poniedziałek, 31 lipca 2017
Ewangelia Według Lokiego- J. M. Harris
Przypadkowa wizyta w bibliotece sprawiła, że złamałam moje przyrzeczenie by nic nie wypożyczać. Pod karcącym okiem mojej ulubionej bibliotekarki buszowałam między półkami i plotkowałam o tym i owym. Dopiero, gdy moje naręcze liczyło sztuk siedem, wzrok owej panny złagodniał i zostałam wypuszczona z tego przybytku z ciężką torbą i lekkim sercem ;). Dlaczego Ewangelia według Lokiego? Bo zawsze interesowała mnie mitologia nordycka. Czemu więc nie spojrzeć na Valhallę oczami Lokiego? ;)
Któż nie zna Lokiego? Postać wypromowana przez Marvela ostatnimi czasy stała się modna i popularna. W Ewangelii według Lokiego poznajemy mitologię jego z punktu widzenia. Nie stroni on od złośliwości, a czasem przemilcza niewygodne fakty. Opowieść dość mocno uwspółcześniona językowo i luźno trzymająca się kanonu mitologii nordyckiej.
Zawsze lubiłam Lokiego. Złośliwy, sprytny, odważny i niezwykle inteligentny, był najbardziej barwną z wszystkich postaci jakie możemy spotkać w nordyckich legendach. Często ukazywany jako znienawidzony kłamca, jednak w moich oczach pełnił też rolę wybawiciela z opresji. Gdy Wanowie lub Asowie wdali się w jakąś niepewną umowę lub chcieli uniknąć konsekwencji, prosili Lokiego by załatwił sprawę. Nie raz sam wplątywał się w zawiłe z sytuacje i nie raz też narażał własne życie, ot tak dla żartu. Na co dzień pogardzany, znienawidzony, odosobniony (choć zapracował sobie na to) zaczął planować zemstę. Moja sympatia do niego nie wygasła po przeczytaniu tej książki. Był taki jak oczekiwałam że będzie: krętacz i cwaniak. W swoim dzienniku mówił dość luźno i cynicznie, a to sprawiło, że książka nabrała lekkości i "wciągnęłam" ją w dwa wieczory.
Jest jednak parę minusów, które uwierały mnie jak kamień w bucie. Po pierwsze autorka chwilami znacznie odchodzi od prawdziwej mitologii i nie mam tu na myśli ułagodzenia historii na korzyść Lokiego, lecz zmianę głównej puenty. Loki był lodowym olbrzymem, jednak tu stał się potomkiem Chaosu, Ogniem, co znacznie zmieniało jego rolę. Można znaleźć także wiele innych odskoczni. Po drugie, jak piasek w kanapce zgrzytał mi w głowie nowoczesny język użyty w narracji. Zamiast śpiewnego tonu opowiadanych legend, dostałam dialogi na poziomie nastolatków z przystanku autobusowego. Może i to było lekkie, ale chwilami miałam wrażenie że autorka miała świetny pomysł, solidny fundament, ale zabrakło jej czasu i ukręciła na piętce resztę opowieści. To sprawiło, że zamiast lekkiej książki w ulubionym temacie dostałam średniej klasy czytadło. Auć...
Moi Drodzy, jeśli lubicie mitologię nordycką, nie czytajcie tego, bo się zdenerwujecie, a po co ;). Ewangelia według Lokiego jest przykładem jak łatwo można zepsuć dobry pomysł i zamiast intrygującej i ciekawej historii podać niedopieczony kawał czytadła, który można zakwalifikować do średniej klasy czasoumilacza. Ani to dobre, ani to złe, takie przeciętne. Daję 5/10.
Pozdrawiam
ZaBOOKowana
piątek, 28 lipca 2017
Samotny Mężczyzna- Ch. Isherwood
"Każde teraz jest opatrzone nalepką z datą,
unieważnia wszelkie poprzednie teraz do czasu, gdy prędzej czy później,
może, nie może z całą pewnością i ono przeminie."
~Christopher Isherwood, Samotny mężczyzna
Gdy nadchodzi lato mam ochotę przeżywać więcej i mocniej. Często w tym czasie sięgam po książki o trudniejszej tematyce, a do takowych można zaliczyć Samotnego mężczyznę, którego miałam w planach czytelniczych już dawno. Nadeszła wreszcie odpowiednia pora by się za niego zabrać.
Samotny mężczyzna to powieść psychologiczno-obyczajowa opowiadająca o jednym dniu życia George'a. Pochodzącego z Anglii, podstarzałego wykładowcy uniwersyteckiego, który w zwyczajnej codzienności mierzy się z samotnością, utratą ukochanej osoby, wyobcowaniem i własną odrębnością seksualną. I choć okładka krzyczy do nas: "Zmysłowa opowieść o miłości!" nie dajcie się zwieźć! To tylko chwyt reklamowy. Istotą tej opowieści jest samotność, pustka i izolacja.
Do napisania tego postu podchodziłam kilkukrotnie. Nie potrafiłam w sobie znaleźć konkretów. Z jednej strony podobała mi się, a z innej rozczarowywała. Hmm... Na 100% poruszała struny emocji i szare komórki. Postaram się to jakoś usystematyzować :)
Samotny mężczyzna zaczyna się od spokojnej pobudki bohatera, powolnego przystosowywania się do codzienności, nabierania samoświadomości. Z początku jego otępiały umysł funkcjonuje na tzw. "autopilocie" by w jednej chwili zderzyć się ze ścianą. Bum! Jima już nie ma, Jim nie żyje... W jednej chwili jak lawina spadają na George'a świadomość i emocje, zupełnie jakby to było po raz pierwszy. Już nigdy nie wpadną na siebie na schodach, nie zderzą się w drzwiach w kuchni, nie staną obok, łokieć w łokieć szykując posiłki... Jest przytłoczony, nie może oddychać, czeka aż grunt znów powróci mu pod stopy by móc rozpocząć kolejny dzień. Gdy to czytałam mnie samej zaparło dech, echo jego wstrząsu przebiegło mi wzdłuż kręgosłupa i pozostawiło nieprzyjemne uczucie. Tak... od tej chwili wiedziałam, że to jest to czego oczekiwałam. Czułam jak moje wnętrze doskonale współbrzmi z przeżyciami głównego bohatera.
Jednak gdy zaczęła się szara codzienność nasza nić porozumienia nie przetrwała. Słuchałam wykładu o mniejszościach, przemyśleń na temat sąsiadów, obserwowałam rozmowę z przyjaciółką i relacje z studentem i coraz bardziej dystansowałam się. Z czasem zaczęłam się przyglądać George'owi jako istocie, która otacza się pustką, żyje w pustce wykonując to co do niego należy. Pustce zimnej i cichej, że aż dzwoni w uszach, a oddech zamienia się w białą parę. W środku, w samym centrum jest iskrząca bryła tłumionych emocji, nigdy nie wypowiedzianych racji i marzeń tych najskrytszych. Chwilami przy pomocy alkoholu i wspomnień udawało im się wydostać na chwile, ale tylko na moment. Gdzieś w tym wszystkim sama strata, żałoba czy tęsknota po Jimie zniknęły. Pozostała tylko stagnacja, pustka i ten uporczywy brak.
Samotny mężczyzna nie opowiada o świeżej tragedii, a raczej pokazuje zgliszcza człowieka jakie pozostają po opadnięciu emocji. Opowiada także o wyobcowaniu i izolacji, środowiska homoseksualnego. Dziś to wygląda zupełnie inaczej i w natłoku telewizyjnych informacji chwilami zapomina się, że homoseksualizm to nie tylko parady równości i kolorowe piórka lecz normalni ludzie, którzy żyją, cierpią i kochają całym sercem.
Moi drodzy, nawet teraz, gdy już poskładałam tę recenzje mam pewne wątpliwości co do oceny. Mam cały czas wrażenie, że coś ważnego mi umknęło, a może to jeszcze nie była TA idealna chwila dla Samotnego mężczyzny? Hmm... Myślę, że jest to książka, z którą samemu warto się zmierzyć, a mogę obiecać że nie będziecie żałować. :) Na chwilę obecną daję 7/10.
Miłego wieczorku
ZaBOOKowana :)
Do napisania tego postu podchodziłam kilkukrotnie. Nie potrafiłam w sobie znaleźć konkretów. Z jednej strony podobała mi się, a z innej rozczarowywała. Hmm... Na 100% poruszała struny emocji i szare komórki. Postaram się to jakoś usystematyzować :)
Samotny mężczyzna zaczyna się od spokojnej pobudki bohatera, powolnego przystosowywania się do codzienności, nabierania samoświadomości. Z początku jego otępiały umysł funkcjonuje na tzw. "autopilocie" by w jednej chwili zderzyć się ze ścianą. Bum! Jima już nie ma, Jim nie żyje... W jednej chwili jak lawina spadają na George'a świadomość i emocje, zupełnie jakby to było po raz pierwszy. Już nigdy nie wpadną na siebie na schodach, nie zderzą się w drzwiach w kuchni, nie staną obok, łokieć w łokieć szykując posiłki... Jest przytłoczony, nie może oddychać, czeka aż grunt znów powróci mu pod stopy by móc rozpocząć kolejny dzień. Gdy to czytałam mnie samej zaparło dech, echo jego wstrząsu przebiegło mi wzdłuż kręgosłupa i pozostawiło nieprzyjemne uczucie. Tak... od tej chwili wiedziałam, że to jest to czego oczekiwałam. Czułam jak moje wnętrze doskonale współbrzmi z przeżyciami głównego bohatera.
Jednak gdy zaczęła się szara codzienność nasza nić porozumienia nie przetrwała. Słuchałam wykładu o mniejszościach, przemyśleń na temat sąsiadów, obserwowałam rozmowę z przyjaciółką i relacje z studentem i coraz bardziej dystansowałam się. Z czasem zaczęłam się przyglądać George'owi jako istocie, która otacza się pustką, żyje w pustce wykonując to co do niego należy. Pustce zimnej i cichej, że aż dzwoni w uszach, a oddech zamienia się w białą parę. W środku, w samym centrum jest iskrząca bryła tłumionych emocji, nigdy nie wypowiedzianych racji i marzeń tych najskrytszych. Chwilami przy pomocy alkoholu i wspomnień udawało im się wydostać na chwile, ale tylko na moment. Gdzieś w tym wszystkim sama strata, żałoba czy tęsknota po Jimie zniknęły. Pozostała tylko stagnacja, pustka i ten uporczywy brak.
Samotny mężczyzna nie opowiada o świeżej tragedii, a raczej pokazuje zgliszcza człowieka jakie pozostają po opadnięciu emocji. Opowiada także o wyobcowaniu i izolacji, środowiska homoseksualnego. Dziś to wygląda zupełnie inaczej i w natłoku telewizyjnych informacji chwilami zapomina się, że homoseksualizm to nie tylko parady równości i kolorowe piórka lecz normalni ludzie, którzy żyją, cierpią i kochają całym sercem.
Moi drodzy, nawet teraz, gdy już poskładałam tę recenzje mam pewne wątpliwości co do oceny. Mam cały czas wrażenie, że coś ważnego mi umknęło, a może to jeszcze nie była TA idealna chwila dla Samotnego mężczyzny? Hmm... Myślę, że jest to książka, z którą samemu warto się zmierzyć, a mogę obiecać że nie będziecie żałować. :) Na chwilę obecną daję 7/10.
Miłego wieczorku
ZaBOOKowana :)
niedziela, 23 lipca 2017
Siedem Minut Po Północy- P. Ness, S. Dowd
"Opowieści to dzikie stworzenia - rzekł potwór. - Gdy je uwolnisz, kto wie, jakiego spustoszenia mogą narobić. "
~Patrick Ness, Siedem minut po północy
Od promocji filmu z dużą ciekawością przyglądałam się książce Siedem Minut Po Północy. Gdy pojawiła się u mnie w domu nie musiała długo czekać na swoją kolej ;)
Siedem Minut Po Północy to historia 13 letniego chłopca, Conora, który w swojej codzienności musi zmierzyć się z chorobą matki, wyobcowaniem oraz własnymi koszmarami. Pewnej nocy, o 12:07 piękny, stary cis za domem ożywa i staje się potworem, który przyszedł wypełnić zadanie. Napisana wg pomysłu pisarki Siobhan Dowd, która zmarła na raka,kontynuacji podjął się Patrick Ness, tworząc mroczną i przejmującą historię. Wyjątkowa opowieść o miłości i stracie, o chłopcu, który musi stawić czoła prawdzie oraz potworach, które czasami goszczą w naszym życiu, zmieniając je na zawsze.
