niedziela, 29 stycznia 2017

Demonolodzy. Ed i Lorraine Warren- G. Brittle



"Zjawiska demoniczne są dziełem wyobraźni tylko w opinii tych, którzy nigdy ich nie doświadczyli." 
~ Ed Warren


 Lubicie się bać? Ja troszkę tak. Jednak dużo silniejsza od strachu jest moja ciekawość. Zawsze interesowały mnie duchy, demony, wiedźmy, zaklęcia, czary, zioła i znachorstwo. Zawsze lubiłam wiedzieć, ale nigdy nie miałam ochoty spróbować, na tym moja ciekawość się kończyła. Czułam, a może wierzyłam, że świat jest bardziej skomplikowany niż na pierwszy rzut oka nam się wydaje.

Demonolodzy to zbiór rozmów z Edem i Lorraine Worrenów, którzy starają się przekazać wiedzę i usystematyzować obraz pospolitego ducha. Dostajemy tu spory wykład o tym czym jest duch ludzki, a czym nieludzki, jak rozpoznać pierwsze oznaki nawiedzenia i jak na nie reagować. Jest to książka o samej istocie demonologii, o pracy demonologów i kościoła oraz tym co jest istotą nawiedzeń. Same historie z nawiedzonych domów są sprowadzone do roli przykładów i jest ich mało lub są jedynie wzmianki, gruntownie opisano tylko sprawę lalki Annabelle oraz nawiedzenie rodziny Beckfordów. Myślę, że wszyscy, którzy oczekują pikantnych szczegółów z nawiedzonych domów mogą być bardzo rozczarowani.

Z całej książki najbardziej zapadły mi w pamięć słowa wypowiedziane przez Lorrain: W nawiedzonym domu nie ma ateistów. To zdanie sprawiło, że zatrzymałam się na chwilę i zaczęłam zastanawiać nad ogromem problemu. Nie jest ważne czy wierzymy w rzeczy nadprzyrodzone, czy też nie, bo gdy zaczniemy ich bezpośrednio doświadczać, nasze myślenie się zmienia. Nawet ateiści wzywają Boga, gdy zetkną się z rzeczami, które wykraczają poza ich rozumienie. Jak już wspomniałam, ja wierzę w duchy, więc opinia będzie mało obiektywna.

O Edzie i Lorrain dowiedziałam się dużo wcześniej. To właśnie ich nazwisko sprawiło, że z miejsca zapragnęłam przeczytać tę książkę i dowiedzieć się wszystkiego co się da. Oczekiwałam, że poznam mechanizm nawiedzeń oraz ciekawe historie. To trochę jakbym zamówiła w restauracji tabliczkę czekolady, a otrzymała niesamowicie pyszne ciasto czekoladowe, z czekoladową polewą i aromatyczna kawą do tego. WOW! Dowiedziałam się tego co chciałam i znacznie więcej. Czułam się jak na wykładzie na którym Ed i Lorrain systematycznie i dokładnie wyjaśniają czym jest demonologia, czym zajmuje się demonolog, co to jest duch ludzki i na co go stać oraz czy warto samemu sobie radzić z demonem. Zagryzając wargi wtapiałam się w ten wykład całkowicie. Chciałam wiedzieć więcej i więcej.... Demonolodzy jednak, nie są tylko wykładem, tezy poparte zdjęciami i opowieściami zapadają w pamięć. Czułam jak we mnie narasta kula strachu, lęku podczas studiowania historii nawiedzeń. Chcąc, nie chcąc zaczęłam też baczniej przysłuchiwać się wszelkim odgłosom dookoła siebie. Puknęło 3 razy? Czy słyszałam jakiś szelest? Brr... W trakcie czytania historii nawiedzenia rodziny Beckfordów byłam autentycznie przerażona! Zwłaszcza, gdy jednego dnia padł mi telefon i 2 razy przepaliła się żarówka w kuchni. Na tę chwilę brzmi to może banalnie, ale wtedy napędziło mi niemałego stracha. Brrr...

Demonolodzy nie mają na celu czytelnika przestraszyć, a raczej uczulić, uświadomić lub chociaż dać do myślenia, że takie rzeczy się dzieją tu i teraz. Nie są przypisane do zamierzchłej przeszłości. Można w nie wierzyć lub nie, ale  nie powinno się z nimi igrać. Myślę, że jest to dobra książka dla wszystkich, którzy chcieliby się czegoś dowiedzieć lub interesuje ich temat sił nadprzyrodzonych. Osoby rządne wrażeń i niecierpliwie zacierające ręce wobec pikantnych szczegółów wprost z nawiedzonego domu, rozczarują się.
Ja jestem zachwycona i daję 8/10. Polecam!

