czwartek, 29 grudnia 2016

Małe Cuda- Ch. Strayed



Małe Cuda wpadły w moje ręce kilka miesięcy temu na facebookowym bazarku książkowym. Gdy tylko zobaczyłam czyje to dzieło, natychmiast zapragnęłam ją przeczytać. Jednak, jak to zwykle u mnie bywa, książka odczekała swoje na półce, aż "nabrała mocy prawnej". Wczoraj wreszcie nadszedł czas by po nią sięgnąć, a dosłownie przed chwilą przeczytałam ostatnie zdanie. Wow!

Cheryl Strayed już znacie. Przedstawiłam ją Wam opisując Dziką Drogę- autobiograficzną opowieść o podróży życia. Tym razem dowiadujemy się, że przez wiele lat autorka prowadziła internetowy dział z poradami. Wielu ludzi pisało do niej, bo czuli, że ta nieznajoma ich rozumie oraz posłuży radą i wsparciem. Nie zawiedli się. Małe Cuda są zaledwie ułamkiem tej pełnej emocji, goryczy, gniewu czy wątpliwości korespondencji. Mimo anonimowości Cheryl nie straciła na autentyczności, odważnie porusza niezwykle trudne tematy, przytacza przykłady z własnego życia, a przez to staje się prawdziwą bliską przyjaciółką.

Z początku trochę sceptycznie podchodziłam do tej książki, a raczej do jej formy. Nie chciałam czytać typowego poradnika, ale ciekawość zwyciężyła. Po pierwszych kilku listach odłożyłam na chwilę książkę. Czułam się jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody i zdałam sobie sprawę, że moje problemy są niczym. Naprawdę! Czasem warto spojrzeć poza swój ogródek by zobaczyć więcej. Czytałam dalej i dalej z coraz większym zapałem.
W całej książce urzekł mnie sposób pisania Przyjaciółki. Jej otwartość i bezpośredniość sprawia, że nawet trudne tematy nie powodują skrępowania. Potrafi tupnąć nogą, zganić, czasem nawet postawić do pionu, ale emanuje też ciepłem, wsparciem i zrozumieniem. Porady pełne są jej własnych przeżyć, przez co nabierają wymiaru osobistego. Niektóre historie wzruszają, inne szokują, jeszcze inne zasmucają, a przyjaciółka zawsze stara się pokierować tak, by podjąć decyzję zgodną z samym sobą.
Było kilka listów, które wywarły na mnie ogromne wrażenie, ale chyba największe sprawił list od ojca, który nie potrafił pogodzić się z śmiercią swego dorosłego syna. Nie potrafiłam powstrzymać wzruszenia.

Książka idealna dla osób "na zakręcie", uwikłanych w trudne relacje lub stojących przed  ważnym wyborem. Sama też czuję się dzięki niej trochę wzmocniona. Myślę że do niej wrócę jeszcze nie raz i nie dwa, zwłaszcza wtedy gdy sama będę "na zakręcie". Z czystym sumieniem mogę ją Wam polecić. Daję 8/10 i trzymam kciuki :)

Pozdrawiam
ZaBOOKowana

środa, 28 grudnia 2016

Trzech Panów na Włóczędze- Jerome K. Jerome


Oczarowana lekkością i humorem pierwszej części, zamówiłam Trzech Panów na Włóczędze. Przyszły święta, terminarz się lekko zluzował i znalazłam chwilę, by sięgnąć po nich i pochłonąć w jeden dzień. I co z tego wyszło?

Troje znanych nam, wyjątkowych dżentelmenów dostaje nowego ataku „świądu stóp” i decyduje się wyruszyć na kolejną włóczęgę. Tym razem zamierzają trzymać się z dala od wszelkich wodnych środków transportu i wybierają rowery. Zostało jeszcze tylko oznajmić swym żonom, cóż mężowie zamierzają i w drogę. Jak już wiemy z poprzedniej części, tu nic nie jest takie proste, na jakie wygląda. Ci niezwykli dżentelmeni nie tylko wprost uwielbiają komplikować sobie życie, to posiadają niezwykłą zdolność wpadania w kłopoty po sam cylinder. A my wraz z nimi, dzielnie przebierając nogami, raz z górki, a raz pod górkę, poznajemy Pragę i Niemcy. Nie tylko wizualnie, ale też kulturowo.

Po niebywałym sukcesie Trzech Panów w Łódce [nie licząc psa] poprzeczkę zawiesiłam bardzo wysoko. Oczekiwałam wielu anegdot, niekontrolowanych salw śmiechu, nieporadnych przygód i filozoficznych dysput o rzeczach ważnych i tych troszkę mniej. Opowieści historyczne dodatkowo nadawały smaku i spójności pierwszemu tomowi przez co, miało się wrażenie rzeczywistej podróży. Niestety kolejna wyprawa dżentelmenów nie była już tak udana. Zaczęła się nawet przyjemnie, ale szybko przerodziła się w coś zupełnie innego. Zamiast zabawnych przygód, zostałam zarzucona niespójnymi historyjkami i anegdotami, które (trochę wyrwane z kontekstu) nie bawiły, a zamiast tego wybijały mnie z rytmu i sprawiały, że nie wiedziałam gdzie jestem. Dodatkowo ewidentnie autor ma na pieńku z Niemcami, albo ich zwyczajnie nie lubi. Pozornie zabawne uwagi, przerodziły się szybko z niewinnej uszczypliwości w wytykanie narodowościowych przypadłości, a to już przestało być śmieszne, a zaczęło irytować. Stłamszony angielski humor nie miał miejsca by rozwinąć skrzydła, a samej podróży było jak na lekarstwo. Wiele rzeczy mogło mi umknąć, (piszę to z ręką na sercu) trudno było mi się skupić na fabule i śledzić ją rzetelnie. Miałam wrażenie, że jestem wrzucona do basenu pełnego luźnych myśli i nie bardzo wiem, którędy do wyjścia. Auć... trochę się zawiodłam i nie jest mi z tym dobrze. A miało być tak pięknie...
Mimo tylu minusów książkę czyta się dość szybko i z początku można się uśmiać (taki mały plusik na pocieszenie).

Nie lubię pisać negatywnych opinii. Zawsze staram się dostrzec jakieś plusy i nie skreślać dzieła. Jednak muszę być z Wami szczera, zawiodłam się i to bardzo. Tak strasznie brakowało mi lekkości i humoru, na który stać autora. Powiem wprost: Trzech Panów na Włóczędze nie dorasta do pięt poprzedniemu tomowi. Nie odważę się polecić tej części, tym razem 4,5/10.

Miłego wieczorku
ZaBOOKowana

PS. Proszę nie zrażajcie się do Trzech Panów w Łódce [nie licząc psa], to nadal jest genialna lektura ;)


sobota, 24 grudnia 2016

Zaczytanych świąt



Chciałabym życzyć Wam:

By w nadchodzącym roku po książki sięgali wszyscy - nie tylko nieliczni.

By każdy Polak, każdego dnia deklarował, że popiera czytanie.

Byśmy codziennie znaleźli nieco więcej czasu, niż tylko 5 minut dla książki.

Byśmy - już bez widm, zjaw i innych książkowych potworów - mogli spotkać się w przyszłym roku, by razem poczytać pod choinką.

By nadchodzące dni przyniosły jeszcze więcej niż zwykle spotkań z twórczą weną.

Ale - przede wszystkim - by Boże Narodzenie przyniosło Wam wiele radości, ciepła, zdrowia i nadziei.

Niech pod choinką zagości zrozumienie, cierpliwość, wybaczenie i bliskość.

Znajdźcie chwile oddechu w tym pędzie codzienności i pamiętajcie, że w tym niezwykłym czasie o cud nie jest tak trudno :)


ZaBOOKowana
:)

piątek, 23 grudnia 2016

Boże Narodzenie w Lost River- F. Flagg


Jutro Wigilia, a szaruga za oknem nie zachwyca. Oj nie zachwyca... Przyszła pora by dodatkowo nastroić się na święta. Uwaga! Jeszcze nie jest za późno! Przedstawiam Wam kolejną, cudowną powieść Fannie Flagg- Boże Narodzenie w Lost River.

Co zrobi samotny, niezbyt bogaty mężczyzna, mający przed sobą kilka miesięcy życia? Na dodatek zbliża się Boże Narodzenie, które jak co roku nie zapowiada się wesoło? Hmm... Może upić się w sztok, rzucić się w objęcia depresji lub... wyjechać na koniec świata i zaryzykować. Oswald Campbell postawił wszystko na jedną kartę. Pozałatwiał sprawy, spakował się i ruszył pociągiem z szarego Chicago, wprost w objęcia słonecznej i kolorowej Alabamy, do zapomnianego miasteczka zagubionych- Lost River. Z miejsca zostaje przyjęty jako oczekiwany gość i nie wiadomo kiedy staje się pełnoprawnym mieszkańcem. To zaledwie zarys historii, bo najważniejsze dzieję się zawsze w Boże Narodzenie. W tym szczególnym czasie powietrze przepełnione jest cudem i wszystko staje się możliwe. A czasem nawet jeden mały ptak może odmienić życie całej wioski.

Fannie Flagg po raz kolejny nie zawiodła. Jej niezwykły kunszt polegający na emocjach zawartych w prostocie codzienności, sprawia, że porusza głęboko zakopane struny w mojej duszy. Brzmi nieco patetycznie, ale tak to czuję. Nie wzruszają mnie tragedie, miłości, rozłąki, choroby, wojny czy happy endy. Taka nieczuła jestem i już. Jednak, gdy tylko wezmę do ręki powieść Fannie Flagg, poczuję jej ciepło i serdeczność, bijące na odległość, od razu się rozklejam. Uwielbiam się zanurzyć w jej opowieściach i zawsze czuję się w nich jak w domu. Tym razem nie było inaczej. Z miejsca pokochałam Lost River, uwielbiałam przechadzać się po ścieżkach, przyglądać codzienności, obserwować ptaki, czy po prostu słuchać. Mieszkańcy urzekli mnie swym ciepłem, życzliwością i serdecznością. Aż mam ochotę iść do Roy'a i zmierzwić piórka Jack'a, posmakować słynnej pływającej wyspy czy auszpiku pomidorowego. Zebrać się pod drzewkiem i śpiewać kolędy w świetle lamp. Pośmiać się, pożartować, zatańczyć i wypić trochę ponczu "z prądem". Po prostu pobyć razem...

Eh... Wigilia już jutro, a masa obowiązków kuchennych czeka na każdego z nas, ale warto zatrzymać się i zobaczyć jak się świętuje w Lost River. Obiecuję, że ciężko będzie Wam opuścić tę małą mieścinę, a gdy ją już opuścicie będziecie pełni wiary i nadziei. Bo przecież w Boże Narodzenie to czas cudów, w którym wszystko staje się możliwe.
Daję 9/10.

Wesołych świąt :)!
ZaBOOKowana

środa, 21 grudnia 2016

Operacja Dzień Wskrzeszenia- A. Pilipiuk




W nawale świątecznych zawirowań znalazłam wreszcie czas by przysiąść i odpocząć. Tym razem przedstawię Wam sporawe opowiadanie A. Pilipiuka. Wydane w świeżutkiej i bardzo miłej dla oka, nowej oprawie graficznej. Autor znany, mój ukochany i nie raz opisany ;) . Z całkowitą pewnością pozwoliłam sobie, zanurzyć się w lekturze.

Wyobraźcie sobie... Polska, rok 2014, wszystko co nas otacza to radioaktywne gruzy. Szczątki ludzkości funkcjonują (bo trudno to nazwać życiem) w obozach, otoczonych pyłem i zgliszczami. Po trzeciej wojnie światowej zostało niewiele z otaczającej rzeczywistości... Grupa ściśle wyselekcjonowanych, młodych ludzi zostaje przyłączona do tajnej operacji o nazwie  Dzień Wskrzeszenia. Muszą wyruszyć w przeszłość, zmienić historię, a wraz z nią przywrócić własną rzeczywistość do stanu sprzed wojny. Nie wiedzą na co się piszą, nie wiedzą czy wrócą i co na nich czeka w przeszłości. Ale jest nadzieja. Nadzieja na to, że znów położą się w trawie i zaczną oddychać czystym powietrzem...
 
Autor i tym razem podsunął nam w niezwykle ciekawy i intrygujący sposób kawał historii. Ale to nie wszystko! Tym razem postanowił zagłębić się w podróżowanie w czasie i przyznam, że podszedł do tego profesjonalnie. Nie spotkałam się z mętnymi wyjaśnieniami, lecz z czystym, jasnym przekazem. Przy okazji dowiedziałam się czym są efekty: dziadka, insekta czy motyla, a to wszystko na przestrzeni wieków. Czyta się szybko, przyjemnie i chce się wiedzieć więcej, i więcej, i więcej... Złapałam się nawet na tym, że polubiłam bohaterów i szczerze trzymałam za nich kciuki :) Jedyne do czego mogę się przyczepić to, to że chwilami  Operacja Dzień Wskrzeszenia przypominała mi Oko Jelenia. Nic więcej :)

Jeśli macie ochotę na miłą, ciekawą lekturę? Zapraszam. Fanatycy podróży pomiędzy wiekami powinni także być zadowoleni. Fani Pilipiuka się nie zawiodą. Dla mnie to mocne 6,5/10.

Miłego wieczorku
ZaBOOKowana

środa, 14 grudnia 2016

Prezentowy szał :)




Grudzień w pełni. Pucowanie butów na Mikołajki, za nami. Do świąt jeszcze trochę czasu, ale każdy już pomału węszy za jakimiś ciekawymi podarkami dla bliskich. A, że ja: zwierz świąteczny, mam hopla na punkcie dawania, to już dawno sporządziłam wstępny plan i zabrałam się dziarsko do realizacji. W tym roku z racji jeszcze większego niż zazwyczaj deficytu czasowego, oparłam się głównie na sklepach internetowych. Dlaczego? Bo taniej, bo szybciej i dzięki temu, nie dałam się naciągnąć na "przykasowe" promocje wszelkiej maści. Sami wiecie jak jest, praca, dom, zakupy, dom, praca... i tak dalej. Czas ucieka jak piasek między palcami, a w nas wzrasta frustracja.

Wszystko pięknie, wszystko fajnie, ale gdy już mam wszystko opakowane i gotowe, to czuje jakiś niedosyt. Brak mi tego smaku kasztanów kupionych w "budce na rogu", kawy na wpół zimnej, wypitej w biegu między sklepem, a sklepem. Tego uśmiechu sprzedawców, gdy pytałam o radę i dźwięcznego " zdrowych, wesołych świąt", po którym jakoś lepiej się szło. Brak mi tego zaganiania, tego bijącego zewsząd ciepła i pędu, który gna nas w dobrą stronę. Nawet tego dźwigania toreb jak wielbłąd :) . Znajomego podekscytowania podczas pakowania i chowania prezentów przed bliskimi ( a na 30m2 to nie lada wyczyn) oraz przekomarzania: "Może pójdę i Ci pomogę? -Nie! Sama sobie poradzę!" . Wy też to lubicie?

Chodziłam z tęsknym wzrokiem szukając w szarej codzienności, tej odrobiny świątecznej magii. Dopiero wierna koleżanka wybawiła mnie zaproszeniem na jarmark świąteczny i wspólny weekend. Jadę! Spakowałam się w trymiga, wzięłam wolne w pracy i pogalopowałam do autobusu. Było cudownie (patrz zdjęcie powyżej)!!! Objadłam się, napatrzyłam, powzdychałam i mogłam wrócić do domu pełną torbą drobiazgów, sił i wigoru. Teraz mogę zakasać rękawy i wypełnić dom smakowitymi zapachami, wysprzątać wszystkie kąty, wywiesić ozdoby i niemiłosiernie fałszując pod nosem, wypisać świąteczne kartki. Wy tez wysyłacie kartki z życzeniami? Ja to uwielbiam!