Siedem Minut Po Północy to historia 13 letniego chłopca, Conora, który w swojej codzienności musi zmierzyć się z chorobą matki, wyobcowaniem oraz własnymi koszmarami. Pewnej nocy, o 12:07 piękny, stary cis za domem ożywa i staje się potworem, który przyszedł wypełnić zadanie. Napisana wg pomysłu pisarki Siobhan Dowd, która zmarła na raka,kontynuacji podjął się Patrick Ness, tworząc mroczną i przejmującą historię. Wyjątkowa opowieść o miłości i stracie, o chłopcu, który musi stawić czoła prawdzie oraz potworach, które czasami goszczą w naszym życiu, zmieniając je na zawsze.
Pochłonęłam tę książkę w jeden dzień, a właściwie to książka pochłonęła mnie. Z początku trochę rozczarowałam się ilością stron i słów na nich zawartych, ale z biegiem czasu zrozumiałam, że słowa to jedno, a treść to drugie. Opowieść jest napisana w formie relacji wydarzeń, nie przeżyć wewnętrznych chłopca, ale między wersami ukrytych jest wieje emocji, które wnikają w czytelnika. Nie potrafiłam się zdystansować, przeżywałam wszystko razem z Conorem. Czułam jego gniew, smutek, rezygnację, czułam te wszystkie emocje,
które wrzą mu pod skórą i chcą się wydostać, ale nie wolno im. Czułam furię i żal po wizycie ojca, jakbym to ja z nim rozmawiała, a
nie chłopiec. Były chwile gdy stawałam się nim, a czasem byłam tylko
obok. To wszystko wypełniało mnie goryczą i poczuciem niesprawiedliwości. Dzieci w jego wieku powinny być szczęśliwe, ale życie pisze różne scenariusze. Co jakiś czas byłam zmuszona odkładać książkę by odetchnąć, lecz wtedy zaczynałam się zastanawiać co czułam, gdy sama żegnałam się z bliskimi... Po przeczytaniu czułam się zmęczona. Tak jakby opowieść przeżuła mnie, strawiła i wypluła. Nie spodziewałam się, że w tak skromnej opowieści kryją się takie pokłady emocji. Jednak wiem, że to dobre zmęczenie. Takie, po którym człowiek czuje się pełniejszy.
Siedem Minut Po Północy to jedna z tych książek, którą powinien przeczytać każdy. Pobudzająca w czytelniku właściwe struny, zmuszająca do zastanowienia się i budząca zakopane gdzieś w każdym z nas pokłady empatii, współczucia i zrozumienia. Choć szczuplutka i niepozorna, to jest swoistą bombą emocji. Czy wybucha? Sami się przekonajcie. Filmu jeszcze nie widziałam, ale opowieść taka jak ta zasługuje na dobrą ekranizację. Mam nadzieję, że się nie rozczaruję.
Daję 9/10 i bardzo polecam.
Miłego dnia
ZaBOOKowana :)
piątek, 21 lipca 2017
Oddam Ci Słońce - J. Nelson
"Kiedy spotkasz pokrewną duszę, to tak jakbyś wszedł do domu, w którym już kiedyś byłeś - rozpoznajesz meble, obrazy na ścianach, książki na półkach, zawartość szuflad: znalazłbyś tam drogę nawet po ciemku."
~J. Nelson, Oddam Ci Słońce
Dziś opowiem o książce, która niezwykłym trafem wpadła w moje ręce. Tę wyjątkową książkę dostałam od wyjątkowej dziewczyny (Dziękuję Magdaleno!) i obiecałam, że przeczytam najszybciej jak się da. Trochę mi wstyd, że z tego "najszybciej" wyniknęło tak wiele miesięcy, ale widocznie książka cierpliwie czekała na TEN moment :)
Oddam Ci Słońce to historia widziana oczami dwojga bliźniąt. Noah: wrażliwy utalentowany młodzieniec, który stara się poradzić z własną odmiennością oraz Jude: złotowłosa, odważna, pewna siebie i zbuntowana. Oboje na swój sposób radzą sobie ze światem, rywalizują o względy rodziców, dzielą świat między siebie oraz są nierozłączni. Ich życie wywraca się po śmierci matki, a sami stają tym kim nigdy nie chcieliby być. Piętrzącymi się tajemnicami próbują zbudować mur, który ma ich rozdzielić. Czy to się uda?
Trochę się bałam, sięgnąć po Oddam Ci Słońce. Dawno nie czytałam książki, którą ktoś mi ofiarował, nie znając moich upodobań. Obawiałam się, że to nie będzie "to coś", ale jednocześnie byłam ciekawa i złakniona nowych doświadczeń. Z początku historia nie przekonała mnie. Nie mogłam się przyzwyczaić do niezwykłego sposobu narracji poprzez rozpatrywanie tej samej historii z 2 punktów widzenia: 13-14 letniego Noah oraz 16 letniej Jude. Coś jakby zobaczyć opowieść od początku i od środka jednocześnie. Nigdy dotąd się z tym nie spotkałam, ale po pierwszym zamęcie spodobała mi się ta nowa forma. Z czasem przypatrywanie się zmaganiom bliźniąt z rzeczywistością, z tragedią, z własnym dorastaniem wciągało. Emocje wypełniały wszystkie strony, wyciekały i zaczynały otaczać też mnie-widza. Chciałam wiedzieć jak to wszystko się skończy, chciałam wierzyć, że zakończenie będzie dobre. Chciałam by Noah znów był artystą, a Jude odnalazła swoją odwagę. Chciałam by rzeźby przemówiły, a czar dało się odkręcić. Zaangażowałam się bardziej niż przypuszczałam lecz nadal pozostałam tylko widzem. Lekko zdystansowana i zawsze gdzieś obok. Nie starczyło dla mnie miejsca w tej historii, mogłam tylko stać i patrzeć jak toczą się losy.
Bardzo spodobało mi się, że wnętrze bohaterów było tak bardzo złożone i bogate. To nadawało głębi. Choć chwilami ten dość mocno opisowy i kwiecisty język był ciut przesadzony. Choć przyznam, że doskonale wkomponował się w całość historii. A może przywykłam do prostoty, a tym razem miałam przed sobą artystyczne dusze? Sama nie wiem. Wiem natomiast co innego. Czytając zaczęłam się zastanawiać. Czy masz kogoś dla kogo oddałabyś słońce? Czy pragniesz czegoś tak bardzo, że poświęciłabyś cały świat? Czy tajemnica może kogokolwiek uchronić? Czy najgorsze wiadomości mogą uratować komuś życie? Te pytania krążą mi po głowie nawet teraz, gdy już skończyłam czytać Oddam Ci Słońce i pewnie jeszcze trochę będą mi towarzyszyć.
Podsumowując. Oddam Ci Słońce jest historią dwojga wrażliwych, młodych ludzi, których łączy cały świat, a dzieli tragedia i wszelkie negatywne emocje z nią związane. Jest to ciekawe studium młodzieńczych zmagań z rzeczywistością, która stawia poważne kłody pod nogi, studium wyborów i brania konsekwencji na własne barki. Opowieść o wrażliwości, strachu, sile, miłości i... przeznaczeniu. Obraz odkrywania siebie w sobie, mozolnego skuwania nagromadzonych warstw codzienności, lęku by wydobyć swoje prawdziwe JA.
Daję 7/10 i polecam.
Miłego dnia ;)
ZaBOOKowana
niedziela, 16 lipca 2017
Nie Mogę Sie Doczekać Kiedy Wreszcie Pójde Do Nieba. -F. Flagg
"Życie przypomina jedną wielką przejażdżkę
kolejką górską, z wszelkimi podskokami, zakrętami i obrotami, w górę i w
dół przez całą drogę."
Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba
Po Zwiadowcach nie umiałam sobie znaleźć miejsca, a co dopiero wyszukać nową książkę. Wyciągnęłam, więc nieprzeczytane pozycje zalegające w domu i zaczęłam grymasić. To nie, tamtego nie... Skutek był taki, że zostałam z pustymi rękami. Wtedy pomyślałam, że już tylko Fannie Flagg może pomóc i nie pomyliłam się :)
Nie Mogę Się Doczekać...to 3 tom z cyklu Elmwood Springs. Główną bohaterką jest Elner, niezależna starsza pani, która pewnego dnia łamie zakaz siostrzenicy i wchodzi na drabinę, żeby nazrywać fig. Wskutek upadku i bliskiego spotkania z zgrają szerszeni, traci przytomność i zostaje odwieziona do szpitala. Nikt nie wie, co właściwie ją tam spotyka. Może umiera, a może przeżywa najbardziej nieprawdopodobną przygodę w życiu. To dopiero początek historii pełnej ciepła, emocji i humoru.
Powieści Fannie Flagg zawsze działały na mnie jak lek. Uśmierzają rozterki, łagodzą bóle i rozpędzają wszelkie chmury nad głową. Miód na moją duszę :). Powoli i nieśmiało zapukałam do Elmwood Springs, rozchyliłam drzwi tego świata i zerknęłam. Od razu wiedziałam, że znalazłam się na swoim miejscu. Czułam się jakbym odwiedziła ukochaną babcię. Elner przywitała mnie swoim "Co słychać kochanie?"wciągnęła za rękę, uściskała, postawiła przede mną smakołyki i zaparzyła herbatę. Moje rozterki nie znikły od razu. Czytając tę historię powoli, rozluźniałam się, wtapiałam w nią, a wszelkie złe emocje ulatywały gdzieś w przestrzeń. Otaczająca mnie aura ciepła i rodzinności sprawiała, że na ich miejsce wchodziły te pozytywne. Gdzieś w połowie książki byłam już wyleczona i z przyjemnością, całą sobą oddałam się życiu w Elmwood Springs. Ciocia Elner nie pozwoliła się nie kochać, a gdy uległa wypadkowi czuwałam w szpitalu. Obserwowałam zaangażowanie sąsiadów w wszelką pomoc, które w XXI wieku umarło śmiercią naturalną. Świat przypominający trochę ten z moich młodych lat, gdy mieszkałam jeszcze w małym miasteczku na Pałukach, gdzie każdy każdego znał. Czasem tęsknię za tym, a Nie Mogę Się Doczekać... trąciło trochę tę tęskną nutę w moim sercu. Nieświadoma własnej mimiki śmiałam się w głos, "siorbałam" nosem, a czasem nawet uroniłam łzę ( nie jedną). Nie czytam literatury kobiecej, bo wszelkie ckliwe historie mnie irytują. Wyjątkiem jest tylko Fannie Flagg, która potrafi grać tak dobrze na moich uczuciach, jakby mnie znała na wylot. Nie mam pojęcia jak autorka to robi?!
Po raz kolejny dałam się uwieźć czarowi małego miasteczka gdzieś tam w Ohio. Po raz kolejny, wyszła ze mnie wrażliwa kobieta i nabrałam pewności, że jeśli Niebo istnieje i jeśli będzie dane mi się tam znaleźć, to chce by wyglądało jak to, w którym znalazła się Elner. Pełne przyjaciół i bliskich miejsce, które zatrzymało się w najlepszych latach mojego życia.
Kochani jeśli chcecie odetchnąć od codziennych zmagań, pozbyć się rozterek i usiąść w kuchni przy dobrej herbacie, zapraszam do Elmwood Springs. Tam każdy jest mile widziany i każdy z miejsca staje się "swój". Nie brak ploteczek i codzienności. To miejsce do którego się wraca i tęskni. Miejsce tak inne niż codzienność. Miejsce gdzie człowiek, człowiekowi... człowiekiem.