Straaaasznej niedzieli
ZaBOOKowana

sobota, 28 stycznia 2017

Projekt Blog dobiega końca :)



Witajcie!

Oto ja, ZaBOOKowana. Minął już rok odkąd dzielę się z Wami swoimi recenzjami, odczuciami i przemyśleniami. Pora już pokazać swoją twarz. Stoi przed Wami 28 letnia miłośniczka gór i książek, zakochana na zabój w Tatrach i Lovecrafcie, namiętnie studiująca mapy i F. Flagg. Śmiejąca się do siebie w autobusie, wąchająca książki i uwielbiająca biblioteki dziewczyna, która nie spocznie dopóki nie przeczyta "jeszcze jednego rozdziału". Kłania się nisko i chyli kapelusz, bo nadszedł najwyższy czas! Dokładnie 25.01. 2017r. skończył się mój Projekt Blog, już oficjalnie mogę powiedzieć, że wyzwanie książkowe 2017 zostało zrealizowane i było najprzyjemniejszym wyzwaniem jakie sobie narzuciłam. Koniec roku i koniec wyzwania, ale nie koniec pisania. Postanowiłam, że blog w dalszym ciągu będzie istniał i będę się z Wami dzielić nowymi recenzjami.

Z początku myślałam, że prowadzenie bloga będzie trudne i monotonne, że nie będę wiedziała co napisać, a całe wzniosłe zdania ułożone w głowie, nie będą się chciały przelać na klawiaturę. Nic bardziej mylnego! Słowa, zdania, akapity płynnie pojawiały się na ekranie, a samo pisanie sprawiało tak wiele przyjemności, że czas płynął nieubłaganie. Wreszcie mogłam opowiedzieć komuś to, co zawsze we mnie wzbiera po przeczytaniu książki. I najważniejsze! Nie udałoby mi się to, gdyby nie wsparcie Lubego (dziękuję!) oraz Wy. Tak Wy, Drodzy Czytelnicy :). To Wasze odwiedziny i komentarze dawały mi motywację do pisania, podnosiły na duchu i sprawiały mega radość. Dziękuję :)!

Zamiast zaplanowanych 52 wpisów, udało mi się zrealizować ich aż 62! Zanotowano prawie 3000 odwiedzin! To są osiągnięcia, których się nie spodziewałam, ale to nic. Bo największym osiągnięciem dla mnie jest to, że udało mi się podsunąć kilkorgu z Was kawał świetnej literatury! Jestem dumna, wzruszona i usatysfakcjonowana. A wszystko dzięki Wam!

W tym roku postaram się przeczytać i przedstawić Wam kilka (mam nadzieję) świetnych serii fantastycznych oraz sięgnąć po klasykę. Dodatkowo chcę czytać to na co będę miała ochotę :) No i pora przeczytać wreszcie to, co mam w domu ;). No to do dzieła! :)

Pozdrawiam ZaBOOKowana :)


sobota, 21 stycznia 2017

Dzieci z Bullerbyn- A. Lindgren




Pierwsza książka z tegorocznego wyzwania czytelniczego jakie sobie narzuciłam. W tym roku zabrałam się wreszcie za książki odłożone na listę "to read", wybrałam 10 i zakasałam rękawy. Do Dzieci z Bullerbyn mam sentyment od dziecka. Chciałam jeszcze raz przeżyć z nimi przygody, o których czytałam będąc w podstawówce.

Dzieci z Bullerbyn i Astrid Lindgren przedstawiać nikomu nie muszę. Moje pokolenie przerabiało tę książkę w szkole i to była jedna z przyjemniejszych lektur. Wesołe przygody sześciorga dzieci mieszkających w małej wioseczce. Urzekająca codzienność, beztroskość i dziecięca kreatywność sprawiają ze Dzieci z Bullerbyn kochają wszyscy. Majmłodsi, bo to książka o nich, a dorośli bo chcą przypomnieć sobie własne dzieciństwo.

Pamiętam jak byłam mała, któregoś letniego miesiąca leżałam na kocu, na trawniku. Słońce przyjemnie grzało moją skórę, a mama siedząca obok czytała mi na głos o przygodach gromadki dzieci. Miałam zamknięte oczy, napawałam się słońcem, słodkim smakiem owoców i słuchałam opowieści z Bullerbyn. Ach... To były cudowne chwile... Ten sentyment sprawił, że po wielu latach, już sama przypomniałam sobie perypetie Lisy i całej ferajny. Tym razem zamiast słońca był mróz, zamiast owoców- kawa, a zamiast głosu mamy- szelest stron. Został tylko koc, także czerwony, w który zawinęłam się z lubością. Nie słyszałam szelestu liści i bzyczenia owadów tylko remont na dole i chrapanie psa ;). Mimo to Dzieci z Bullerbyn nadal pochłaniały, urzekały i bawiły, a może to tylko obudzone wspomnienia? Hmm...

W trakcie czytania naszła mnie pewna refleksja. Przypomniałam sobie czasy, nie tak bardzo odlegle, w których nie było telefonów komórkowych i wszechobecnej kontroli. "Inne czasy i więcej zagrożeń"powiecie, a ja się z Wami nie zgodzę. Bo właśnie przez tę wszechobecną kontrolę pozbawiamy dzieci zdrowego rozsądku, odpowiedzialności, zorganizowania i czujności. Nie uchronimy pociech przed całym złem tego świata, jeśli nie nauczymy ich, jak mają się chronić same. Choć mam niecałe 30 lat to pamiętam, że wiedziałam iż nie wolno rozmawiać z obcymi, trzeba rozglądać się na ulicy i jeśli się jest w grupie to trzeba o siebie nawzajem dbać. Proste zasady, tak oczywiste, a jednak nie w dzisiejszym świecie. Coraz częściej widzę ciągle dzwoniące mamy, dzieci na smyczy telefonu komórkowego i brak możliwości na własne zorganizowanie czasu i obowiązków.  Przecież tak świetnie można było się bawić bez telefonów i wrócić na czas do domu nawet nie mając zegarka :). Gdy się dostało zadania od rodziców to od nas zależało kiedy i jak je wykonamy, a teraz dzieci mają podane wszystko na tacy, wypunktowane krok po kroku, zaplanowane i ułożone. Gdzie tu czas na odpowiedzialność czy zorganizowanie, jeśli za chwile zadzwoni mama i powie co i w jaki sposób ma się teraz zrobić? Nie zabijajmy w dzieciach chęci, samodzielności i kreatywności. Przypomnijmy sobie ten beztroski czas naszego dzieciństwa i spójrzmy na nasze dzieci nie jak na małych dorosłych. Przecież nie wszystko musi być idealne. :)

Dzieci z Bullerbyn to książka dla małych i tych większych, a zwłaszcza dla rodziców pociech w każdym wieku. Przywołuje wspomnienia, uczy, bawi i zachęca do psot, a przede wszystkim pokazuje jak powinna wyglądać przyjaźń i braterstwo. Polecam, bo to moje 8/10 :)

Pozdrawiam
ZaBOOKowana


sobota, 14 stycznia 2017

Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek- M. A. Shaffer, A. Barrows




Ludzki umysł może z każdej rzeczy uczynić przyjaciela. 
~ M.A.Shaffer


Dawno, dawno temu, gdy mieszkałam w rodzinnym mieście, wpadło mi w ręce Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek. Nie mam pojęcia, dlaczego wtedy nie przeczytałam tej książki, ale tytuł uczepił się mnie i nie chciał puścić. Błąkał się i błąkał po mojej głowie, aż wreszcie upolowałam go w bibliotece. Przyniosłam do domu i zaczęłam czytać, nawet nie zerkając o czym jest. Hmm... chyba mam słabość do długich i pokrętnych tytułów.

Mamy styczeń 1946 roku. Europa świętuje koniec wojny, a Londyn otrzepuje się z gruzów. Główna bohaterka, Juliet Ashton, pisarka i felietonistka szuka tematu na nową książkę i stara się odnaleźć w powojennym krajobrazie. Pewnego dnia otrzymuje list od nieznajomego, Dawnseya Adamsa, który kupił przypadkiem w antykwariacie książkę, kiedyś należącą do niej. Nawiązują ze sobą korespondencję, dzięki której pisarka poznaje członków Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek oraz jego historię. Opowieść pisana jest w formie listów adresowanych do i przez Juliet, układających się w spójną całość. Ta forma nadaje niezwykłą lekkość historii i sprawia, że czyta się ją w jeden wieczór. 

Nie mając zielonego pojęcia o czym jest ta książka, za to mając ogromne wyobrażenie o jej treści, zasiadłam. Ups... Trochę zderzyłam się z rzeczywistością i biorę to na karb mego własnego niedoczytania. Spodziewałam się kolejnej ciepłej opowieści rodem z książek Fannie Flagg, a dostałam lekko ubarwione wspomnienia wojenne. Mimo, że tematyka rozminęła się z moimi upodobaniami, to książkę czytałam z przyjemnością. Miło było przyglądać się zza węgła życiu ludzi, gdzieś tam, na wyspie, o której nigdy nie słyszałam. Wyspie na której chciałabym zamieszkać, albo chociaż spędzić tam trochę czasu. Nawet polubiłam główną bohaterkę i jej relacje z przyjaciółmi, pełne ciepła, życzliwości i przekomarzania. Jednak jedno mnie w niej irytowało- jej miłostki. Chciałam na nią krzyknąć, tupnąć, cokolwiek " weź się otrząśnij dziewczyno!", ale niestety to by nic nie dało. Nie jestem miłośniczką romansów i książek pełnych westchnień, więc ten wątek miłosny drażnił mnie nad wyraz. (jak długo można wzdychać i rozmyślać zamiast działać?!). Jednak całą opowieść czytało mi się dobrze, szybko i lekko. Chwilami zaśmiewałam się, chwilami poważniałam, a czasem chciałam wyjść na brzeg i spojrzeć w morze. Ehh... Nie widziałam morza już 6 lat... Dopiero zdałam sobie sprawę, że trochę tęsknię...

Stowarzyszenie... jest zdecydowanie literaturą kobiecą. Miłą, lekką lekturą w sam raz by zaszyć się w niepogodę pod kocem popijając dobrą kawę. Oceniam ją na mocne 5,5, no może 6/10, ale wiem, że wielu kobietkom bardziej niż mnie, przypadnie do gustu :)

Ciepłej soboty
ZaBOOKowana :)

czwartek, 12 stycznia 2017

Wodnikowe Wzgórze





Do Wodnikowego Wzgórza nikt mnie nie musiał namawiać. Pięknie ilustrowane, nowe wydanie przemawia samo przez się. I choć już mam troszkę latek, to chyba z bajek nie wyrosnę nigdy.

Richard Adams jest szanowanym i niezwykle inspirującym twórcą. A raczej był, ponieważ 24 grudnia 2016 roku zmarł, zostawiając po sobie wiele interesujących powieści. Po raz pierwszy Wodnikowe Wzgórze wydane zostało w 1972 roku, a były to spisane historie, które kiedyś opowiadał swoim córkom. Książka w niedługim czasie stała się bardzo popularna. Zalicza się do klasyki gatunku, dumnie prężąc pierś przy boku Władcy Pierścieni i cyklu Opowieści z Narnii.


Wodnikowe Wzgórze opowiada historię grupy królików, które prowadzone przez braci: dzielnego Leszczynka i niezwykłego Piątka, uciekają z dotychczasowej królikarni. Wiedzeni przeczuciami i wizjami Piątka szukają tego idealnego miejsca by założyć dom. Jest to opowieść o odwadze, niezłomności, zaufaniu i lojalności. Książka ponadczasowa, trzymająca w napięciu i wyjątkowa. W sam raz dla najmłodszych, średniaków i tych troszkę starszych, którzy chcą poczuć się jak dawniej. Klimat dusznego lasu, rozłożystych łąk, szemrzących strumieni oraz perspektywa narracji z poziomu kilkunastu centymetrów nad ziemią sprawia, że chce się tam przysiąść na dłużej.

Z początku Wodnikowe Wzgórze ciągnęło mi się. Z każdą następną historią dochodziłam do smutnych wniosków, że jestem na nią "za duża". Chciałam się odmłodzić, a czułam się staro... ale do czasu! W pewnym momencie, gdy króliczki się już zadomowiły i zapragnęły powiększyć rodzinę, wciągnęłam się. Towarzyszyłam im w eskapadach, kicałam wzdłuż strumienia, skubałam koniczynkę i sterowałam słuchami niecierpliwie. Zagryzając wargę, trzymałam kciuki za Leszczynka i złorzeczyłam generałowi. Dopiero gry przewróciłam ostatnią stronę, zdałam sobie sprawę jak bardzo przywiązałam się do tych puchatych maleństw. Nie dziwi mnie, że książka ta stała się ponadczasowym hitem i ogromnie się cieszę, że doczekała się tak  pięknego wydania. Zachowała w sobie cały urok opowieści, którą słyszy się na dobranoc z ust kochającego dziadka. Dodatkowo narracja z punktu widzenia królika sprawiła, że miałam wrażenie bycia w centrum wydarzeń. Dodawało też mi to  poczucie zagrożenia, sprawiało, że byłam czujniejsza, a takie zwierzęta jak kot, lis czy pies przestały być w moich oczach pupilkami, a nabrały drapieżnych cech. Inaczej się patrzy na świat mając ok 40 cm wzrostu. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że opowieść ta pomogła mi odnaleźć w sobie dziecko. Obecnie z miłym ciepłem na sercu wspominam królicze przygody.

Myślę, że Wodnikowe Wzgórze jest idealną książką dla wszelkich pociech, a i sami rodzice będą czerpać niesamowitą przyjemność biorąc udział w przygodach króliczków. Nieprzesłodzona, pełna dobrych wartości i niesamowicie wciągająca. Czego chcieć więcej? Polecam! Daję 7/10 i kicam ukraść troszkę sałaty ;)

Miłego dnia
ZaBOOKowana


piątek, 6 stycznia 2017

Podsumowanie noworoczne.







Nowy Rok 2017 zaczął się, a wraz z nim trzeba pomyśleć nad podsumowaniem poprzedniego. Wyciągam z moich notatek listę książek przeczytanych i gdy tak na nią patrzę, okazuje się, że poprzedni rok był obfity czytelniczo.

Zacznę od tego, że moja półka książek zakupionych lecz nieprzeczytanych urosła znacznie. Nie wiem czy to jest godne pochwały, ale mam w czym wybierać. Chyba pora znów ukarać się szlabanem na wizyty w bibliotece. Heh.. :) Do tego doszedł czytnik e-book, który otwiera dalszą drogę moim czytelniczym fantazjom. Jednak, gdy tak siedzę i rozmyślam o tym, czuję dumę. Tyle wspaniałych historii jeszcze przede mną i to na wyciągnięcie reki. Mmm....

Rok 2016 upłynął mi głównie na czytaniu książek obyczajowych i mojej ukochanej fantastyki. Najczęściej trafiałam w nich do spokojnych miasteczek gdzieś w Stanach Zjednoczonych i żyłam w nich życiem lat 40-80. To było cudowne!Łącznie przeczytałam 51 pozycji, z których jestem zadowolona. To więcej niż kiedykolwiek, a to również dzięki Wam! Jestem zachwycona, bo przyniosły mi one wiele wzruszeń, śmiechu i zrozumienia. Sprawiły, że kolejny rok mojego życia stał się pełniejszy, bogatszy i barwny.

Jeśli miałabym wybrać książkę, która wywarła na mnie największe wrażenie, to musiałabym przyznać kilka kategorii:

- Książka, która wstrząsnęła mną i trafiła wgłąb - "Dzika droga"- Ch. Strayed
- Książka, która zachwyciła mnie swą prostotą - "Małe Eksperymenty ze Szczęściem", "Dopóki Życie Trwa"- H. Groen
- Ubawiłam się do łez - "Konan Destylator"-A. Pilipiuk
- Odkrycie roku 2016 - "Dożywocie"- M. Kisiel
- Autor roku 2016 - F. Flagg

Te książki i autorzy na zawsze pozostaną w mojej pamięci, sercu i regale :) Są wyjątkowe i niepowtarzalne.

Przede mną kolejny rok, niebawem skończy się moje wyzwanie blogowe i muszę się zastanowić co dalej. Jaki w tym roku wyznaczę sobie cel czytelniczy i co robić z blogiem. Z Wami ten rok minął tak szybko, a pisanie dla Was to czysta przyjemność :)

Miłego wieczorku moi mili.
ZaBOOKowana :)


EDIT by 13.01.2017r

Tegoroczne wyzwanie książkowe to przeczytać to co zawsze odkładam na tzw. "jutro", a dokładnie:

Czas start! Trzymajcie kciuki ;)