglądałam przez okna do domów, obserwowałam zza płotu ludzi, ich losy, decyzje, wybory i pozwoliłam emocjom przenikać się. Patrzyłam na życie tych bohaterów zza kulis, widziałam emocje w ich czystej postaci, słyszałam słowa i myśli, które jesteśmy w stanie powiedzieć tylko w samotności, których często wstydzimy się nawet wobec samych siebie. Czasem czułam się jakbym podsłuchiwała bohaterów, wkraczała bezczelnie do ich strefy intymnej, doświadczała rzeczy przeznaczonych tylko dla bliskich. Jednak za chwilę już byłam gdzieś indziej, patrząc na inną historię i innych bohaterów. Mimo małych i dużych tragedii życie toczyło się dalej i dalej, wystarczyło zrobić krok.

Chwytając za W Drodze do Domu spodziewałam się lekkich i pozytywnych opowiastek, a otrzymałam historie pełne strat, tęsknot, samotności, wewnętrznych rozterek. Jednak nie były one przytłaczające czy dołujące, a raczej zastanawiające. Często nagle się zaczynały lub ucinały niespodziewanie. Mimo to nie przeszkadzała mi taka forma, zwłaszcza, że wyczułam w niej lekkość.

Jest jednak jeden minusik, który sprawił, że W Drodze do Domu straciło w moich oczach. Otóż fabuła nieznacznie tylko zmienia swój poziom napięcia. Bombardowana od początku emocjami, powoli popadałam w swoistą znieczulicę i odbierałam historie historie słabiej niż powinnam. Już tak nie poruszały, nie wzruszały, nie wstrząsały, nie zastanawiały choć nadal nie traciły na treści.

Podsumowując. W Drodze do Domu  to ciekawa kompozycja poruszających opowieści wigilijnych. Nie słodko-cukierkowych lecz bardzo życiowych i prawdziwych, takich które rozgrywają się w głębi. Opowieści przypominających, że dla niektórych święta Bożego Narodzenia są najtrudniejszy do przetrwania w całym roku, zmusza do refleksji i uświadomienia sobie swojego miejsca w życiu. Czas wielkich działań, decyzji i gestów. Czas cudów, które rozpoczynają się od zmian w człowieku. Polecam wszystkim, którzy jeszcze nie poczuli klimatu świąt, którzy maja ochotę na chwilę się zatrzymać w tym szale świątecznym. Daję 7/10. Polecam!

Spokojnej nocy :)
ZaBOOKowana

sobota, 23 grudnia 2017

Raz, Dwa, Trzy, Piaskowy Wilk- A. Lind, K.Digman


Pewnego wieczoru podczas świątecznej gorączki trwającej w najlepsze, wpadłam z rozpędu do pewnego magicznego miejsca. W bramie, tuż przy głównej ulicy mieści się maleńka i niezwykle urocza księgarenka dla dzieci (i nie tylko). Mam na myśli bydgoską Skrzynkę na Bajki. Jest to ciepłe, maleńkie miejsce, zawalone książkami od podłogi po sam sufit i to niezwykłymi książkami. Znajdziemy tam mądre, pouczające bajki, baśnie ze wszystkich stron świata, przepiękne opowiastki oraz sporo literatury górskiej, biografii czy pamiętników, a za sklepowa kasą spotkamy osoby, które znają się na rzeczy. Zakochałam się w tym miejscu! Drewniane półki, skrzynki zamiast stolików, biegające dzieci i to uderzające zewsząd ciepło i uśmiech! Jakbym nagle znalazła się w jakiejś zaczarowanej krainie pełnej roześmianych elfów. Pomału i ze skupieniem wybrałam parę książek, zostałam odkarmiona bakaliami, naśmiałam się, chwilę pogawędziłam z właścicielem i zanim się spostrzegłam wychodziłam z ciężką torbą, lżejszym portfelem i ogromna ilością dobrej energii w sobie. Tak oto przywędrował do mojego domu Piaskowy Wilk i dziś Wam  nim właśnie opowiem :)


Raz, Dwa, Trzy, Piaskowy Wilk to zbiór 45 niezwykle mądrych opowiadań, które pokochają tak samo dzieci jak i dorośli. Jest to wydanie zbiorcze zawierające wszystkie, dotąd wydane, przygody Karusi i Piaskowego Wilka. Każde opowiadanie porusza z dziecięcego punktu widzenia jakiś problem. Czym jest praca? Dlaczego tata woli czytać gazetę zamiast bawić się ze mną? Jak wielki jest Wszechświat? A nawet, czym są kwarki? :) Wszystko ubrane w lekkie, pouczające historyjki, które dla mnie (starej buby ;) ) były niezwykle interesujące.

 Raz, Dwa, Trzy, Piaskowy Wilk urzekł mnie swą prostotą. Od samego początku wiedziałam w czyje ręce powędruje. Wiedziałam również (i tu muszę się przyznać, że staram się tak nie robić, ale...) musiałam przeczytać go pierwsza ;). Już od pierwszych stron mój umysł pełen chaosu i gorączki świątecznej, powoli zaczął się wyciszać i zwalniać. Piaskowy Wilk urzekł mnie całkowicie swą cierpliwością, wyrozumiałością, wiedzą i sposobem jej przekazywania, czy to w formie zabawy, czy rozmowy. W tle szumiące morze, pod palcami piasek, obok błyszczący i puchaty przyjaciel, a na skórze delikatny powiew wiatru. Wszystko w idealnej kompozycji, sprawiające, że te krótkie przygody Karusi i Piaskowego Wilka były jednocześnie zajmujące i niezwykle relaksujące.

Całkowicie urzeczona tą drobną książeczką pod względem wizualnym, ale przede wszystkim fabularnym, z wielka radością pragnę Wam polecić Raz, Dwa, Trzy, Piaskowy Wilk. Jeśli myślicie jeszcze nad podarkiem dla dzieci, siostrzeńców, bratanków czy innej gawiedzi? Nie zastanawiajcie się, jest to prezent idealny. Choć nie mam własnych dzieci, to kusi mnie by kupić egzemplarz dla siebie ;). Piaskowy Wilk umiejętnie obudził we mnie dziecięcą radość ;) Daję 10/10 i ogromnie, ogromnie polecam :) 

Miłego dnia
ZaBOOKowana

PS. Wszystkich z samej Bydgoszczy, okolic czy nawet będących tylko przejazdem zapraszam do odwiedzenia tej urokliwej księgarenki: "Skrzynka na bajki" przy ulicy Gdańskiej 22 w bramie. Mam nadzieję, że zakochacie się w tym miejscu jak ja i pomożecie mu istnieć :)

http://skrzynkanabajki.pl/

wtorek, 19 grudnia 2017

Most do Terabithii- K. Paterson


"Lepiej urodzić się bez ręki niż iść przez życie, nie będąc odważnym."
~Katherine Paterson, "Most do Terabithii"


Gdy tylko zobaczyłam tę książkę w facebookowej wyprzedaży wiedziałam, że muszę ją mieć. W młodości oczarowała mnie jej ekranizacja. Ta fabuła i bajeczne efekty specjalne (jak na 2007 rok) sprawiały, że nie mogłam się oderwać od telewizora. Dlaczego więc nie sięgnąć po pierwowzór?:)

Most do Terabithii opowiada o wyjątkowej przyjaźni silniejszej niż strach. Przyjaźni otwierającej serca i umysły. Głównym bohaterem jest Jess- 10-letni, nieśmiały, nieufny i wycofany chłopiec z wielkim talentem artystycznym. Pewnego dnia poznaje otwartą, zabawną i energiczną Leslie, a wraz z nią nowy nieznany świat wyobraźni. Razem odkrywają magiczną krainę, do której dostać się mogą tylko najwięksi śmiałkowie, przelatując na linie przewieszonej przez gałąź. Brzmi jak szablonowa historia jakich wiele, ale mogę Was zapewnić, że Was zaskoczy. :)

Oczarowana ekranizacją niecierpliwie zabrałam się za czytanie książki. Przyznam, że w sercu tliła mi się mała obawa wielkiego rozczarowania. Bałam się, że ten zachwyt Terabithią, który pielęgnuję w sobie od wielu lat zgaśnie po nagłym zderzeniu z rzeczywistością, ale niesłusznie. Nawet po tylu latach opowieść ta nadal czaruje i porywa tak jak dawniej. Uwielbiałam słuchać opowieści Leslie, chłonąć jej energię i dobry nastrój, aż chciało się z nią zaprzyjaźnić! Nie dziwię się, że Jess pod jej wpływem tak bardzo się zmienił, a ja z ogromną przyjemnością obserwowałam te zmiany. Początkowo wycofany i wyizolowany, stawiający się w roli obserwatora chłopiec, otwiera się, przestaje się bać, a co najważniejsze zaczyna się śmiać i marzyć. Jego wyobraźnia rozwija się i dzięki niej wreszcie zaczyna spełniać się i malować. Razem z Leslie tworzą wspaniały tandem, wzajemnie się uzupełniając. Cudownie było wraz z nimi wkraczać do Terabithii, staczać walki, budować pałac, marzyć. Moja wyobraźnia podsuwała mi piękne, barwne obrazy i chwilami przestawałam czytać by móc się im dokładniej przyjrzeć. Ogromnym atutem książki jest to, że pod tą powłoką sielskości kryje się drugie dno. Niesie ze sobą pewnego rodzaju uniwersalną mądrość i skłania do zatrzymania i zastanowienia się (nie będę wdawać się w szczegóły by zbytnio nie spoilerować osobom, które nie znają ekranizacji :) ).

Most do Terabithii choć niepozorny i szczupły zawiera w sobie ogromne treści, a co najważniejsze jest ponadczasowy. Wywołuje tak samo wielkie emocje jak wtedy gdy byłam dużo młodsza. Nadaje się zarówno dla dzieci jak i dorosłych, dla fanów filmu i tych, którzy zetkną się z tą opowieścią po raz pierwszy. Szkoda tylko że tak szybko się kończy ;) . Myślę, że ta książka zostanie ze mną na długo i co jakiś czas będę do niej wracać. Bardzo polecam i daję mocne 9/10 .


Miłego wieczorku
ZaBOOKowana ;)


wtorek, 12 grudnia 2017

Ziemiomorze- U. Le Guin


Ziemiomorze  jest kolejną pozycją z tegorocznego wyzwania książkowego. Podczas bardzo intensywnego listopada, w przerwach między wyjazdami, wizytami u weterynarza, rozwiązywaniem testów i pracą, pozwalałam sobie odpoczywać w tym niezwykłym świecie. Czy to był dobry wybór?

Ziemiomorze  to jeden z najznakomitszych cykli literatury fantasy, porównywany z dziełami J.R.R. Tolkiena czy C.S. Lewisa. Opisuje dojrzały, kompletny, malowniczy świat pełen wysp, smoków i tajemnic. Świat postawiony na solidnie przemyślanych fundamentach, w którym łatwo się zatracić i stać się jego częścią. Spotykamy tam pełnowartościowe, dynamiczne postaci, które nie boją się przewartościowywać i mają otwarte umysły. Głównym bohaterem jest Ged, najpierw chłopiec posiadający talent magiczny, później potężny czarnoksiężnik biorący na swe barki utrzymanie równowagi świata. Poznajemy również niezwykłą, inteligentną Tenar, oddanego Lebannena, nieśmiałą Tehanu i wielu innych bohaterów.

Ziemiomorze już z wyglądu zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Spora, gruba książka, pięknie oprawiona i solidnie zszyta. Trochę ciężka, ale za to cała historia Ziemiomorza zebrana w jeden tom. Czego chcieć więcej? Chyba tylko czasu i spokojnego kąta ;). Już od pierwszych zdań poczułam tę specyficzną, otaczającą czytelnika magię, jaką potrafi stworzyć tylko wybitny autor. Poczułam się dokładnie tak jak parę lat temu, gdy stawiałam pierwsze kroki w Śródziemiu. Od początku do końca czułam, że stąpam po mocnym, solidnym gruncie krainy, w każdym calu dopracowanej i dopieszczonej. Mogłam spokojnie, palcem po mapie, śledzić trasy statków, położenie wysp i pokonywane odległości, a to uwielbiam. Ogromnym plusem dla mnie są także bohaterowie i ich metamorfozy. Ged z początku dumny, ambitny młodzian, stopniowo uczy się pokory i przeistacza się w mędrca. Tenar ograniczona religią i obrzędami, z czasem otwiera swój umysł i pragnie poznać normalne życie. Lebannen z wątpiącego młodego mężczyzny staje się oddanym, silnym władcą. Takich przykładów jest dużo, dużo, więcej. Jednak muszę napomknąć, że gdy jedni bohaterowie stają się dobrzy, inni doznają degradacji moralnej, kierowani najprostszymi, ludzkimi pobudkami: zazdrością, gniewem, zemstą czy pychą. Uwielbiałam obserwować te metamorfozy, przemiany, dylematy, śledzić dyskusje i uczestniczyć w debatach. Podobał mi się również brak brutalności, krwawych jatek czy soczystych epitetów. Zazwyczaj mi to nie przeszkadza, a czasem wręcz nadaje pewnego rodzaju pazura opowieści. Jednak Ziemiomorze nie potrzebowało "podrasowania". Spisane łagodnym językiem zachowało swoją dojrzałość, co dla mnie było dowodem wspaniałego kunsztu autorki. Sama fabuła idealnie wyważona, w pewnych miejscach płynęła wolniej lecz nie monotonnie, by w innych przyspieszyć i zbudować napięcie.  To zbalansowanie sprawiało, że z niebywałą łatwością przychodziło mi przechodzenie z jednej opowieści do kolejnej, a w rezultacie książka stworzyła jedną spójną całość, od której nie sposób było się oderwać. Zakończenie łagodnie przygotowało mnie i wyprowadziło z fabuły, pozostawiając lekką tęsknotę zamiast gigantycznego kaca książkowego.

Myślę, że Ziemiomorze śmiało mogę zaliczyć do kanonu najlepszych dzieł fantastycznych jakie kiedykolwiek powstały. Nie rozczaruje się nią ani wytrawny czytelnik, ani nowicjusz. Skierowana jest zarówno dla dorosłych jak i młodych. Ja jestem zachwycona i szczerze polecam każdemu kto jeszcze nie miał okazji zapoznać się z warsztatem wybitnej Ursuli LeGuin, a tak pięknie wydana wręcz prosi by stać się prezentem gwiazdkowym. Dla mnie 10/10 i mogę obiecać, że wrócę do Ziemiomorza nie raz :)

Miłego wieczorku
ZaBOOKowana :)

piątek, 3 listopada 2017

Cykl: Kot Bob- James Bowen


Sam nie wiem dlaczego, ale przyjęcie odpowiedzialności i podjęcie się opieki nad kocurem wyrwało mnie z odrętwienia. Czułem się, jakbym miał teraz nowy cel w życiu - mogłem zrobić coś dobrego nie dla siebie, lecz dla innej istoty.
~James Bowen, Kot Bob i ja.

Kot Bob i ja posiadam od  premiery filmu. Do niedawna stał grzecznie na parapecie, aż pewnego jesiennego dnia nabrałam ochotę na coś lekkiego. Pomyślałam: "A czemu by nie zapoznać się wreszcie z Bobem?" Zobaczcie co z tego wynikło :)

Cykl: Kot Bob  to biografia dwóch istot "na zakręcie", których losy splotły się w jeden. Pewnego dnia narkoman na odwyku zarabiający graniem na ulicy, James Bowen, spotyka na swej drodze nieco sponiewieranego, rudego kocura. Przygarnia go i od tej chwili jego życie zaczyna się zmieniać, on zaczyna się zmieniać. Brzmi to może trochę banalnie, ale z każdą stroną czuć jak historia urzeka swą lekkością i realnością.


Sięgając po Kota Boba... obawiałam się trochę, ze otrzymam łzawą, ckliwą, przekoloryzowaną historyjkę, więc z miejsca potraktowałam ją jako lekkie czytadełko. W tej chwili biję się w pierś, aż dudni, bo ogromnie się pomyliłam. Bardzo spodobało mi się, że James nie przedstawia tej historii  jako rachunku sumienia, ani próby zatuszowania swego dawnego życia, nie oczekuje także zrozumienia, ani wybaczenia. Po prostu mówi, a ja chcę go słuchać. Nie znajdziemy tu wielkich wynurzeń, głębokich emocji, filozoficznych przemyśleń egzystencjalnych, bo nie w tym rzecz. Siła tkwi w prostocie, a prawdziwe życie dalekie jest od wzniosłości i James doskonale o tym wie. Opowieść płynęła, a ja lubiłam patrzeć na Londyn z perspektywy ulicy, niosącej ze sobą zagrożenia jak i ciekawe spotkania, życzliwość i nieuzasadnioną wrogość. Patrzeć jego oczami i widzieć świat jaki często nieświadoma mijam, maszerując starówką.
Pierwszy tom zabrałam ze sobą na nockę i prawie cały przeczytałam. Z początku planowałam na spokojnie zabrać się za kolejne i traktować je jak przerywniki między innymi książkami, ale szybko zorientowałam się, że to były złudne plany. Wspaniała narracja i lekkość opowieści sprawiły, że z rozpędu sięgnęłam po kolejne tomy. Chłonęłam tak dobrze mi znane relacje między Bobem, a Jamesem. Sama jestem miłośniczką zwierząt i wiem, jak wyjątkowa potrafi być taka więź. Te małe codzienne zaczepki, ufny wzrok czy nawet sama świadomość, że ma się na głowie takiego łobuza sprawia, że świat nabiera barw i nawet w najbardziej parszywą pogodę zwyczajnie "chce się".

Cykl: Kot Bob to opowieść dla każdego miłośnika zwierząt, ale jednocześnie jest to niezwykle budująca biografia człowieka, który odbił się od dna i mozolnie wychodzi na prostą, nie zapominając o tym co w życiu najważniejsze. I choć zazwyczaj nie jestem zwolenniczką takich opowiastek, ta w swej prostocie i prawdziwości skradła moje serce. Po raz kolejny przekonałam się, że życie pisze najlepsze scenariusze i nie potrzeba ich dodatkowo ubarwiać :). Polecam z całego serca i daję 8/10.

Miłego wieczorku :)
ZaBOOKowana

sobota, 21 października 2017

Długi Kosmos- T. Pratchett, St. Baxter



Na Długi Kosmos natknęłam się zupełnie przypadkiem w księgarni. Było to dla mnie nie lada zaskoczenie, ponieważ umknęła mi informacja, że cykl docelowo składa się z pięciu części, a nie jak sądziłam z czterech. No cóż :) Przyszła pora by zakończyć swą przygodę na Długiej Ziemi. Jak ją wspominam? Zobaczcie sami :)

Minęło prawie sześćdziesiąt lat od kiedy Długa Ziemia stanęła przed ludzkością otworem. Joshua Valiente, dobiegający już siedemdziesiątki, pragnie znów wziąć urlop i wyruszyć w samotną podróż pasmem Długich Ziem. Czuje, że coś się zmieniło i wie, że mimo swego wieku pora ruszyć w drogę, być może ostatnią. W tym czasie na wszystkich Ziemiach słychać tajemniczą wiadomość: "Dołączcie do nas". Wołanie docierające nie tylko do ludzkich sond, ale także do wszystkich inteligentnych istot. Trolle grupują się, trawersery znikają, coś wisi w powietrzu. Po raz kolejny ludzkość musi się zjednoczyć by wspólnymi siłami odkryć prawdziwą istotę Długich Ziem. Długi Kosmos jest zwieńczeniem historii stworzonej przez dwóch wybitnych pisarzy: Stephena Baxtera i Terrego Pratchetta. Niestety tylko jeden z nich doczekał się jej wydania.

Po wartkim 3 i 4 tomie, które przeczytałam z zapartym tchem, rozpoczęcie Długiego Kosmosu odkładałam na później . Dość sceptycznie popatrywałam na pomysł ciągnięcia dalej fabuły, zwłaszcza po takim finale jaki zaserwowała mi 4 część. Nie potrafiłam zaufać autorom, choć do tej pory mnie nie zawiedli. Książka odleżała swoje bym w październiku wreszcie się z nią zmierzyła. Z początku fabuła rozwijała się powoli. Jakaś wiadomość docierająca do ziem, Joshua szykujący się do kolejnej wyprawy, Agnes żegnająca się z najbliższymi i Lobsang ukryty przed całym światem. Czułam tę specyficzną atmosferę zapadającą po bitwie. Wiszącą ciężko w powietrzu ciszę podczas, której liże się rany i szacuje się straty. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego nastroju i z ciekawością podążałam wgłąb Długich Ziem za słynnym Joshuą Valiente. Zawsze lubiłam ten spokój bijący z milionów opustoszałych światów jednak tym razem dryfowałam zbyt długo. W tym przypadku spokoju miałam aż nadto, jednak atmosfera z każdą stroną stawała się gęstsza, a to w pewnym stopniu mnie pociągało. Czułam to co autorzy chcieli przekazać. Czułam, że zbliża się koniec, a także początek czegoś całkiem nowego. Era Długich Ziem dobiega końca, a przed ludzkością otworem staje kosmos i gdzieś tam inna cywilizacja. Wroga? Przyjazna? Kto wie... Dawni bohaterowie przysypani kurzem odchodzą w zapomnienie, a czas płynie nieubłaganie.

Długi Kosmos ma jedną, zadrę obok, której nie umiem przejść obojętnie. W trakcie czytania cyklu rozumiałam dlaczego relacja Joshuy z synem Danem (później Rodem) jest dość chłodna. Ciągłe podróże, rozwód i różnice poglądowe sprawiły iż z początku 5 tomu Rod jest do ojca nie tylko mocno zdystansowany, ale czuć, że chowa urazę. Widać to dokładnie podczas pożegnania i rozmowy o kolejnej wyprawie Joshuy. Natomiast zaledwie parę miesięcy później Przy kolejnym spotkaniu brak jakichkolwiek śladów po waśni. Wszystko jak ręką odjął, odeszło w zapomnienie, zastąpione nieśmiałą akceptacją i początkami zrozumienia. Niby wszystko wygląda ok, więc dlaczego mnie tak to kole w oczy? A może się czepiam? Hmm... po prostu nie mogę uwierzyć, że wieloletnie konflikty i urazy, tak po prostu znikają. Myślę, że tu autorzy trochę podeszli zbyt optymistycznie do sprawy ;)

Według mnie cykl Długa Ziemia jest ciekawym spojrzeniem na istotę ludzkości i jej miejsca we wszechświecie. Nie jest tylko snującą się opowieścią, ale skłania czytelnika do zastanowienia się nad reakcjami ludzkimi na wielkie zmiany jakimi jesteśmy wciąż poddawani. Z czystym sumieniem polecam ten cykl wszystkim fanom s-f, ale także wszystkim tym, którzy chcieliby poznać nietuzinkową historię. Cały cykl oceniam na 7/10 jednak ostatni tom trochę odstaje od reszty i dam mu solidne 6,5/10. 

Spokojnej soboty :)
ZaBOOKowana

czwartek, 5 października 2017

Cykl Kuzynki Kruszewskie- A. Pilipiuk



Cykl Kuzynki Kruszewskie upolowałam w lipcu w bibliotece. Aż wstyd się przyznać, ale przeleżały swoje na biurku, by wreszcie we wrześniu zawładnąć moją głową na dobre :)

Tym razem mistrz grafomańskiej fantastyki, geniusz recyklingu pomysłów i niezwykła osobowość wśród polskich fantastów- Andrzej Pilipiuk, zaserwował opowieść o kamieniu filozoficznym, alchemiku Sędziwoju i trzech dziarskich dziewczynach. Akcja dzieje się w Krakowie. Tam splatają się drogi nowoczesnej, skomputeryzowanej agentki CBŚ-Katarzyny, jej czeterystuletniej kuzynki Stanisławy oraz nastoletniej wampirzycy Moniki pochodzącej z ...okresu Bizancjum. Atmosfera się zagęszcza, gdy dziewczyny zaczynają być ścigane, a stawką staje się przedłużająca życie oraz zamieniająca ołów w złoto czerwona tynktura. Cykl składa się z 4 tomów, z których każdy jest samodzielną, następującą po sobie, pełną wartkiej fabuły opowieścią. W miarę czytania zauważyłam pewną zmianę stylu w 4 tomie wynikającą zapewne z rozwoju pisarza i dużej przerwy między wydaniem 3 i 4 tomu. Wyczułam różnicę, ale trudno mi powiedzieć czy na gorsze, czy na lepsze. Wiem jednak, że ostatnie opowiadanie pt. Czarne Skrzypce oddało kunszt autora. Moim zdaniem było niczym wisienka na torcie i nadal pozostaję pod jego ogromnym wrażeniem.

Gdy udało mi się wreszcie wyłuskać trochę czasu i zasiadłam do Kuzynek, przepadłam. Z początku trudno mi było umiejscowić fabułę w czasie. Teraźniejszość? Przeszłość? Hmm... Lecz po kilku stronach zorientowałam się co (i kiedy) jest grane, stanęłam twardo na nogach, odziałam wygodną kurtkę i ruszyłam do akcji, bo akcji tu jest co nie miara i to przy każdym zaułku. Główne bohaterki to silne kobiety, które nie dadzą sobie w kaszę dmuchać, a tym bardziej interesować się bezkarnie ich grupą. Świst szabelki, silny kopniak wojskowym buciorem czy widok legitymacji CBŚ zmiękczały niejedne kolana i nakłaniały delikwentów do zwierzeń. Pokochałam te kobietki, ich spryt i energię, która z każdą chwilą rosła też we mnie. Ale akcja to nie wszystko. Piękne opisy krakowskich uliczek, podziemi i zamkniętej w nich historii uwodziły mnie. Oczarowywał obraz dworku, intrygowały legendy żydowskie, ukraińskie, zachwycała wizja zasypanych poniemieckich laboratoriów i bunkrów. Andrzej Pilipiuk jest jedynym autorem, z którego twórczości chłonę całą sobą wiedzę historyczną. Potrafi ukazać ją tak, że nawet ja słucham z zachwytem, jak małe dziecko. Pragnę to ujrzeć na własne oczy, odkryć po swojemu, na nowo...
Zanim zabrałam się za Kuzynki Kruszewskie spodziewałam się czegoś na kształt Oka Jelenia lub opowieści z cyklu Niejakubowego. Czegoś poważniejszego, naszpikowanego historią i miejskimi legendami. Prawie zgadłam. Prawie, bo autor dorzucił od siebie jeszcze garść swoistego humoru, który moim zdaniem wydobył z opowieści właściwy smak i lekkość. Zamówiłam zwykłe danie, ale po raz kolejny szef kuchni wiedział jak je dla mnie doprawić by zmieniło się w ucztę. Właśnie za to i niezwykły dystans do siebie kocham twórczość Andrzeja Pilipiuka. Wiem, że wszystko co zaserwuje trafi w mój gust na 100%.  Czy to humorystyczny cykl o Jakubie Wędrowyczu, powieści czy opowiadania. Biorę wszystko! :)

Macie ochotę na lekką, wartką opowieść, pełną zwrotów, przekrętów i piruetów akcji? Macie ochotę poznać Kraków z lekko innej strony, iść do karczmy z bandą sarmatów, czy poznać tajemnicę kamienia filozoficznego? Czemu nie! Szaruga jesienna, aż się prosi by poczuć zew przygody. Zapraszam więc do skonsumowania Kuzynek Kruszewskich. Obiecuję, że nie zawiedziecie się :) Ja oceniam ten cykl na mocne 8/10 i już niecierpliwie zacieram ręce na październikowe pilipiukowe premiery i wznowienia (a mój portfel wije się w agonii). ;)

Słonecznego dnia
ZaBOOKowana ;)


poniedziałek, 2 października 2017

Szamanka od Umarlaków, Demon Luster- Martyna Raduchowska


"Ona jest niezniszczalna. Wrzucisz taką do wulkanu, to ci pamiątki przyniesie."
~Martyna Raduchowska - "Demon Luster"

Wznowienie Szamanki od Umarlaków obiło się głośnym echem wśród czytelników. Piękna okładka i premiera w okolicy moich urodzin przesądziły sprawę i nie wiadomo kiedy książka znalazła się w walizce i przywędrowała ze mną z południa Polski.

Ida, pochodząca z arystokratycznej, magicznej rodziny marzy o zwyczajnym życiu, studiach i spokoju świętym. Jednak ciężko zaznać tego spokoju, gdy na co dzień widzi się martwych ludzi, którzy zamiast leżeć, gdzie ich miejsce, przychodzą i zawracają gitarę. Ucieczka z domu na wymarzoną uczelnię sprawia tylko, że wszystko się komplikuje. Dziewczyna nie tylko przyciąga duchy jak magnez, ale też nawiązuje więź z wciąż umierającą w płomieniach wrzeszczącą harpią, która ani myśli się odczepić. Otóż Ida jest medium, a nawet coś więcej, jest szamanką od umarlaków... i ma wielkiego pecha. A może to Pech ma Idę? Cykl Szamanka od Umarlaków jest zabawną, lekką opowieścią z gatunku urban fantasy, z wartką akcją i barwnymi postaciami. Książka w sam raz na jesienne wieczory.

Po Szamankę od Umarlaków sięgnęłam by się trochę rozluźnić, a skoro sama Marta Kisiel polecała, więc czemu nie? Ida z miejsca przypadła mi do gustu. Młoda, niepokorna, twardo stąpająca po ziemi, zapatrzona na własny cel-normalność. Postać barwna, niepokorna, energiczna i... pechowa. Czego chcieć więcej? No może martwej acz żywej, zmanierowanej, surowej ciotki? Do zestawu warto byłoby wrzucić jeszcze brygadę szybkiego reagowania i zwariowanego zwierzaka. Czemu nie? To wszystko wstrząśnięte i zmieszane, podane w świetnej nowoczesnej oprawie sprawiło, że nie mogłam się oderwać. Czytało mi się szybko, bardzo lekko i zanim się obejrzałam pierwszy tom śmiał się skończyć. Ale jak to?! Na szybko, po nocce w pracy, biegłam do biblioteki i niecierpliwie wtopiłam się w kolejną część. Nie dopuszczałam do siebie możliwości, że mogę nie wiedzieć jak to się skończy. Demon Luster utrzymuje poziom pierwszego tomu. Na początku miałam odczucie, że jest nawet lepszy, ale końcówka zrównuje ocenę.

Cykl Szamanka od Umarlaków nie jest fantastyką najwyższych lotów. Jednaj jest to opowieść kompletna, ciekawa, przyjemna i humorystyczna. Historia w sam raz na jesienne, deszczowe dni, które aż proszą się o książki lekkie, śmieszne i niewymagające. Dokładnie tego oczekiwałam, a widok prof. Miodka popełniającego sepuku słownikiem w mojej wyobraźni będzie tkwił jeszcze dłuuuugo ;) Polecam i daję 6/10.

Miłego wieczorku
ZaBOOKowana




niedziela, 1 października 2017

Bo Toruń to nie tylko stary piernik!- Krótka relacja z Coperniconu 2017.



Toruń- miasto słynące z piernika i Kopernika po raz kolejny nabrało barw i stało się miastem z innej bajki, a to za sprawą niezwykłego Festiwalu Fantastyki- Copernicon. Kto wie kogo można tam spotkać za rogiem? Rewolwerowca? Wiedźmę? Elfa? A może samego  Lorda Vadera? ;)A ja tam byłam, piwo i kawę piłam, a teraz w paru słowach opowiem cóż za cuda i dziwy zobaczyłam :)

Z walizą pełną kosmetyków, gadżetów i innych ustrojstw świetnie wkomponowanych w ducha fantastyki oraz stertą książek czekających na podpisy swych autorów (bo jak śmiałabym się nazywać "ksiązkolubem" gdybym nie jechała tam spotkać się z autorami ;) targałam się, wraz z moim dzielnym, jeszcze bardziej objuczonym Lubym (dziękuję!) w piątkowe południe zmierzając ku akredytacji. Poszło sprawnie i parę minut później w pełni skupiona wyszukiwałam interesujących prelekcji. Później czekało nas tylko dostosowanie się do norm konwentowych, czyli przebieranki i malowanki i tak przygotowani mogliśmy wtopić się w tłum, szukając znajomych twarzy.

Z wszystkich konwentów najbardziej lubię Copernicon. Dlaczego? Bo jest dość mały i jest blisko. W tym roku odnotowano ok. 3700 osób, co jest sporym wyczynem, lecz w porównaniu z Pyrkonem, Toruń niknie. Moim zdaniem to ogromny plus. Uczestnicy mieli większe prawdopodobieństwo dostania się na wypatrzone prelekcje, LARPy, RPG czy wiele innych miejsc. 3 Sleep Roomy spokojnie wystarczały by przenocować uczestników, a całodobowy Games Room czynił im solidną konkurencję. Łatwiej było także spotkać ulubionych autorów, twórców, a targi nie przytłaczały ilością i ściskiem. Sama organizacja może nie jest dopięta na ostatni guzik, ale w moim odczuciu zdała rezultat. Umiejscowienie- BOMBA! Niewielkie odległości między budynkami, adaptacja całych kompleksów uczelnianych znacznie ułatwiała poruszanie się wg własnych planów. Dodatkowo dołączona do informatora prosta mapka świetnie zapobiegała gubieniu się. Sam widok cosplayerów wypełniających starówkę pobudzał ją do życia, wywoływał duże zainteresowanie i stwarzał miłą, pełną dobrej energii atmosferę.



Tegoroczny program był mocno rozbudowany. Miałam w czym wybierać, a chwilami wręcz chciałabym się rozdwoić lub nawet rozpięciornić. Już w piątek udało mi się trafić na intrygującą, świetnie przeprowadzoną prelekcję Macieja Lewandowskiego: " Cienie Nowego Orleanu: Voodoo, niewolnictwo i woda z czosnkiem". W sobotę za to spotkałam się z tegorocznym laureatem nagrody im Zajdla- Krzysztofem Piskorskim oraz z uwielbianym przeze mnie mistrzem grafomańskiej fantastyki, twórcą legendarnego i niezwyciężonego Jakuba Wędrowycza- Andrzejem Pilipiukiem. Miałam okazję stworzyć z Martyną Raduchowsą ( autorką "Szamanki od umarlaków") profile morderców i kosztować tortu urodzinowego z Anetą Jadowską. Śmiało mogę powiedzieć, że działo się dużo, a jednego czego brakowało permanentnie to czasu na sen. W tym szalonym biegu trudno mi określić kiedy konwent dobiegł końca. Wydaje się, że nagle w niedzielę po 15:00 Toruń opustoszał. Zrobiło się cicho, pusto i szaro, a gdzieś we mnie obudziła się tęsknota za kolejnym weekendem wśród ludzi tak pozytywnie zakręconych.



Jeśli miałabym się czegoś przyczepić to tylko drobnostek. Najbardziej irytował mnie format "Programu i mapy"- za duży i nieporęczny. Brakowało mi prelekcji po 22:00, to był taki czas gdy się chciało czegoś jeszcze posłuchać, gdzieś pójść, ale niekoniecznie do pubu ;). Trochę przeszkadzało mi jeszcze umiejscowienie Targów, do tej pory mieściły się w Centrum Sztuki Współczesnej czyli blisko całego kompleksu konwentowego, a w tym roku zostały przeniesione na Rynek Nowomiejski oddalony od głównych budynków. To sprawiało, że było mi tam trochę "nie po drodze".

Podsumowując. Jeśli lubicie książki, gry, anime czy mangi, w tematyce fantasy, jeśli jesteście po ciemne lub jasnej stronie mocy, jeśli chcecie złapać ogromną dawkę pozytywnej energii? Zapraszam! Copernicon jest dla Was! A mogę obiecać, że jak raz przyjedziecie to będziecie wracać co rok. To uzależnia ;)

Chciałabym bardzo podziękować całemu Stowarzyszeniu Miłośników Gier i Fantastyki Thorn za kolejny wspaniały konwent, dobrą organizację i świetną zabawę. Jesteście wspaniali! Dzięki wam naładowałam z nawiązką wewnętrzne akumulatory, poczułam się młodsza o parę lat i przywiozłam ze sobą masę wyjątkowych wspomnień, interesujących wiadomości i trochę kataru (taki mały efekt uboczny) ;)

Do zobaczenia za rok :) !

piątek, 15 września 2017

Widnokrąg- W. Myśliwski




"(...) bo najciężej jest ruszyć. Nie dojść, ale ruszyć. Dać ten pierwszy krok. Bo ten pierwszy krok nie jest krokiem nóg, lecz serca. To serce najpierw rusza, a dopiero nogi za nim zaczynają iść. A na to nie tylko trzeba siły, ale i przeznaczenia, żeby przemóc serce i powiedzieć, to ruszam."
~ W. Myśliwski, Widnokrąg 


Długo zastanawiałam się co też będzie mi towarzyszyć na urlopie. Chciałam znów się zachwycić, zachłysnąć opowieścią samą w sobie, poczuć znów czym jest naprawdę literatura piękna. Wybrałam Widnokrąg, a może to on wybrał mnie?

Widnokrąg to książka Wiesława Myśliwskiego wydana w 1996 roku. Rok później za tę powieść autor otrzymał swoją pierwszą Literacką Nagrodę Nike. Powieść przedstawia obraz wsi w okresie wojennym i powojennym widziany przez pryzmat niechronologicznych wspomnień. Główny bohater- Piotr, chwilami chłopiec, młodzieniec, dojrzały mężczyzna w pozornie chaotyczny sposób snuje opowieść o czasie, dojrzewaniu, pamięci i przemijaniu. Opowieść pełną żywych, barwnych postaci wujów, ciotek, dziadków, rodziców, obserwowanych z perspektywy wieku bohatera. Fabuła nie porywa wartkim strumieniem, lecz dryfuje i zachęca by poddać się jej nurtowi. Czaruje delikatnym szumem, urokliwymi obrazami i skłania do głębokich rozważań. Widnokrąg jest również bardzo osobistą i w pewnym stopniu autobiograficzną opowieścią autora.

Nie jest łatwo podjąć się recenzji Widnokręgu. Cały czas obawiam się, że nie potrafię ująć w słowa wrażeń, które kłębią się w mojej głowie. Dlaczego? Bo są to głównie emocje, odczucia, skojarzenia, a nie sztywne fabularne tory. Wybaczcie mi zatem, lecz tak wyjątkowe dzieło, wymaga z mojej strony niestandardowej opinii ;) 

Już od pierwszych stron czułam, że Widnokrąg jest niezwykłą powieścią. Narracja trochę przypomina mi rzekę. Szeroką, spokojną, której nurt prowadzi nas dalej i dalej, a ja-czytelnik poddaję się jej i pozwalam prowadzić. Rozglądam się, patrzę w przód, w tył, na boki, chłonę widok i pozwalam moim myślom płynąć wolno, lecz nie leniwie. Rozważam, zastanawiam się, myślę... Czuję się jak dawniej, gdy miałam niewiele lat i siadałam u stóp dziadka słuchając jego opowieści całą sobą. Teraz również zamykałam oczy pozwalając mojej wyobraźni budować obraz dawnej wsi. Gdy wtopiłam się już w klimat, pozwoliłam się zaprowadzić narratorowi do jego rodzinnego domu, pełnego wujków, stryjenek, dziadków. Przysiadłam w kącie i obserwowałam sprzeczki, dyskusje i krzątaninę. Zwykła codzienność, lecz tak wyjątkowa w swej prostocie. Przygotowywanie posiłków, niedzielne zwyczaje, nawet zwykła sprzeczka o lisa przykuwały moją uwagę i urzekały. Byłam świadkiem wydarzeń większych i tych mniejszych, towarzyszyłam Piotrusiowi podczas wypasania krów oraz przesiedlania Żydów, obserwowałam powolny proces żegnania się z ojcem, przemiany społeczne i pomoc sąsiedzką. Czasem miałam wrażenie, że patrzę na zupełnie inny, zapomniany świat. 

W Widnokręgu najbardziej urzeka mnie język. Prosty, gawędziarski styl dodaje autentyczności obrazom dawnej polskiej wsi. Upiększa prostotę myślenia, uwydatnia chłopskie mądrości wpisując je w kanon uniwersalnych prawd i praw o świecie i ludzkiej egzystencji. Jednocześnie nadaje powieści lekkości. Brak chronologii nie przeszkadza, a wręcz dzięki temu wszystkie historie łączą się płynnie przechodząc jedna w drugą. Plącząc się, snując, jak dym papierosowy, wspomnienia tak ulotne, stłumione czasem, jednak nadal zawierające spore zasoby emocji. Nie są to jednak emocje żywe, gwałtowne, a raczej przykurzone, zdystansowane. Emocje nie chwilowe, obecne, lecz te przeżyte, przetrawione i trwałe. Te osiadające na dnie serca, które poruszają wewnętrzne struny ludzkiej duszy.

Widnokrąg jest książką, którą się czuje, nie czyta. Chcąc, czy nie czytelnik poddaje się jej spokojnemu nurtowi i płynie, otwierając się na odbiór emocji i wrażeń. Jest to moja druga pozycja Wiesława Myśliwskiego i myślę, że nie ostatnia. Jeśli chcecie zapoznać się z dziełem (a nie boję się użyć tego słowa), które jest kwintesencją pojęcia "literatura piękna", to się nie zawiedziecie. Polecam z całego serca i daję 10/10.

Miłego dnia
ZaBOOKowana



wtorek, 5 września 2017

Wczesne lata- J. Flanagan



Wybaczcie mi moją długą, niespełna miesięczną nieobecność. Z początku praca, a później urlop  pochłonął mnie bez reszty. Mimo to starałam się nie próżnować :). W ferworze pakowania, w komunikacji miejskiej, a nawet na nockach w pracy, wszędzie towarzyszyli mi Zwiadowcy. Ostatnią stronę przerzuciłam siedząc w kurtce i traperach na kanapie, jakieś 5 min przed wyruszeniem w moje ukochane Tatry. Tak bardzo chciałam Wam opowiedzieć o wrażeniach jakie na mnie zrobiły Wczesne Lata, ale brak komputera pod łapką skutecznie mi to uniemożliwił. No cóż, recenzja czekała cierpliwie aż do dziś i myślę, że nabrała przez to smaczku ;)

Wczesne Lata to prequel znanego Wam już cyklu Zwiadowcy Johna Flanagana, składa się z dwóch ściśle ze sobą związanych tomów. Pierwszy tom- Turniej w Gorlanie opowiada o jednoczeniu przetrzebionych szeregów zwiadowców i demaskowaniu niecnych planów Morgaratha. Drugi- Bitwa na Wrzosowiskach przedstawia największe starcie z Morgarathem i jego armią. Wszystko ubrane w lekki, wartki styl sprawia, że strony biegną nieubłagane. Uważam, że warto zostawić sobie Wczesne Lata na koniec i przeczytać dopiero po zakończeniu głównego cyklu.