Daję 7,5/10 i polecam serdecznie :)
Miłej, leniwej niedzieli
Pozdrawiam ZaBOOKowana ;)
środa, 12 lipca 2017
Cykl Zwiadowcy- J. Flanagan
"...Wracam do chaty pośród drzew,
Gdzie strumień kręty u stóp wzgórz;
Może tam dziewcze czeka jeszcze,
A może zapomniało już..."
Gdzie strumień kręty u stóp wzgórz;
Może tam dziewcze czeka jeszcze,
A może zapomniało już..."
Jak miło mi Was powitać po tak długiej, bo ponad miesięcznej przerwie. Wybaczcie mi proszę. Nie pisałam, ale także nie próżnowałam! Ostatni miesiąc spędziłam w cudownej krainie, poznałam niesamowitych kompanów, a teraz mam zamiar Wam o tym opowiedzieć :) Zapraszam, więc ze mną wprost na bezdroża Araluenu.
Gdy już Zwiadowcy znaleźli się u mnie dopadły mnie pewne obawy. Niepokoiłam się, że przez tę mnogość tomów autor wpadnie w schemat i się zapętli lub, że dopadną mnie ckliwe historyjki pełne miłosnych uniesień, westchnień tak liczne w obecnej literaturze młodzieżowej. Teraz z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że niepotrzebnie się lękałam. Fabuła okazała się wartka, niezwykle wciągająca, a miły dla oka język sprawiał, że tomy kończyły się z zastraszającą szybkością. Jednak muszę przyznać, że nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, nawet nie od pierwszego tomu. Z początku stwierdziłam, że czyta się przyjemnie, później moja ciekawość kazała czytać dalej aż nim się spodziałam wpadłam po uszy. Polubiłam głównego bohatera i jego przyjaciół, a sam Halt zdobywał moje serce skutecznie. Od początku czułam, że pod tą warstwą oschłości czai się wspaniały kompan. Wyrwij sprawił, że miałam ochotę przemycać mu zakazane jabłka i czule głaskać po chrapach. Czułam się tam dobrze, śmiałam się razem z nimi, czuwałam przy ognisku i walczyłam z ukrycia. Stałam się pełnoprawnym członkiem drużyny i podążałam z nimi krok w krok. Wow! A na dodatek świat, który mnie otaczał był kompletny, dobrze zbudowany, taki... prawdziwy i pełny. Czułam, że autor mocno nad nim pracował.
Jednak dopiero ostatnie tomy: 9, 10 i 12 skradły moje serce całkowicie. Dawno nie miałam tak wielkiego kaca książkowego jak teraz. Jęczę (Luby potwierdzi), plączę się i nie wiem co ze sobą zrobić. Tak bardzo przywykłam do tych lasów, stukotu kopyt, milczenia Halta i ciągłych pytań Willa. Brak mi okrzyków Skandian i świstu strzał. Brak mi walk, niewygodnego nocowania w lesie i zapachu dymu z ogniska pomieszanego z potrawką z królika. Teraz dopiero wiem jak bardzo się z nimi zżyłam przez ten miesiąc wspólnych podróży. Czy do nich wrócę? Bardzo bym chciała. Tak samo jak chciałabym by zagościli na moich półkach lecz miejsce niestety mam ograniczone.
Jedyną wadą serii jest moim zdaniem 11 tom. Jest to zbiór opowiadań uzupełniających, które w zasadzie niczego nie wnoszą. Jedynie Wilk jest godny uwagi, a reszta plasuje się na poziomie lekko zabawnych opowiastek co trochę zaniża ocenę całości. Cieszę się, że tę część postanowiłam zostawić sobie na koniec.
Moi Drodzy, jeśli zastanawiacie się czym zachęcić dzieci do czytania, to ja z ręką na sercu polecam Zwiadowców. Jeśli sami chcecie przeżyć lekką acz emocjonującą przygodę, to ja polecam Zwiadowców. Jeśli (tak jak mnie) interesowała zawsze postać łotrzyka/ szpiega/assasyna, to ja także polecam Zwiadowców. Miła przyjemna, lekka i wciągająca. Uwaga czytanie grozi kacem ;)
Z mojej strony 8,5/10.
Pozdrawiam ZaBOOKowana
Subskrybuj:
Posty (Atom)