Czytanie chwilowo odeszło na dalszy plan, choć staram się coś tam skubnąć co dzień. Wybaczcie za mój mały poślizg, ale mam nadzieje, że niebawem wszystko wreszcie wróci do normy :) Przecież trzeba przeczytać Opowieść Wigilijna i parę innych nastrajających książek :) Hmm... w tym roku może w oryginale...

Pozdrawiam i życzę dużo, dużo, duuuużo energii i uśmiechu :)
ZaBOOKowana



czwartek, 1 grudnia 2016

Pax- Sarra Pennypacker






-Co to jest wojna?
Szary zamyślił się.
- Jest taka choroba, która czasem dopada lisy. Sprawia, że przestają być sobą i atakują obcych. Wojna to taka choroba, tylko u ludzi.
 


~Sara Pennypacker Pax




Dziś przedstawię Wam kolejną nowość. Na chwilę wkroczmy w świat dziecięcy, usiądźmy na dywanie i otwórzmy swój umysł, bo czasem tak wiele można się nauczyć od małego rudego stworzonka.

Pax to opowieść o małym osieroconym lisku i jego chłopcu. Niemalże nierozłącznym duecie przyjaciół, których łączy niezwykła, wewnętrzna więź. Na horyzoncie pojawia się wojna, ojciec Petera wstępuje do armii, a chłopiec musi się przeprowadzić do dziadka, gdzie nie ma miejsca dla lisa. Pozostawiony w lesie Pax czeka, patrzy w gwiazdy, a w tym samym czasie 500 kilometrów dalej Peter postanawia wrócić po przyjaciela. Oboje muszą w trybie przyspieszonym nauczyć się jak przeżyć i zrozumieć szybko zmieniający się świat. Tak rozpoczyna się niezwykła historia o więzi serc, o podróży w nieznane, nadziei, tęsknocie i utracie. Niezwykle mądra, głęboka i poruszająca niejedno zatwardziałe serce.

Pax trafił do mojego domu nieprzypadkowo. Gdy tylko przeczytałam, że to historia na miarę Małego Księcia, wiedziałam, że muszę ją mieć. Zawsze miałam sentyment do lisów i wilków, a Pax owinął moje serce wokół swojego rudego ogonka już od pierwszego spotkania. Ta jego niewinność, ufność i miłość do chłopca jest tym, co widzę w oczach mojego ukochanego psa. Miłość najczystsza i w pełnej postaci, a to mnie zawsze wzrusza. Sam Peter jest chłopcem rozdartym pomiędzy posłuszeństwo ojcu, a własne sumienie. Boryka się ze stratą i nie bardzo wie jak z tym żyć, co robić, jest tylko chłopcem, a na jego barkach spoczywa już nie jeden bagaż.

Katherine Applegate powiedziała: " Porażająco szczery, a chwilami łamiący serce. Paź to po prosu arcydzieło." Hmm... dla mnie arcydziełem jest Mały Książę, a tej opowieści jeszcze trochę brakuje do tego miana. Natomiast śmiało mogę stwierdzić, że łamie serce i to nie raz. Wraz z bohaterami odczuwałam każdą stratę, każdy ból i tęsknotę, a chustki musiałam mieć stale pod ręką.  Łzy przesłaniały wzrok, pokój wypełniały siorbania nosem, a moje serce pękało.

Pax jest bajką zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych, choć raczej podsunęłabym ją bardziej ciut starszym dzieciom niż maluchom. Dorośli natomiast, obowiązkowo powinni po nią sięgnąć, bo jeśli nawet nie dla samego drugiego dna, to dla rozruszania własnych emocji, które w dzisiejszym świecie często zaśniedziałe leżą odłogiem. Książka idealna dla osób "na zakręcie" i wszystkich miłośników rudych lisków. Dla mnie 9/10 i polecam z całego rudego serduszka. :)

 Lisiego Wieczorku
ZaBOOKowana