Powrót do świata Zwiadowców wywołał przyjemne ciepło w moim wnętrzu. Poczułam się jakbym po długim czasie wróciła w ulubione miejsce. Przywitałam się z Haltem, Crowley'em, zerknęłam w znane kąty, pogłaskałam Abelarda po chrapach i nawet nie wiedząc kiedy, byłam gotowa ruszyć w drogę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo zatęskniłam za tym przekomarzaniem się przy ognisku, spaniem pod gołym niebem i kryciem się w zaroślach. Oj jak przyjemnie było do tego wrócić :) Niesiona tą lekką narracją, doprawioną humorem i wartką akcją, pozwoliłam by moja wyobraźnia rozwinęła skrzydła.

Z początku obawiałam się, że wielokrotnie wspominana i opisywana w głównym cyklu Bitwa na Wrzosowiskach będzie trochę odgrzewaniem kotleta, że znów będę czytać jak to Halt oberwał i obronił go dzielny strażnik. Tę historię już znamy bardzo dobrze z głównego cyklu. Na szczęście w Wczesnych Latach jest to tylko dodatek do głównej fabuły, a autor skupia się na samej bitwie i jej otoczce taktyczno-politycznej. Jak dla mnie? Bomba! Tylko szkoda, że po raz kolejny przyszło mi się żegnać z Araluenem... Hmm... A jeśli czas pozwoli to jeszcze tu wrócę :).

Jeśli znacie już główny cykl Zwiadowców, nie będziecie rozczarowani chwytając za Wczesne Lata. Jeśli zastanawiacie się czy zacząć, nie wahajcie się. Jeśli macie ochotę na coś lekkiego, przyjemnego, a jednocześnie niesamowicie wciągającego, jest to pozycja w sam raz dla Was! Opowieść stworzona dla młodszej młodzieży i rozchwytywana przez dorosłych. Oba te wspaniałe tomy oceniam na 8/10 i z całego serca polecam :)

Miłego dnia
ZaBOOKowana :)

piątek, 11 sierpnia 2017

Cykl Nikita- A. Jadowska




Kolejny cykl, o którym Wam opowiem jest zdobyczą upolowaną w bibliotece podczas mojego ostatniego wypadu. Anetę Jadowską poznałam na Coperniconie kilka lat temu, gdy byłam na prelekcji o urban legends i zaintrygowały mnie jej przemyślenia, a teraz zmierzyłam się z jej twórczością.

Wyobraźcie sobie, że poza naszym światem istnieje również pełen magii świat alternatywny, w którym zwykły szary człowiek jest wyjątkiem. Czasem te światy przenikają się, a czasem są oddzielone grubym murem. Tak się stało w przypadku alternatywnej Warszawy, która pod wpływem tragicznych wydarzeń II Wojny Światowej została zatruta i podzieliła się na dwa miasta. Brutalny i szalony Wars oraz dziką, naszpikowaną zębami i pazurami Sawę, oddzielone od siebie skażoną Wisłą oraz regularnie pustoszone przez magiczne sztormy (czkawki) zamieniające ich mieszkańców w krwiożercze potwory. Nie brzmi to jak uroczy zakątek, ale posiada swój czar. Główną bohaterką jest Nikita: najemniczka, która za odpowiednią cenę pozbywa się niechcianych kłopotów, potworów czy wrogów. Sytuacja wikła się, gdy przeszłość zaczyna doganiać dziewczynę, a zagadki rodzinne zaczynają domagać się rozwiązania (często przykładając broń do skroni).

Dziewczyna z Dzielnicy Cudów i Akuszer Bogów to pierwsze książki Anety Jadowskiej po jakie sięgnęłam. Z początku nie wiedziałam czy odnajdę się w tym urban fantasy, ale rasowa i przystosowana główna bohaterka szybko i krótko wprowadziła mnie w klimat. Nie czekając na nic, porzuciłam wygodne dresy, wskoczyłam w glany, skórzaną kurtkę, t-shirt z motywem z "Baldura" i ruszyłam za nią w miasto. Podobała mi się ta sztywność, ręce w kieszeni, broń przy boku i porządny sierpowy w zanadrzu. Oj tak... gdy o tym myślę w głowie gra mi ACDC-"Highway to hell" i inne kawałki rockowe z lat 70-80', które ostatnimi czasy lekko zaniedbałam (niestety). Całość podziałała jak miód na duszę i obudziła we mnie uśpione zwierzę, które tak lubię :). Tak przygotowana przemierzałam Wars poznając go i nasiąkając jego dusznym i męskim klimatem. A sama Nikita? No cóż, nie mogłam jej nie polubić. Cenię bohaterki, które potrafią o siebie zadbać, przywalić kiedy trzeba, ale też posiadają swoistą głębię. Nikita taka jest, nie przesadzona ani w stronę emocji, ani wulgarności. Bardzo dobrze wkomponowuje się w świat Warsu i jego tajemnice.

Ale, ale! Prawdziwa zabawa zaczęła się w 2 tomie, gdy pojawiło się nie tylko nawiązanie, ale prawie cały kanon wyjęty z mitologii nordyckiej. Czy da się wpleść gangi motocyklowe, wilka na emeryturze, babcię walkirię i Odyna w jedną fabułę? Tak! I to wcale nie jest komedyjka. Aneta Jadowska pokazała, że potrafi z tego stworzyć kawał solidnej fantastyki i to z dużym wykopem. Wynik tych eksperymentów jest moim zdaniem bardzo dobry, więc pomału już się niecierpliwię co dalej.

Cykl Nikita jest ciekawą pozycją dla każdego fana fantastyki, który ceni sobie nietuzinkowe, barwne postaci "z pazurem". Choć 1 tom wymaga małego rozbiegu to 2 pochłonął mnie w całości i nie mogłam się od niego oderwać. Łączna ocena 7,5/10. Polecam :)

Emocjonującego wieczoru!
ZaBOOKowana :)



poniedziałek, 31 lipca 2017

Ewangelia Według Lokiego- J. M. Harris



Przypadkowa wizyta w bibliotece sprawiła, że złamałam moje przyrzeczenie by nic nie wypożyczać. Pod karcącym okiem mojej ulubionej bibliotekarki buszowałam między półkami i plotkowałam o tym i owym. Dopiero, gdy moje naręcze liczyło sztuk siedem, wzrok owej panny złagodniał i zostałam wypuszczona z tego przybytku z ciężką torbą i lekkim sercem ;). Dlaczego Ewangelia według Lokiego? Bo zawsze interesowała mnie mitologia nordycka. Czemu więc nie spojrzeć na Valhallę oczami Lokiego? ;)

Któż nie zna Lokiego? Postać wypromowana przez Marvela ostatnimi czasy stała się modna i popularna. W Ewangelii według Lokiego poznajemy mitologię jego z punktu widzenia. Nie stroni on od złośliwości, a czasem przemilcza niewygodne fakty. Opowieść dość mocno uwspółcześniona językowo i luźno trzymająca się kanonu mitologii nordyckiej.

Zawsze lubiłam Lokiego. Złośliwy, sprytny, odważny i niezwykle inteligentny, był najbardziej barwną z wszystkich postaci jakie możemy spotkać w nordyckich legendach. Często ukazywany jako znienawidzony kłamca, jednak w moich oczach pełnił też rolę wybawiciela z opresji. Gdy Wanowie lub Asowie wdali się w jakąś niepewną umowę lub chcieli uniknąć konsekwencji, prosili Lokiego by załatwił sprawę. Nie raz sam wplątywał się w zawiłe z sytuacje i nie raz też narażał własne życie, ot tak dla żartu. Na co dzień pogardzany, znienawidzony, odosobniony (choć zapracował sobie na to) zaczął planować zemstę. Moja sympatia do niego nie wygasła po przeczytaniu tej książki. Był taki jak oczekiwałam że będzie: krętacz i cwaniak. W swoim dzienniku mówił dość luźno i cynicznie, a to sprawiło, że książka nabrała lekkości i "wciągnęłam" ją w dwa wieczory.

Jest jednak parę minusów, które uwierały mnie jak kamień w bucie. Po pierwsze autorka chwilami znacznie odchodzi od prawdziwej mitologii i nie mam tu na myśli ułagodzenia historii na korzyść Lokiego, lecz zmianę głównej puenty. Loki był lodowym olbrzymem, jednak tu stał się potomkiem Chaosu, Ogniem,  co znacznie zmieniało jego rolę. Można znaleźć także wiele innych odskoczni. Po drugie, jak piasek w kanapce zgrzytał mi w głowie nowoczesny język użyty w narracji. Zamiast śpiewnego tonu opowiadanych legend, dostałam dialogi na poziomie nastolatków z przystanku autobusowego. Może i to było lekkie, ale chwilami miałam wrażenie że autorka miała świetny pomysł, solidny fundament, ale zabrakło jej czasu i ukręciła na piętce resztę opowieści. To sprawiło, że zamiast lekkiej książki w ulubionym temacie dostałam średniej klasy czytadło. Auć...

Moi Drodzy, jeśli lubicie mitologię nordycką, nie czytajcie tego, bo się zdenerwujecie, a po co ;). Ewangelia według Lokiego jest przykładem jak łatwo można zepsuć dobry pomysł i zamiast intrygującej i ciekawej historii podać niedopieczony kawał czytadła, który można zakwalifikować do średniej klasy czasoumilacza. Ani to dobre, ani to złe, takie przeciętne. Daję 5/10.

Pozdrawiam
ZaBOOKowana


piątek, 28 lipca 2017

Samotny Mężczyzna- Ch. Isherwood



"Każde teraz jest opatrzone nalepką z datą, unieważnia wszelkie poprzednie teraz do czasu, gdy prędzej czy później, może, nie może z całą pewnością i ono przeminie."
~Christopher Isherwood, Samotny mężczyzna
Gdy nadchodzi lato mam ochotę przeżywać więcej i mocniej. Często w tym czasie sięgam po książki o trudniejszej tematyce, a do takowych można zaliczyć Samotnego mężczyznę, którego miałam w planach czytelniczych już dawno. Nadeszła wreszcie odpowiednia pora by się za niego zabrać.

Samotny mężczyzna to powieść psychologiczno-obyczajowa opowiadająca o jednym dniu życia George'a. Pochodzącego z Anglii, podstarzałego wykładowcy uniwersyteckiego, który w zwyczajnej codzienności mierzy się z samotnością, utratą ukochanej osoby, wyobcowaniem i własną odrębnością seksualną. I choć okładka krzyczy do nas: "Zmysłowa opowieść o miłości!" nie dajcie się zwieźć! To tylko chwyt reklamowy. Istotą tej opowieści jest samotność, pustka i izolacja.

Do napisania tego postu podchodziłam kilkukrotnie. Nie potrafiłam w sobie znaleźć konkretów. Z jednej strony podobała mi się, a z innej rozczarowywała. Hmm... Na 100% poruszała struny emocji i szare komórki. Postaram się to jakoś usystematyzować :)

Samotny mężczyzna zaczyna się od spokojnej pobudki bohatera, powolnego przystosowywania się do codzienności, nabierania samoświadomości. Z początku jego otępiały umysł funkcjonuje na tzw. "autopilocie" by w jednej chwili zderzyć się ze ścianą. Bum! Jima już nie ma, Jim nie żyje... W jednej chwili jak lawina spadają na George'a świadomość i emocje, zupełnie jakby to było po raz pierwszy. Już nigdy nie wpadną na siebie na schodach, nie zderzą się w drzwiach w kuchni, nie staną obok, łokieć w łokieć szykując posiłki... Jest przytłoczony, nie może oddychać, czeka aż grunt znów powróci mu pod stopy by móc rozpocząć kolejny dzień. Gdy to czytałam mnie samej zaparło dech, echo jego wstrząsu przebiegło mi wzdłuż kręgosłupa i pozostawiło nieprzyjemne uczucie. Tak... od tej chwili wiedziałam, że to jest to czego oczekiwałam. Czułam jak moje wnętrze doskonale współbrzmi z przeżyciami głównego bohatera.
Jednak gdy zaczęła się szara codzienność nasza nić porozumienia nie przetrwała. Słuchałam wykładu o mniejszościach, przemyśleń na temat sąsiadów, obserwowałam rozmowę z przyjaciółką i relacje z studentem i coraz bardziej dystansowałam się. Z czasem zaczęłam się przyglądać George'owi jako istocie, która otacza się pustką, żyje w pustce wykonując to co do niego należy. Pustce zimnej i cichej, że aż dzwoni w uszach, a oddech zamienia się w białą parę. W środku, w samym centrum jest iskrząca bryła tłumionych emocji, nigdy nie wypowiedzianych racji i marzeń tych najskrytszych. Chwilami przy pomocy alkoholu i wspomnień udawało im się wydostać na chwile, ale tylko na moment. Gdzieś w tym wszystkim sama strata, żałoba czy tęsknota po Jimie zniknęły. Pozostała tylko stagnacja, pustka i ten uporczywy brak.

Samotny mężczyzna nie opowiada o świeżej tragedii, a raczej pokazuje zgliszcza człowieka jakie pozostają po opadnięciu emocji. Opowiada także o wyobcowaniu i izolacji, środowiska homoseksualnego. Dziś to wygląda zupełnie inaczej i w natłoku telewizyjnych informacji chwilami zapomina się, że homoseksualizm to nie tylko parady równości i kolorowe piórka lecz normalni ludzie, którzy żyją, cierpią i kochają całym sercem.

Moi drodzy, nawet teraz, gdy już poskładałam tę recenzje mam pewne wątpliwości co do oceny. Mam cały czas wrażenie, że coś ważnego mi umknęło, a może to jeszcze nie była TA idealna chwila dla Samotnego mężczyzny? Hmm... Myślę, że jest to książka, z którą samemu warto się zmierzyć, a mogę obiecać że nie będziecie żałować. :) Na chwilę obecną daję 7/10.

Miłego wieczorku
ZaBOOKowana :)

niedziela, 23 lipca 2017

Siedem Minut Po Północy- P. Ness, S. Dowd



"Opowieści to dzikie stworzenia - rzekł potwór. - Gdy je uwolnisz, kto wie, jakiego spustoszenia mogą narobić. "
~Patrick Ness, Siedem minut po północy
 
 
Od promocji filmu z dużą ciekawością przyglądałam się książce Siedem Minut Po Północy. Gdy pojawiła się u mnie w domu nie musiała długo czekać na swoją kolej ;)

Siedem Minut Po Północy to historia 13 letniego chłopca, Conora, który w swojej codzienności musi zmierzyć się z chorobą matki, wyobcowaniem oraz własnymi koszmarami. Pewnej nocy, o 12:07 piękny, stary cis za domem ożywa i staje się potworem, który przyszedł wypełnić zadanie. Napisana wg pomysłu pisarki Siobhan Dowd, która zmarła na raka,kontynuacji podjął się Patrick Ness, tworząc mroczną i przejmującą historię. Wyjątkowa opowieść o miłości i stracie, o chłopcu, który musi stawić czoła prawdzie oraz potworach, które czasami goszczą w naszym życiu, zmieniając je na zawsze. 
 
Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień, a właściwie to książka pochłonęła mnie. Z początku trochę rozczarowałam się ilością stron i słów na nich zawartych, ale z biegiem czasu zrozumiałam, że słowa to jedno, a treść to drugie. Opowieść jest napisana w formie relacji wydarzeń, nie przeżyć wewnętrznych chłopca, ale między wersami ukrytych jest wieje emocji, które wnikają w czytelnika. Nie potrafiłam się zdystansować, przeżywałam wszystko razem z Conorem. Czułam jego gniew, smutek, rezygnację, czułam te wszystkie emocje, które wrzą mu pod skórą i chcą się wydostać, ale nie wolno im. Czułam furię i żal po wizycie ojca, jakbym to ja z nim rozmawiała, a nie chłopiec. Były chwile gdy stawałam się nim, a czasem byłam tylko obok. To wszystko wypełniało mnie goryczą i poczuciem niesprawiedliwości. Dzieci w jego wieku powinny być szczęśliwe, ale życie pisze różne scenariusze. Co jakiś czas byłam zmuszona odkładać książkę by odetchnąć, lecz wtedy zaczynałam się zastanawiać co czułam, gdy sama żegnałam się z bliskimi... Po przeczytaniu czułam się zmęczona. Tak jakby opowieść przeżuła mnie, strawiła i wypluła. Nie spodziewałam się, że w tak skromnej opowieści kryją się takie pokłady emocji. Jednak wiem, że to dobre zmęczenie. Takie, po którym człowiek czuje się pełniejszy.


Siedem Minut Po Północy to jedna z tych książek, którą powinien przeczytać każdy. Pobudzająca w czytelniku właściwe struny, zmuszająca do zastanowienia się i budząca zakopane gdzieś w każdym z nas pokłady empatii, współczucia i zrozumienia. Choć szczuplutka i niepozorna, to jest swoistą bombą emocji. Czy wybucha? Sami się przekonajcie. Filmu jeszcze nie widziałam, ale opowieść taka jak ta zasługuje na dobrą ekranizację. Mam nadzieję, że się nie rozczaruję.
Daję 9/10 i bardzo polecam.

Miłego dnia
ZaBOOKowana :)


piątek, 21 lipca 2017

Oddam Ci Słońce - J. Nelson



"Kiedy spotkasz pokrewną duszę, to tak jakbyś wszedł do domu, w którym już kiedyś byłeś - rozpoznajesz meble, obrazy na ścianach, książki na półkach, zawartość szuflad: znalazłbyś tam drogę nawet po ciemku."
~J. Nelson, Oddam Ci Słońce

Dziś opowiem o książce, która niezwykłym trafem wpadła w moje ręce. Tę wyjątkową książkę dostałam od wyjątkowej dziewczyny (Dziękuję Magdaleno!) i obiecałam, że przeczytam najszybciej jak się da. Trochę mi wstyd, że z tego "najszybciej" wyniknęło tak wiele miesięcy, ale widocznie książka cierpliwie czekała na TEN moment :)

Oddam Ci Słońce to historia widziana oczami dwojga bliźniąt. Noah: wrażliwy utalentowany młodzieniec, który stara się poradzić z własną odmiennością oraz Jude: złotowłosa, odważna, pewna siebie i zbuntowana. Oboje na swój sposób radzą sobie ze światem, rywalizują o względy rodziców, dzielą świat między siebie oraz są nierozłączni. Ich życie wywraca się po śmierci matki, a sami stają tym kim nigdy nie chcieliby być. Piętrzącymi się tajemnicami próbują zbudować mur, który ma ich rozdzielić. Czy to się uda?

Trochę się bałam, sięgnąć po Oddam Ci Słońce. Dawno nie czytałam książki, którą ktoś mi ofiarował, nie znając moich upodobań. Obawiałam się, że to nie będzie "to coś", ale jednocześnie byłam ciekawa i złakniona nowych doświadczeń. Z początku historia nie przekonała mnie. Nie mogłam się przyzwyczaić do niezwykłego sposobu narracji poprzez rozpatrywanie tej samej historii z 2 punktów widzenia: 13-14 letniego Noah oraz 16 letniej Jude. Coś jakby zobaczyć opowieść od początku i od środka jednocześnie. Nigdy dotąd się z tym nie spotkałam, ale po pierwszym zamęcie spodobała mi się ta nowa forma. Z czasem przypatrywanie się zmaganiom bliźniąt z rzeczywistością, z tragedią, z własnym dorastaniem wciągało. Emocje wypełniały wszystkie strony, wyciekały i zaczynały otaczać też mnie-widza. Chciałam wiedzieć jak to wszystko się skończy, chciałam wierzyć, że zakończenie będzie dobre. Chciałam by Noah znów był artystą, a Jude odnalazła swoją odwagę. Chciałam by rzeźby przemówiły, a czar dało się odkręcić. Zaangażowałam się bardziej niż przypuszczałam lecz nadal pozostałam tylko widzem. Lekko zdystansowana i zawsze gdzieś obok. Nie starczyło dla mnie miejsca w tej historii, mogłam tylko stać i patrzeć jak toczą się losy.

Bardzo spodobało mi się, że wnętrze bohaterów było tak bardzo złożone i bogate. To nadawało głębi. Choć chwilami ten dość mocno opisowy i kwiecisty język był ciut przesadzony. Choć przyznam, że doskonale wkomponował się w całość historii. A może przywykłam do prostoty, a tym razem miałam przed sobą artystyczne dusze? Sama nie wiem. Wiem natomiast co innego. Czytając zaczęłam się zastanawiać. Czy masz kogoś dla kogo oddałabyś słońce? Czy pragniesz czegoś tak bardzo, że poświęciłabyś cały świat? Czy tajemnica może kogokolwiek uchronić? Czy najgorsze wiadomości mogą uratować komuś życie? Te pytania krążą mi po głowie nawet teraz, gdy już skończyłam czytać Oddam Ci Słońce i pewnie jeszcze trochę będą mi towarzyszyć.

Podsumowując. Oddam Ci Słońce jest historią dwojga wrażliwych, młodych ludzi, których łączy cały świat, a dzieli tragedia i wszelkie negatywne emocje z nią związane. Jest to ciekawe studium młodzieńczych zmagań z rzeczywistością, która stawia poważne kłody pod nogi, studium wyborów i brania konsekwencji na własne barki. Opowieść o wrażliwości, strachu, sile, miłości i... przeznaczeniu. Obraz odkrywania siebie w sobie, mozolnego skuwania nagromadzonych warstw codzienności, lęku by wydobyć swoje prawdziwe JA.
Daję 7/10 i polecam.

Miłego dnia ;)
ZaBOOKowana

niedziela, 16 lipca 2017

Nie Mogę Sie Doczekać Kiedy Wreszcie Pójde Do Nieba. -F. Flagg



"Życie przypomina jedną wielką przejażdżkę kolejką górską, z wszelkimi podskokami, zakrętami i obrotami, w górę i w dół przez całą drogę."
 
Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba


Po Zwiadowcach nie umiałam sobie znaleźć miejsca, a co dopiero wyszukać nową książkę. Wyciągnęłam, więc nieprzeczytane pozycje zalegające w domu i zaczęłam grymasić. To nie, tamtego nie... Skutek był taki, że zostałam z pustymi rękami. Wtedy pomyślałam, że już tylko Fannie Flagg może pomóc i nie pomyliłam się :)

Nie Mogę Się Doczekać...to 3 tom z cyklu Elmwood Springs. Główną bohaterką jest Elner, niezależna starsza pani, która pewnego dnia łamie zakaz siostrzenicy i wchodzi na drabinę, żeby nazrywać fig. Wskutek upadku i bliskiego spotkania z zgrają szerszeni, traci przytomność i zostaje odwieziona do szpitala. Nikt nie wie, co właściwie ją tam spotyka. Może umiera, a może przeżywa najbardziej nieprawdopodobną przygodę w życiu. To dopiero początek historii pełnej ciepła, emocji i humoru.

Powieści Fannie Flagg zawsze działały na mnie jak lek. Uśmierzają rozterki, łagodzą bóle i rozpędzają wszelkie chmury nad głową. Miód na moją duszę :). Powoli i nieśmiało zapukałam do Elmwood Springs, rozchyliłam drzwi tego świata i zerknęłam. Od razu wiedziałam, że znalazłam się na swoim miejscu. Czułam się jakbym odwiedziła ukochaną babcię. Elner przywitała mnie swoim "Co słychać kochanie?"wciągnęła za rękę, uściskała, postawiła przede mną smakołyki i zaparzyła herbatę. Moje rozterki nie znikły od razu. Czytając tę historię powoli, rozluźniałam się, wtapiałam w nią, a wszelkie złe emocje ulatywały gdzieś w przestrzeń. Otaczająca mnie aura ciepła i rodzinności sprawiała, że na ich miejsce wchodziły te pozytywne. Gdzieś w połowie książki byłam już wyleczona i z przyjemnością, całą sobą oddałam się życiu w Elmwood Springs. Ciocia Elner nie pozwoliła się nie kochać, a gdy uległa wypadkowi czuwałam w szpitalu. Obserwowałam zaangażowanie sąsiadów w wszelką pomoc, które w XXI wieku umarło śmiercią naturalną. Świat przypominający trochę ten z moich młodych lat, gdy mieszkałam jeszcze w małym miasteczku na Pałukach, gdzie każdy każdego znał. Czasem tęsknię za tym, a Nie Mogę Się Doczekać... trąciło trochę tę tęskną nutę w moim sercu. Nieświadoma własnej mimiki śmiałam się w głos, "siorbałam" nosem, a czasem nawet uroniłam łzę ( nie jedną). Nie czytam literatury kobiecej, bo wszelkie ckliwe historie mnie irytują. Wyjątkiem jest tylko Fannie Flagg, która potrafi grać tak dobrze na moich uczuciach, jakby mnie znała na wylot. Nie mam pojęcia jak autorka to robi?!

Po raz kolejny dałam się uwieźć czarowi małego miasteczka gdzieś tam w Ohio. Po raz kolejny, wyszła ze mnie wrażliwa kobieta i nabrałam pewności, że jeśli Niebo istnieje i jeśli będzie dane mi się tam znaleźć, to chce by wyglądało jak to, w którym znalazła się Elner. Pełne przyjaciół i bliskich miejsce, które zatrzymało się w najlepszych latach mojego życia.

Kochani jeśli chcecie odetchnąć od codziennych zmagań, pozbyć się rozterek i usiąść w kuchni przy dobrej herbacie, zapraszam do Elmwood Springs. Tam każdy jest mile widziany i każdy z miejsca staje się "swój". Nie brak ploteczek i codzienności. To miejsce do którego się wraca i tęskni. Miejsce tak inne niż codzienność. Miejsce gdzie człowiek, człowiekowi... człowiekiem.
Daję 7,5/10 i polecam serdecznie :)

Miłej, leniwej niedzieli
Pozdrawiam ZaBOOKowana ;)

środa, 12 lipca 2017

Cykl Zwiadowcy- J. Flanagan




"...Wracam do chaty pośród drzew,
Gdzie strumień kręty u stóp wzgórz;
Może tam dziewcze czeka jeszcze,
A może zapomniało już..."



Jak miło mi Was powitać po tak długiej, bo ponad miesięcznej przerwie. Wybaczcie mi proszę. Nie pisałam, ale także nie próżnowałam! Ostatni miesiąc spędziłam w cudownej krainie, poznałam niesamowitych kompanów, a teraz mam zamiar Wam o tym opowiedzieć :) Zapraszam, więc ze mną wprost na bezdroża Araluenu.

Po wielokrotnych namowach, pozytywnych opiniach, wiedziona ciekawością polowałam na Zwiadowców w bibliotece. W końcu z pomocą przeuroczej Pani Bibliotekarki w filii młodzieżowej na Leśnym udało mi się przytargać do domu calutki komplet ( Dziękuję! ). Zwiadowcy to opowieść fantastyczno-przygodowa dedykowana młodszemu pokoleniu. Składa się z 12 tomów podstawowych oraz 2 prequeli  Wczesne Lata. Napisana jest językiem lekkim, prostym i w niesamowity sposób pochłania całą uwagę czytelnika. Opowiada o przygodach Willa. Sieroty, który w wieku 15 lat podejmuje się szkolenia na królewskiego zwiadowcę. Nie jest łatwo, a jego nauczyciel Halt wysoko stawia poprzeczkę. Chłopiec wraz z przyjaciółmi podejmuje się poważnych wyzwań i często wpada w tarapaty, a dookoła można zaobserwować solidnie zbudowany świat pełen różnorodnych kultur, ras i zawiłości politycznych. To wszystko w wersji light bez rozwiniętych wątków miłosnych (na szczęście!!!!) ;)

Gdy już Zwiadowcy znaleźli się u mnie dopadły mnie pewne obawy. Niepokoiłam się, że przez tę mnogość tomów autor wpadnie w schemat i się zapętli lub, że dopadną mnie ckliwe historyjki pełne miłosnych uniesień, westchnień tak liczne w obecnej literaturze młodzieżowej. Teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że niepotrzebnie się lękałam. Fabuła okazała się wartka, niezwykle wciągająca, a miły dla oka język sprawiał, że tomy kończyły się z zastraszającą szybkością. Jednak muszę przyznać, że nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, nawet nie od pierwszego tomu. Z początku stwierdziłam, że czyta się przyjemnie, później moja ciekawość kazała czytać dalej aż nim się spodziałam wpadłam po uszy. Polubiłam głównego bohatera i jego przyjaciół, a sam Halt zdobywał moje serce skutecznie. Od początku czułam, że pod tą warstwą oschłości czai się wspaniały kompan. Wyrwij sprawił, że miałam ochotę przemycać mu zakazane jabłka i czule głaskać po chrapach. Czułam się tam dobrze, śmiałam się razem z nimi, czuwałam przy ognisku i walczyłam z ukrycia. Stałam się pełnoprawnym członkiem drużyny i podążałam z nimi krok w krok. Wow! A na dodatek świat, który mnie otaczał był kompletny, dobrze zbudowany, taki... prawdziwy i pełny. Czułam, że autor mocno nad nim pracował.

Jednak dopiero ostatnie tomy: 9, 10 i 12 skradły moje serce całkowicie. Dawno nie miałam tak wielkiego kaca książkowego jak teraz. Jęczę (Luby potwierdzi), plączę się i nie wiem co ze sobą zrobić. Tak bardzo przywykłam do tych lasów, stukotu kopyt, milczenia Halta i ciągłych pytań Willa. Brak mi  okrzyków Skandian i świstu strzał. Brak mi walk, niewygodnego nocowania w lesie i zapachu dymu z ogniska pomieszanego z potrawką z królika. Teraz dopiero wiem jak bardzo się z nimi zżyłam przez ten miesiąc wspólnych podróży. Czy do nich wrócę? Bardzo bym chciała. Tak samo jak chciałabym by zagościli na moich półkach lecz miejsce niestety mam ograniczone. 

Jedyną wadą serii jest moim zdaniem 11 tom. Jest to zbiór opowiadań uzupełniających, które w zasadzie niczego nie wnoszą. Jedynie Wilk jest godny uwagi, a reszta plasuje się na poziomie lekko zabawnych opowiastek co trochę zaniża ocenę całości. Cieszę się, że tę część postanowiłam zostawić sobie na koniec. 

Moi Drodzy, jeśli zastanawiacie się czym zachęcić dzieci do czytania, to ja z ręką na sercu polecam Zwiadowców. Jeśli sami chcecie przeżyć lekką acz emocjonującą przygodę, to ja polecam Zwiadowców. Jeśli (tak jak mnie) interesowała zawsze postać łotrzyka/ szpiega/assasyna, to ja także polecam Zwiadowców. Miła przyjemna, lekka i wciągająca. Uwaga czytanie grozi kacem ;) 
Z mojej strony 8,5/10.

Pozdrawiam ZaBOOKowana

piątek, 2 czerwca 2017

Wstęp do urlopu pora zacząć.


Dziś recenzji nie będzie. Zamiast zabierać się za czytanie ja biegam i dopinam wszystko na ostatni guzik przed urlopem. No dobra... to dopiero wstęp do urlopu, ale emocje są ogromne. Nie potrafię się skupić na niczym konkretnym, a każda moja myśl ulatuje na południe, prosto pomiędzy szczyty Tatr. Moi bliscy przewracają tylko oczami i mruczą pod nosem po kilka słów. No cóż, kolejna miłość daje o sobie znać :) Wy także macie takie pasje? Już teraz z palcem po mapie "robię" szlaki, którymi niebawem będę się piąć w górę i w dół, i z każdym krokiem będę nabierać sił. W plecaku niosąc wodę, kanapki i nieodłączną rzecz- książkę. Bo nie ma to jak usiąść gdzieś na kamieniu i odpoczywać przy paru stronach czegoś dobrego. Tym razem będą mi towarzyszyć Zwiadowcy i już mogę zdradzić, że zapowiadają się super. Oby tak dalej.

Życzcie mi powodzenia i trzymajcie kciuki wa przecudna pogodę. :)
Do zobaczenia niebawem :)
ZaBOOKowana



wtorek, 23 maja 2017

Zwilczona- A. Trzepota


Jakiś czas temu w gazecie natrafiłam na fragment opinii na temat Zwilczonej- A. Trzepoty. Zwykle zbywam takie wzmianki, ale tym razem moją uwagę przykuła "mazurska magia" oraz fakt, że książka nawiązuje do niesamowitej Biegnącej z Wilkami. To przesądziło i zaczęłam polowanie. Gdy tylko trafiła w moje ręce, niecierpliwie oczekiwałam chwili by się w nią zagłębić. Czy było warto?

Jaśmina, młoda mama, nauczycielka, mieszkająca w małej, malowniczo położonej, mazurskiej wiosce. Życie płynie spokojnie, właśnie zaczęły się wakacje. Wydaje się, że wszystko jest na swoim miejscu. Pewnego dnia świat staje na głowie. Odbiera telefon od zrozpaczonej przyjaciółki, która odkrywa, że jest zdradzana, a mąż łamie nogę w wypadku motocyklowym. Wkrótce sprawy komplikują się jeszcze bardziej. W tym wirze kobieta odnajduje swoją drogę dzięki świeżo rozbudzonej intuicji. Zwilczona to proza życia otoczona pachnącym zielem, trzaskiem płomieni i tajemnicą.


Przyznam, że dość długo zabierałam się do napisania tej recenzji. Podchodziłam do książki jak pies do jeża, trochę z przodu, trochę z boku i nie bardzo wiedziałam jak to ugryźć. Gdy zaczynałam czytać oczekiwałam rodzimej opowieści o przebudzeniu kobiecej intuicji, o budowaniu wewnętrznej siły i harmonii. Tego nauczyłam się czytając Biegnącą z Wilkami i tym Clarissa Pinkola Estes mnie urzekła. Dodatkowo Zwilczona kusiła mnie mazurską magią. Chciałam więc zanurzyć się w tajemnych recepturach, wierzeniach, musnąć tej magii całą sobą. Jednak moje oczekiwania całkowicie rozminęły się z tym co otrzymałam. Jestem trochę rozczarowana i zawiedziona. W moim odczuciu książka składa się z 2 równoległych opowieści. Jednej metafizycznej, magicznej i urokliwej, której oczekiwałam. Oraz drugiej, będącej zwyczajną szablonową, polska obyczajówką, która doprowadzała mnie do pasji. Obie trochę nieudolnie sklejone w jedną, lekko krzywą historię. Samej magii było "co kot napłakał", a czar mazurskich krain został skutecznie uduszony przez rozterki głównej bohaterki. Brakowało mi rozwinięcia tematu babki, tajemniczej księgi, a sam tarot został potraktowany po macoszemu. Taki potencjał, a pozostał niewykorzystany. Szukałam w tym wszystkim także Wilczycy, którą przedstawiła mi Estes, jednak zamiast zharmonizowanej, pięknej, silnej i dumnej istoty, dostałam miotające się, przestraszone zwierzę. Regularnie w mojej głowie odzywał się głos:"To nie tak! Przecież nie o to chodzi!". Miałam wrażenie, że autorka zachłysnęła się tematem i trochę ją to przerosło. Wtłaczając archetyp dzikiej kobiety w szablonowa obyczajówkę sprawiła, że całość stała się płytka i straciła na znaczeniu. Sama główna bohaterka z początku nawet przypadła mi do gustu, lubiłam obserwować ją i jej otoczenie. Jednak z czasem stała się irytująca. Jej wybory, zadurzenie w kimś kto od pierwszego zdania sprawił, że moja intuicja krzyczała "Uciekaj!", te bitwy z myślami, te emocje jak chorągiewka. No i gdzie w tym odnajdywanie siebie? Wciśnięte pomiędzy jedną ckliwą wiadomość, a kłótnię z mężem, spłaszczone do granic możliwości. Nie! Zdecydowanie to nie moja bajka.

Jedno muszę oddać. W Zwilczonej znaleźć można wiele ciekawych i mądrych fragmentów. Nauczyła mnie również do czego używać rozmarynu oraz lebiodki, ale czemu tylko tyle? Z wielka chęcią poznałabym więcej tajników zielarskich, ale chyba będę musiała poszukać gdzieś indziej.

Gdy zaczynałam pisać ten post, nie miałam jeszcze wyklarowanej opinii na temat książki. Mimo to postanowiłam zasiąść i pozwolić sobie na podążanie za intuicja. W miarę jak przybywają słowa, widzę, że mieści się tu wszystko to co mam w głowie. Więc skąd niepewność? Nie wiem.

Czas wyciągać wnioski. Moim zdaniem idealnym podsumowaniem Zwilczonej jest określenie, które przeczytałam kiedyś w pewnej grupie dyskusyjnej: "Jest to książka dla smutnych kobiet." Wierzę, że ma ona swój potencjał i może skłaniać do refleksji, ja jednak nie odnalazłam tego. Oczekiwałam gór i dolin, dostałam hektar stepu. Oczekiwałam emocji i głębi, a jedyną emocją jaka towarzyszyła mi było rozdrażnienie (o głębi nie było mowy). Tylko czy przemawia przeze mnie rozczarowanie, a może problem leży gdzieś indziej? Daję 4/10 i już wiem że nie sięgnę po kolejną cześć.

Miłego popołudnia
ZaBOOKowana :)

wtorek, 16 maja 2017

Charlie- St. Chbowsky







"Z tego wniosek, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy z wielu powodów. Być może nigdy nie odkryjemy większości z nich. Ale nawet jeśli nie mamy wpływu na to, skąd pochodzimy, do nas należy wybór, w którą pójdziemy stronę." 
 ~Stephen Chbowsky, Charlie


Nie lubię naginać zasad, ale czasem trzeba być elastycznym. Przed chwilą skończyłam czytać Charliego i muszę, po prostu muszę Wam o nim opowiedzieć :) Nie tak dawno, przy rozmowach na temat Buszującego w Zbożu, pewna niezwykła istotka- Ela, zwróciła moją uwagę na książkę Stephena Chbosky- Charlie (DZIĘKUJĘ!!!). Na pierwszy rzut oka tomik dość niepozorny, ale intuicja mówiła: Bierz! No to wzięłam ;)

Tytułowy Charlie różni się od rówieśników. Jest samotnikiem, typem bacznego obserwatora, niezwykle spostrzegawczy, wrażliwy, wycofany i nieśmiały. Przed sobą ma stresujący pierwszy rok w nowej szkole, a za sobą... pierwsze załamania nerwowe. Pewnego dnia poznaje Sam i Patricka, dwoje uczniów, którzy wprowadzają Charliego w świat seksu, narkotyków i alkoholu, w którym chłopiec poznaje czym jest akceptacja, tolerancja i prawdziwa miłość. Książka jest napisana w formie terapeutycznych listów do nieznajomego, co nadaje jej lekkości i swoistego klimatu.

Z początku myślałam, że intuicja wystrychnęła mnie na dudka, a spotkanie z Charliem okaże się płowe i bezbarwne. Chłopiec wydawał się niedojrzały, trochę zbyt rzewny, zbyt ckliwy. Musiałam sporo się natrudzić by wbić sobie do głowy ten jakże odmienny od rzeczywistości obraz nastolatka. Coś mi zgrzytało, nie działało jak powinno. Z czasem i bardzo pomału wtapiałam się w fabułę, poznawałam kolejne fakty by w mniej więcej w połowie książki polubić bohaterów. Lubiłam siadać w kącie i obserwować ich zmagania z rzeczywistością, dorastaniem i problemami dorosłych. Urzekł mnie klimat jaki panował w grupie. Wzajemna otwartość, akceptacja, tolerancja, zrozumienie i wyznaczanie granic, tak bardzo dojrzałe i dorosłe, ale jednocześnie okraszone młodzieńczą odwagą, witalnością, lekkomyślnością i humorem. Mieszanka wręcz elektryzująca oraz inspirująca. Nie mogłam oderwać wzroku od tych młodych-dorosłych. Czasem przystawałam na chwilę by się zastanowić, czasem pochłaniałam stronę za stroną.
Bardzo mi się podobała forma listów i nagłówek: "Drogi Przyjacielu!". Sprawiał on, że czułam się bezpośrednim odbiorcą listu, powiernikiem... przyjacielem. Dystans w sekundzie skracał się do minimum, a ja niemal jak duch uczestniczyłam w każdym spotkaniu, historii czy opowieści. Mimowolnie angażowałam się w relacje trojga przyjaciół by pod koniec zacząć przeżywać naprawdę. Książkę skończyłam jakąś godzinę temu, odłożyłam na półkę, ale emocje zostały. Ciężką kluchą zagnieździły się wewnątrz mojej klatki piersiowej i nie chcą odpuścić. Co czuję? Hmm... Rozczarowanie światem, lekki bunt, smutek i trochę goryczy, ale wiem, że w tym kłębowisku rośnie siła. Siła człowieka, który powstaje, a to rodzi nadzieję. Przyznam, że mam ochotę przeczytać tę książkę jeszcze raz i przyjrzeć się tej historii ponownie, najchętniej w najbliższym czasie, bo mam trochę wrażenie, że coś mi umknęło. Czuję też trochę niedosyt... Hmm... Chyba to będzie kolejna pozycja która zagości na mojej półce. ;)

Charlie choć potrzebuje małego rozbiegu jest pozycją bardzo ciekawą. Żeby to udowodnić opowiem z łapką na sercu dzisiejszą anegdotkę. Otóż rano zmęczona po nocce w pracy, położyłam się grzecznie do łóżka, przykryłam kocykiem i chwyciłam za książkę. Chciałam przeczytać parę stron i usnąć (jak zawsze), a wyszło na to, że skończyłam książkę tak rozbudzona, że o spaniu mogłam tylko pomarzyć ;)
Czy potrzeba lepszej reklamy?
Daję 8/10 i polecam gorąco!

Miłego wieczoru.
ZaBOOKowana