niedziela, 12 czerwca 2016

Traktakt o Łuskaniu Fasoli- W. Myśliwski



"...Pierwsze światło, powiem panu, jest zupełnie inne, niż kiedy się już świeci i tu, i tam, i we wszystkich oknach, we wszystkich domach. Blask jego jest inni i nie ma znaczenia, czy pochodzi z naftowej lampy, czy z żarówki. Mdłe , jak to z naftowej lampy, a ma się wrażenie, ze nie tylko świeci. Żyje. Bo, według mnie, są światła żyjące i światła umarłe. Takie, co tylko świecą, i takie, co pamiętają. Co odpychają i  zapraszają. Co patrzą i nie poznają. Co im wszystko jedno, komu świecą, i takie, które wiedzą komu. Co niechby świeciły najjaśniej, a ślepe są. I takie co ledwo się tlą, a widzą aż po koniec życia. ..."


Po sielskich latach 40 spędzonych w różnych częściach Ameryki, przyszła pora na coś poważniejszego. Po Traktat o Łuskaniu Fasoli  sięgnęłam po raz drugi. Sama nie wiem co sprawiło, że uparłam się właśnie na tę książkę, muszę ją przeczytać i już. Za pierwszym podejściem, z niewiadomych mi przyczyn przerwałam po ok 1/4 i już nie wróciłam. Mimo to cały czas czułam, że chcę do niej wrócić. To wyglądało trochę jak podchody. Mijałam się z Nim w bibliotece, muskałam grzbiet i czekałam. Nie, jeszcze nie teraz... jeszcze nie dziś. A On czekał wiernie na półce na właściwy czas.

Moja przyjaciółka twierdzi, że do pewnych książek trzeba znaleźć odpowiedni moment. Tak też nastąpiło i w tym przypadku. Podczas jednej z wizyt w bibliotece, znów zawędrowałam do Niego. Tym razem zaprosiłam Go do domu i powoli, przez dwa tygodnie zagłębiałam się w treści.

Traktat o Łuskaniu Fasoli to moje pierwsze spotkanie z Wiesławem Myśliwskim. Dotąd nie znałam tego autora, ani jego dzieł. Przyznam, że pozytywnie zaskoczył mnie sposób narracji. Coś pomiędzy dialogiem, a monologiem. Jest to swego rodzaju oczyszczająca rozmowa głównego bohatera z nieznajomym przybyszem. O czym? O wszystkim, o życiu, wartościach, wojnie, miłości i pasji, o muzyce, obczyźnie i... przypadku, który czasem tak łatwo przeradza się w przeznaczenie. Cóż innego można robić wieczorami przy łuskaniu fasoli? Takie żmudne zajęcia sprawiają, że człowiek zaczyna się zastanawiać, wspominać, a ciężkie słowa przychodzą łatwiej.  Traktat o Łuskaniu Fasoli to misternie skonstruowana opowieść metafizyczna, będąca próbą odkrycia relacji pomiędzy przypadkiem i przeznaczeniem, odkrycia czym jest istnienie prawdziwe i pozorne. Zabrzmiało poważnie i zniechęcająco, ale to tylko wrażenie.

Gdy otworzyłam Traktat, zostałam przywitana  przez zdziwionego mężczyznę i zaproszona do jego domu. Nie zagadkowy mężczyzna lecz ja przyszłam kupić fasolę i nawet nie przeszkadzało mi, że mówi do mnie per Pan. Autor tak naturalnie wciągnął mnie w powieść bym stała się jej bohaterką i przyznam, że ani trochę nie oponowałam. Chyba pierwszy raz miałam styczność z czymś takim, wow! Wraz z głównym bohaterem usiadłam na małym, niewygodnym krzesełku, przy  nikłym świetle i łuskałam fasolę. To prozaiczne, można powiedzieć, że nudne zajęcie, stało się magiczne i tajemnicze. Świat jakby przestał istnieć, tylko ja, on i opowieść, a opowiada pięknie. Trochę zawile, chwilami wprost, a czasem jakby po raz kolejny ważył wspomnienie i szukał słów by je lepiej oddać. Jak już wiecie uwielbiam legendy i historie opowiadane przy ogniskach, tym razem z rozsmakowałam się w tych rozważaniach przy fasoli.

Powoli, przez niemal 2 tygodnie zagłębiałam się w Traktacie gdzie tylko mogłam. W komunikacji miejskiej, pracy, między nauką czy obowiązkami. Choć na chwilę, choć jeden rozdział, jedną historię. Nie chciałam go pochłonąć... czułam się trochę jakbym bała się spłoszyć rozmówcę, który zmierza do czegoś ważnego, a zarazem bardzo trudnego. Jakbym chciała dać mu czas by dojrzał do własnej opowieści. Magia tego miejsca zachęcała do zwierzeń, a wspomnienia bohatera zapadły mi w pamięć na długo.

Piszę "bohatera", bo nie wiem jak ma na imię (lub mi to umknęło), nie wiem ile ma lat, za to wiem co przeżył. Ta anonimowość wcale mi nie przeszkadzała. W sumie dopiero pisząc tego posta zdałam sobie z niej sprawę. Nawet nie wiem kto to, za to wiem dokładnie kim on jest, co przeżył i jak żyje. Stał mi się bliższy, niż niejeden bohater z innej książki, choć nie wiem jak wygląda czy jak go zawołać. Poznałam go pełniej, choć mógłby być to każdy.

Pokrótce. Traktat o Łuskaniu Fasoli jest pozycja w sam raz na długie zimowe wieczory lub czas gdy chcemy przeczytać coś więcej. Nic łatwego, nic trudnego, ale jednak coś więcej. Mnie urzekła w niej prostota, język oraz to, że od pierwszego słowa stajemy się świadkami czegoś bardzo ważnego: bilansu całego życia. Daję 7/10 i zapewne kiedyś jeszcze kiedyś zawitam nad zalew.

Pozdrawiam
ZaBOOKowana

PS. Nie bójcie się książek metafizycznych, nie wszystkie gryza i przytłaczają. Ta akurat przyjaźnie i skromnie zachęca do zapoznania ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz