sobota, 23 kwietnia 2016

Boskie Sekrety Siostrzanego Stowarzyszenia Ya-Ya - R. Wells





Parę dni temu podczas zwyczajowego buszowania w bibliotece, wpadła mi w ręce ta niepozorna książka. Pewnie nie zwróciłabym na nią uwagi, ale na okładce napisano "Przywodzi na myśl Smażone Zielone Pomidory", a to wystarczyło by mnie przekonać. Mimo sprzeciwów zdrowego rozsądku (przecież masz tyle książek do przeczytania!!!)  dumna z siebie, z książką w plecaku, pomaszerowałam do domu. Tam Boskie Sekrety... odleżały swoje grzecznie na parapecie, aż nadszedł luźniejszy czas.

Boskie Sekrety Siostrzanego Stowarzyszenia Ya-Ya to opowieść o życiu pełnej wigoru Vivi  Walker, pieczołowicie odkrywanym przez córkę Siddalee. Kiedy Sidda udziela niefortunnego wywiadu, dziennikarce udaje się nakłonić ją do intymnych zwierzeń. Skutki są katastrofalne - nagłówek niedzielnego „New York Timesa” brzmi: „Nauczycielka stepu maltretowała swoje dzieci”, a wściekła Vivi zrywa kontakty z córką. Załamana dziewczyna błaga matkę o przebaczenie i opóźnia swój zaplanowany od dawna ślub. Przyszłość rysuje się ponuro, aż do czasu, gdy stare przyjaciółki przekonują Vivi, by wysłała córce ich wspólny pamiętnik z okresu dojrzewania...

Vivi już jako młoda dziewczyna pokazała światu, że nie da sobie w kaszę dmuchać. Brała życie pełną garścią i śmiała się głośno odrzucając głowę w tył. Z biegiem czasu zmuszona była poskromić swój temperament, co zrodziło późniejsze problemy, z którymi przyjdzie borykać się nie tylko jej. Sidda natomiast to, zagubiona kobieta, trochę rozdwojona pomiędzy lojalność a potrzebę akceptacji ze strony matki.

Z początku Boskie Sekrety...  nie specjalnie przypadły mi do gustu. Zostałam wrzucona wprost w zażartą  kłótnię matki i córki. Temperament i złe emocje trochę mnie przytłoczyły. Nie do końca umiałam opuścić gardę i  się rozluźnić. Dopiero, gdy Sidda wyjechała do domku nad jeziorem, do swojej samotni, odetchnęłam. Zaciekawiona, przeglądałam z nią cały album, przenosząc wzrok z pamiątki na pamiątkę, niemal czując pod palcami fakturę kartki, czy zapach okładki. Z każdą kolejną opowieścią przesiąkałam Luizjaną z  początku XX wieku. Poznawałam zakamarki wielkiej przyjaźni i chciałam więcej... Czułam palące słońce na skórze i chłód wody w strumieniu... Czułam smak lemoniady i słuchałam cajuńskich skrzypiec... Ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsze że uczestniczyłam w tych historiach. Co prawda nie jako  piąta Ya-Ya, ale jako widz. Z biegiem czasu Ya-Ya rośnie i w ich małym bestroskim życiu pojawia się wojna. Świat przestaje być beztroski. Pierwsze załamania, próby lojalności, miłość i strata. Z nastolatek bardzo szybko stały się dorosłymi kobietami, to właśnie strata kształtowała ich charaktery. Te fragmenty życia stały mi się bliskie.

W Boskich Sekretach... we wszystko wnikają emocje. Emocje stare i przykurzone z czasów młodości Vivi, zaplatają się z świeżymi emocjami Siddy odkrywającej mamine sekrety. Układanka się scala i poznajemy co tak naprawdę kryje się pod podszewką. Przesiąknęłam Luizjaną i zżyłam z Vivi, Necie, Teensy i Caro, z ich wzlotami i upadkami, całą kwintesencją życia. Sidda natomiast nie wywarła na mnie tak dużego wrażenia, miałam odczucie, że była głównie widzem i odbiorcą .

Nie wiem kto napisał, że Boskie Sekrety... przypominają Smażone Zielone Pomidory, ale ja się z tym kompletnie nie zgadzam. Owszem czasy mamy podobne, ale charakter opowieści całkowicie inny. Moim zdaniem  Boskie Sekrety... są typowym sentymentalnym powrotem do przeszłości, próbą rozgrzeszenia. Obciążone dużą ilością negatywnych emocji często zawoalowanych w coś co wydaje sie pozytywne np macierzyństwo.  Brak im lekkości, uśmiechu i przekory jak w Smażonych Zielonych Pomidorach. Brak tego uroku, który skradnie serce i przywiąze czytelnika do bohaterów. 
Mimo to pozycja godna polecenia i warta spędzonego nad nią czasu. Daje 6,5/10.

Pozdrawiam ZaBOOKowana :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz