poniedziałek, 31 grudnia 2018

Podsumowanie 2018


Moi drodzy, rok 2018 upłynął  w szalonym pędzie. Nawał nowych obowiązków, ciekawe przygody i zmiana stylu życia sprawiły, że  Was trochę zaniedbałam. Bardzo Was przepraszam, jest mi z tego powodu niezmiernie przykro, postaram się z wszystkich sił lepiej zorganizować w przyszłości. Choć wiele książek z poniższych list nie doczekało się jeszcze wpisów, to obiecuję Wam, że w najbliższym czasie postaram się nadrobić moje zaległości i przedstawić Wam wiele interesujących pozycji literackich. W Nowym Roku wprowadzę także kilka zmian w moich postach, ale o tym opowiem następnym razem ;).




Rok 2018 został zdominowany przez audiobooki, które towarzyszyły mi wszędzie. W podróży, podczas porządków czy przy gotowaniu. I tak ziarnko do ziarnka, aż zebrało się równe 50 audiobooków. Wśród nich najczęściej sięgałam po literaturę obyczajową, lekką, a także po kryminały, baśnie i mity oraz trochę fantastyki. Gdybym miała wybrać trzy subiektywnie najlepsze audiobooki jakich wysłuchałam w tym roku byłyby to:

III miejsce- "Wilk stepowy"- H. Hesse

II miejsce- "Czereśnie zawsze muszą być dwie"- M. Witkiewicz

I miejsce-"Wzgórze psów"- J. Żulczyk




Z książkami czytanymi nie poszło mi tak łatwo. Wśród ukończonych 47 pozycji znalazło się wiele perełek. Gatunkowo, stanowczo i niezmiennie, jak w latach poprzednich królowała fantastyka, z niewielką domieszką literatury obyczajowej i klasyki. Najlepsze subiektywnie książki jakie wpadły w moje ręce w 2018 r to: 

III miejsce- "To nie jest kraj dla starych ludzi"- C McCarthy

II miejsce-"Terror"- D. Simmons

 I miejsce ex aequo- Cykl:"Pan Lodowego Ogrodu"- J. Grzędowicz oraz "Ostanie rozdanie"- W. Myśliwski

Odkryciem tego roku stała się dla mnie Magdalena Witkiewicz i jej pełna optymizmu, lekkiego humoru i tej charakterystycznej kobiecej magii, twórczość. Dziękuję Martyno, za polecenie, pewnie sama nie wpadłabym na to by sięgnąć po tę autorkę :)



Tegoroczne wyzwanie wypadło w moim wykonaniu ciut słabo. Z zaplanowanych 10 cykli, udało mi się przeczytać tylko 5. Wyzwanie Bydgoskich Ksiażkoholików 2018 (10 książek, które zawsze chciało się poznać, ale nie było kiedy) również nie wypadło najlepiej, choć w tym przypadku zabrakło tylko jednej pozycji do szczęśliwego zakończenia. No nic, muszę przełknąć jakoś tę gorzką pigułkę i zmobilizować siły i morale by w przyszłym roku o tej porze móc pochwalić się wynikami ;) Pamiętajmy jednak, że nie wyniki są najważniejsze, tylko czysta przyjemność z czytania, a wyzwania takie jak to nadają tylko dodatkowego smaczku :)

Za parę godzin zacznie się Nowy Rok. Chciałabym życzyć by przyniósł Wam dużo przyjemności, spełnienia marzeń, motywacji, siły, szczęścia, miłości, czasu by rozwijać swoje zainteresowania, chwil spędzonych z najbliższymi, wiele wspaniałych wspomnień i przygód. Niech każdy dzień będzie wyjątkowy i niech starczy w nim także czasu na odpoczynek. Bo czasem warto jest robić NIC i to całym sobą. Bawcie się wystrzałowo, a jutrzejszy dzień niech nie będzie dla Was Światowym Dniem Kaca ;)

Do zobaczenia w Przyszłym Roku ;)
Marta- ZaBOOKowana ;)

czwartek, 27 grudnia 2018

Był Sobie Pies, Psiego Najlepszego- W. Bruce Cameron



O twórczości W. Bruce Camerona zrobiło się głośno po ekranizacji Był Sobie Pies. Książka ta szybko stała się bestsellerem i pociągnęła za sobą na podium, inne pozycje tego autora takie jak: Psiego Najleszego, O Psie, Który Wrócił Do Domu czy Był Sobie Szczeniak: Ellie. Oczarowani filmem ludzie, szybko chwytali za pierwowzór literacki, nie wiedząc, że biorą do rąk odgrzanego kotleta, skrzętnie odświeżonego przez marketing. Otóż, książka Był Sobie Pies, wydana została po raz pierwszy w 2012 roku pod tytułem Misja na Czterech Łapach, a obecnie rozpromowana jako nowość, pod zmienionym, filmowym tytułem. Ta informacja pozostawiła we mnie pewien niesmak, ale w końcu postanowiłam stawić czoła twórczości Camerona, umilając sobie przedświąteczne porządki.

Był Sobie Pies czy też Misja na Czterech Łapach jest przesyconą emocjami, historią o przyjaźni, miłości i oddaniu. Bailey jest zaskoczony, gdy po krótkim życiu bezpańskiego psa, powraca na świat i trafia w ręce ośmioletniego chłopca imieniem Ethan. Wkrótce stają się nierozłącznymi przyjaciółmi, a Bailey dożywa szczęśliwej starości u boku chłopca w poczuciu, że spełnił swoje zadanie. Jednak zamiast udać się do psiego raju, przychodzi na świat ponownie w kolejnym psim wcieleniu. Nic nie dzieje się bez przyczyny, a niektóre misje wykraczają poza jeden żywot.

Psiego Najlepszego jest ciepłą i emocjonalną historią bożonarodzeniową. Opowiada o losach samotnego, niemogącego się pogodzić ze stratą ukochanej, smutnego mężczyzny, któremu sąsiad podrzucił ciężarną suczkę Lucy. Niebawem jego życie staje na głowie, gdy w domu pojawia się 5 szczeniaków, a pomocna pracownica schroniska dla zwierząt- Kerri, przynosi nadzieję na nową miłość. Josh musi stawić czoła przeszłości i przyszłości, a także przygotować się do adopcji szczeniaków.

Mimo niesmaku, postanowiłam sprawdzić na własnej skórze czy powieści Camerona są tak wspaniałe jak pokazują statystyki. Obie pozycje są ogromnie naładowane emocjami i potrafią umiejętnie wyciągać wszelkie wspomnienia z czytelnika. Czytając Był Sobie Pies chwilami zanosiłam się płaczem nie z powodu fabuły, tylko własnych wspomnień dotyczących utraty kudłatych przyjaciół. Czułam się przez to trochę zmanipulowana. Sama fabuła książek jest prosta, płytka i dość przewidywalna, tak samo postaci, które są mocno szablonowe. Akcja płynie wartko, dzięki czemu przeczytanie każdej z pozycji zajmuje zaledwie kilka godzin. Mimo to, obie historie niczym nie wyróżniają się od innych, podrzędnych, słodkich opowiastek. Myślę, że gdyby nie dobry marketing, zginęłyby w oceanie sobie podobnych, słodkich, uroczych i przeciętnych historyjek. Choć jestem fanką wszelkich "kudłatych opowieści", to po inne pozycje tego autora już raczej nie sięgnę.

Podsumowując. Zarówno Psiego Najlepszego jak i Był Sobie Pies są przyjemnymi, przeciętnymi historiami skupionymi na emocjach wynikających z relacji ludzko-psiej, dodatkowo okraszone dużą dawką uroku i słodyczy. Jednak po przeczytaniu szybko giną pośród wielu innych, dużo lepszych opowieści. Ze swojej strony daję trochę naciągane 5/10.

Miłego wieczoru
ZaBOOKowana

poniedziałek, 24 grudnia 2018

Życzenia :)



Moi Drodzy!

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć zdrowia, radości i spełnienia marzeń. Niech przy wigilijnym stole zagości zrozumienie, rozbrzmiewa gromki śmich, a brzuchy pomieszczą jeszcze jeden kawałek serniczka lub innego ulubionego smakołyku. Niech nawet u zatwardziałego Grincha zakręci się łezka w oku i drgnie w górę kącik ust, na widok podarków. Ale najbardziej chciałabym Wam życzyć tego, czego w moim życiu ostatnio brakuje- czasu. Czasu, który pozwoli Wam w spokoju zanurzyć się w sobie, nacieszyć bliskimi, powspominać przyjemne chwile lub zatopić się w literackim świecie. Życzę Wam byście mogli wykorzystać go tak, jak macie na to ochotę. :)

Wesołych Świąt :)
ZaBOOKowana

niedziela, 2 grudnia 2018

Życie Seksualne Kanibali. Dwa Lata na Pacyfiku- J. M. Troost



Czy myśleliście kiedyś by rzucić wszystko i wyjechać na kraniec świata? Odciąć się od codzienności na jakiejś mało znanej wyspie pacyficznej i korzystać do woli z uroków słońca i wody? Oj ja często, choć zamiast plaży wybrałabym górskie szlaki ;). Jednak uważajcie, bo wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma! ;)

J. M. Troost wraz z partnerką postanawiają coś zmienić w swoim życiu. Po krótkich poszukiwaniach Sylvia dostaje propozycję pracy na Tarawie (głównym atolu wyspiarskiego kraju Kiribati) położonej gdzieś w strefie równikowej Pacyfiku. Niewiele myśląc spakowali podstawowe rzeczy i marząc o błogim lenistwie na plaży w cudnych promieniach słońca, wsiedli do samolotu. Ich oczekiwania zostały prędko zweryfikowane przez rzeczywistość. Nie spodziewali się gęstości zaludnienia większej niż w Hongkongu, przeterminowanej żywności prosto z Australii oraz mocno zakrapianych ministerialnych konkursów pieśni i tańca. Nie mówiąc już o suszach, psach, rdzewiejących pamiątkach II Wojny Światowej,  Macarenie rozbrzmiewającej z każdego głośnika i o zupełnym braku kawy...

Wcześniej o Życiu Seksualnym Kanibali nie wiedziałam nic. Wpadłam na nią przypadkiem szukając czegoś lekkiego i zabawnego, zobaczyłam na okładce zapewnienie: "Według CNN to jedna z najdowcipniejszych książek podróżniczych, jakie kiedykolwiek powstały!" i uwierzyłam. O naiwności! Książka zbudowana jest jak chronologiczny zbiór ciekawych wspomnień z 2 lat życia, na oderwanej niemal całkowicie od cywilizacji wyspie. Fabuła umiejętnie ukazuje jak niszczycielski wpływ na życie wyspiarzy mają kraje zaawansowane, zarówno bezpośrednio (korupcja, próby jądrowe) i pośrednio (przedmioty jednorazowego użytku, opakowania). Pozwalało mi to nieco zmienić punkt widzenia, a szeroko rozumiana ekologia przestała być już tylko wyświechtanym sloganem na miarę Europejską. To było dla mnie niezwykle inspirujące doświadczenie. Przyjrzałam się życiu tak odmiennemu, chwilami odstręczającemu, lecz jednocześnie wolnemu od ciągłego pędu. Podobałoby mi się to, gdyby nie autor i jego drażniący, zmanierowany, wręcz zblazowany ton, którego nienawidzę. J. M Troost już od początku dał się poznać jako nie przejmujący się konsekwencjami lekkoduch, skupiony na sobie i samorozwoju, posiadający spore długi na koncie. Jego natrętne obnoszenie się z poczuciem humoru, kwaśnym dowcipem skupiało moją uwagę na nim, a nie na fabule. Miałam wrażenie, że trochę na siłę chce pozostać na pierwszym planie, zasłaniając sobą to co w tej opowieści było najlepsze. Dodam jeszcze, że sam tytuł niewiele ma wspólnego z treścią. Kanibali tam nie zastałam, a z życia seksualnego to pamiętam tylko odgryzanie nosa jako akt zazdrości. Hmm... czyżby kolejny "chwyt marketingowy"?

Dość długo zastanawiałam się jak ugryźć tę recenzję. Życie Seksualne Kanibali mogło być świetną książką, gdyby nie autor. Dobry pomysł, ciekawe obserwacje, ale pisarz swoim ego usilnie stara się odciągnąć uwagę czytelnika od fabuły. W ogólnym rozrachunku całość wygląda marnie. Daję 4/10.

Miłego wieczoru
ZaBOOKowana

PS. Prawie zapomniałam! Daję sporego plusa dla Tomasza Sobczaka-lektora, za bardzo dobre oddanie rytmu książki :).

poniedziałek, 26 listopada 2018

Cykl: Dobre Myśli - M. Witkiewicz



"Po deszczu zawsze wychodzi słońce! I jak idziesz-zawsze gdzieś dojdziesz. A jak stoisz i się boisz, to może zrobić się niebezpiecznie, gdy nastanie noc."
~Magdalena Witkiewicz, "Nie ma jak u mamy"

Pan Lodowego Ogrodu sprawił, że sięgnięcie po jakąkolwiek inną fantastykę stało się dla mnie niemożliwe. Postanowiłam zmienić diametralnie gatunek i złapać coś całkowicie niezobowiązującego. Poprosiłam, więc koleżanki o jakąś rekomendacje, a one zgodnym chórem zakrzyknęły: "Milaczek!". I został Milaczek :)

Cykl Dobre Myśli nieoficjalnie zwany "Milaczkami" składa się z 4 tomów, z których pierwszy wydany był, aż 10 lat temu. We wrześniu miała miejsce premiera ostatniego z nich "Nie Ma Jak u Mamy" i dzięki temu cały cykl doznał czytelniczej reaktywacji. Główną bohaterką jest Milenka, dziewczyna około trzydziestki, która nieustępliwie szuka wielkiej miłości. Ta niezwykle sympatyczna kobieta ma skłonności do marzeń, roztrzepania i popadania w tarapaty. Na jej, już zagmatwaną codzienność ma także niemały wpływ frywolna, młoda duchem, bogata ciotka Zofia (lat ok. 65) oraz 7 letnia, sprytna, inteligentna sąsiadka Zuzanna zwana(nie bez przyczyny)-Bachor. Milaczek, Panny Roztropne i Nie Ma Jak u Mamy odnoszą się bezpośrednio do losów Milenki, natomiast tom Szczęście Pachnące Wanilią jest opowieścią dziejącą się trochę obok. Wszystkie w niesamowity, ciepły, kobiecy sposób podnoszą na duchu i rozbawiają do łez.

Była to moja pierwsza przygoda z twórczością Magdaleny Witkiewicz i myślę, że nie ostatnia. Początkowo trochę sceptycznie sięgnęłam po lekko cukierkowo wyglądającego Milaczka, ale szybko wpadłam po uszy. Już po kilku stronach rozparłam się wygodnie i z uśmiechem na ustach zaczytywałam w kolejnych rozdziałach. Oj, jak mi było dobrze... Z miejsca polubiłam Milenkę za jej niewinność, prostotę, otwartość, impulsywność i tę niesamowitą umiejętność wpadania w tarapaty. Tak bardzo przypominała mi jedną z koleżanek, że w mojej wyobraźni przybrała niemal jej twarz :). Czytając o wszystkich przygodach i wpadkach, powoli i nieuchronnie poddawałam się urokowi roztaczanemu przez autorkę. Nie przeszkadzało mi, że historia jest nieco przewidywalna, a postaci ciut szablonowe. Wartka akcja, duża dawka humoru i niesamowite pokłady dobrej energii sprawiały, że czułam się coraz lepiej, a chwilami wybuchałam głośnym, niepohamowanym śmiechem. Oj jakie to było odprężające...Tego potrzebowałam!

Podsumowując. Cykl Dobre Myśli jest jak plasterek na duszę, idealny na wszelkie, jesienne zawirowania. Zawiera w sobie ogrom dobrej energii, rozbawia i niesamowicie podnosi na duchu, jednocześnie nie będąc cukierkową powiastką. Choć moim zdaniem tomy są trochę nierówne (1 i 2 oceniam trochę wyżej niż 3 i 4 ) to całości daję mocne 7/10. :)

Pozdrawiam
ZaBOOKowana

poniedziałek, 5 listopada 2018

Pan Lodowego Ogrodu- J. Grzędowicz



"Pan z Wami! 
Jako i ogród jego! 
Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. 
Oślepną monitory, ogłuchną komunikatory, zamilknie broń. 
Tu włada magia."

~Jarosław Grzędowicz, "Pan Lodowego Ogrodu"

Już wcześniej zachwyciłam się z krótką formą wychodzącą spod pióra Jarosława Grzędowicza, więc sięgając po Pana Lodowego Ogrodu wiedziałam, że zabieram się za kawał dobrej powieści. To, plus zachwyty znajomych spowodowały, że zawiesiłam swoją poprzeczkę dość wysoko i z ogromnym zapałem zabrałam się do czytania. Czy cykl sprostał wyzwaniu? ;)

Cykl Pan Lodowego Ogrodu składa się z czterech tomów. Pierwszy z nich  został wydany w 2005 roku i zdobył wszystkie ważniejsze nagrody w polskiej fantastyce: Nagrodę im. Janusza A. Zajdla, Śląkfę, Nautilusa i Sfinksa. Kolejne części wydawane w ok 2 letnich odstępach (2007r, 2009r i 2012r.). Również kolejne tomy zdobywały uznanie czytelników - oraz kolejne nagrody lub nominacje. Główny bohater, Vuko Drakkainen, wyposażony w zdobycze najnowszej techniki, czyniące z niego prawie nadczłowieka, zostaje wysłany z misją ratunkową na obcą planetę zwaną Midgaard. Zadania ma tylko dwa: sprowadzić naukowców na Ziemię oraz posprzątać ewentualny bałagan, nie ingerując przy tym w rozwój i kulturę planety. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Vuko trafia w sam środek wojny bogów, gdzie odwieczne prawa zostały złamane, a magia staje się kartą przetargową. Równolegle śledzimy losy następcy Tygrysiego Tronu, który pobiera wszechstronne nauki na dworze swojego ojca. Chłopiec, z czasem staje się mężczyzną, obserwuje zmiany zachodzące wśród poddanych i jest świadkiem przewrotu podczas, którego wszystko co kochał zostaje zniszczone. Od tej chwili musi podążyć za swym przeznaczeniem przez ogarnięty wojną domową kraj. 

Już od pierwszych rozdziałów czułam, że Pan Lodowego Ogrodu jest fantastyką większego kalibru. Fantastyką przez duże ,,F", która (nie boję się przyznać) jest skrojona na miarę światową. Ale od początku. Razem z głównym bohaterem zostałam wrzucona do nowego, nieznanego świata, który wraz z kolejnymi stronami rozrasta się, by wreszcie ukazać mi swój ogrom i różnorodność. Nie jest to tylko kraina, w której rozwija się akcja. O, nie! Dostałam świat niezwykle dopracowany geograficznie, zróżnicowany kulturowo i mitologicznie, przepełniony wyjątkową florą i fauną, i okraszony magią. Z rozdziawioną paszczą przypatrywałam się otoczeniu i wraz z Vuko uczyłam się żyć w nowych realiach. Midgaard zamieszkują humadoidalne istoty tworzące charakterystyczne, rozbudowane nacje, takie jak: jowialni, waleczni i honorowi Ludzie Ziemi Ognia; podstępni i bezwzględni Ludzie Węże, czy dyplomatyczni Kireneni, a każda z nich posiada własną kulturę, język, wierzenia, zwyczaje czy historię. Wow! Co za tym idzie spotkałam wielu bohaterów, a każdy z nich, był na swój sposób charakterystyczny i nieszablonowy. Autor zadbał, by jego postaci były dynamiczne i niesztampowe. Z miejsca polubiłam Vuko z jego przekąsem, chorwackimi przekleństwami i żołnierskim podejściem oraz Terkeja/Filara inteligentnego, skrytego taktyka.
Kolejnym, ogromnym atutem tej powieści jest fabuła, która to przyspiesza, to zwalnia umiejętnie grając napięciem i przykuwając uwagę. W pierwszym tomie akcja toczy się wartko, dzięki czemu poznawałam świat nieco w biegu, trochę "na czuja" i intuicyjnie, ale za to nie czułam się przytłoczona nadmiarem informacji. Drugi i trzeci tom trochę zwalnia i dynamika ustępuje miejsca złożoności wątków, pozwoliło mi to zgłębić wiedzę i przyjrzeć się intrygom. Zmienia się również nastrój, wyraźnie odczuwałam jak nad światem zawisa groźba zniszczenia, atmosfera gęstnieje, a czas na działanie niebezpiecznie się kończy. W czwartym tomie akcja rusza z kopyta i do samego końca gna nie pozostawiając chwili na wytchnienie. Zakończenia nie będę Wam zdradzać ;) Powiem tylko tyle, że wgniotło mnie w kanapę, pozostawiło w niemałej rozsypce i przez kilka dni walczyłam z kacem książkowym. Mimo to było takie jak lubię: emocjonujące i nie cukierkowe. WOW! Czegoś takiego się nie spodziewałam!

Moi drodzy, Pan Lodowego Ogrodu jest powieścią, która moim zdaniem, ma ogromne szanse wpisać się do kanonu fantastyki światowej. Autor tworzył tę powieść ponad 7 lat (tyle minęło od premiery 1 do 4 tomu), dopracowywał, pieścił, aż wydał na rynek czytelniczy (co tu ukrywać) kawał dobrej, soczystej fantastyki, osadzonej w rozległym, barwnym, bogatym i spójnym uniwersum. Wiem, że nie raz jeszcze wrócę do Midgaardu, by przeżyć z Vuko tę przygodę jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze... A tymczasem daję 10/10 i gorąco polecam! 
Emocjonującego wieczoru
ZaBOOKowana :)


poniedziałek, 29 października 2018

Mitologia Nordycka- N. Gaiman



Nie tak dawno na rynek czytelniczy, z wielkim hukiem wkroczyła Mitologia Nordycka Neila Gaimana. Kusiła piękną oprawą i z miejsca znalazła się wysoko na liście Top 10 w wielu księgarniach. Bazując na mnogości zachwytów na jakie napotykałam się na grupach dyskusyjnych, postanowiłam sama po nią sięgnąć. Co z tego wyszło?

Jak wiecie, uwielbiam wszelkie opowieści, baśnie i legendy, wiec gdy tylko zobaczyłam jak duży aplauz wzbudziła Mitologia Nordycka  w wykonaniu Gaimana, postanowiłam sama sprawdzić w czym rzecz. Pierwsza rzeczą, która rzuciła mi się w oczy to jej skromny gabaryt, a dokładnie 240 stron. Trochę mało jak na zbiór legend, ale to nic. Przygotowałam stanowisko z kocykiem i kawą, zabrałam się i nim się obejrzałam, już musiałam ją kończyć. Miałam wrażenie jakbym prześlizgnęła się po fabule, nie mając zbyt wiele punktów zaczepienia. Autor poczynił swoistą wariację, bazującą na mitologii nordyckiej. Wybrał, co chwytniejsze legendy, mocno spłycił, okrasił lekkością i humorem i zlepił w powiastkę, której trafniejszym tytułem byłoby: "Z życia Asgardu" bo tytuł: Mitologia Nordycka jest stanowczo nad wyrost. Moim zdaniem, pozycja ta nadaje się dla osób, które nie miały wcześniej styczności z wierzeniami skandynawskimi, chciałyby poznać temat pokrótce w ładnie podanej, lekkostrawnej formie. Mam też wrażenie, że jest to pozycja "w sam raz na raz", która uleci nie pozostawiając w mojej głowie żadnego śladu.

Podsumowując. Choć nie mam wiele do zarzucenia Mitologii Nordyckiej Neila Gaimana, której treść niewiele odbiega od treści źródłowych, to jej budowa i okraszenie sprawia, że stała się dla  mnie (miłośniczki legend) czytelniczym fastfoodem, po którym lada chwila nie zostanie śladu. Dopasowana bardziej dla młodszych odbiorców i osób rozpoczynających swą podróż po Asgardzie.  Ze swojej strony daję 4/10. ;)

Przytulnego popołudnia
ZaBOOKowana

PS. Ze swojej strony chciałabym polecić inny, trochę mniej znany zbiór legend nordyckich: "Mity skandynawskie"- Roger Lancelyn Green. :)

piątek, 26 października 2018

Wiara- A. Kańtoch



"Raz, dwa, wilkołak już ich ma.
Trzy, cztery, brat zginął od siekiery,
Pięć, sześć, mamę zabił i chciał zjeść,

Siedem, osiem, siostrze mózg wypłynął nosem."

~Anna Kańtoch, "Wiara"



Po Wiarę sięgnęłam oczarowana jeszcze Łaską czyli kawał czasu temu. Wiem, wiem... wstyd, że za ten wpis zabieram się dopiero teraz, ale mam nadzieję, że wybaczycie mi ten poślizg ;)

Anna Kańtoch znów swym magicznym piórem przenosi czytelnika do mrocznej wsi w latach 80tych, gdzie życie toczy się swoim torem. Jest leniwe, upalne lato, a gdzieś na skraju miejscowości grupa hipisów protestuje przeciwko budowie elektrowni jądrowej. Wszystko się zmienia, gdy na nasypie kolejowym młody proboszcz znajduje zwłoki eleganckiej, młodej kobiety. Śledztwo, które prowadzi wezwany do Rokitnicy kapitan Witczak, idzie dość opornie.  Miejscowi niechętnie dzielą się tajemnicami, nie chcą wywoływać duchów przeszłości. Młody ksiądz zaczyna zgłębiać tajemnice własnej parafii i natrafia na ścianę milczenia. Czyżby pogłoski o przeklętej parafii miały w sobie ziarno prawdy? Kto postawił przed laty krzyż przy torach i dlaczego zostawia przy nim świeże kwiaty?

Oj jak ja uwielbiam ten charakterystyczny, ciężki i mroczny klimat, jaki konsekwentnie charakteryzuje Annę Kańtoch. I tym razem dałam się nim otoczyć i przenieść do niewielkiej Rokitnicy, gdzie rozgrywa się akcja książki. Ta wszechogarniająca, klaustrofobiczna, małomiasteczkowa aura sprawiła, że natychmiast na równi z kapitanem Wolińskim i młodym proboszczem rozpoczęłam własne śledztwo. Rozgrzebywałam dawne tajemnice, szukałam rozwiązań i przyglądałam się podejrzliwie każdemu z osobna. Czułam jak autorka bawi się ze mną w kotka i myszkę podsuwając następnych podejrzanych i kolejne rozwiązania. Co chwilę, tak jak bohaterowie, natrafiałam na ściany milczenia i wciąż powtarzające się zdanie "Zło przyjdzie ze wschodu...", zamykające większość dróg informacji. Czułam się jak ryba w wodzie, mój umysł pracował na zwiększonych obrotach, a głód wiedzy napędzał do działania i analizy. Co ciekawe bardziej od identyfikacji mordercy i jego motywu, zależało mi na poznaniu samej tajemnicy, przez którą wszyscy nabierali wody w usta. Fabuła snuje się niespiesznie, jednocześnie można wyraźnie odczuć jak napięcie rośnie i atmosfera z każdą stroną zagęszcza się. Same postaci są wykreowane dość szablonowo: przyjezdny, ekscentryczny kapitan Woliński, ambitna milicjantka Hanka, paru bardziej gapowatych stróżów prawa, nietrzeźwi robotnicy czy dociekliwy młody proboszcz. Nie dajcie się jednak zwieźć, autorka owija bohaterów swym niesamowicie stworzonym klimatem i ze swoistym kunsztem tworzy nietuzinkową powieść kryminalną, która chwilami wywołuje ciarki na plecach. Dodatkowo daję z mojej strony ogromny plus za nieprzewidywalność zakończenia. Muszę się Wam przyznać, że choć bardzo chciałam i ze wszystkich sił starałam się samodzielnie poznać prawdę, to poniosłam klęskę. Ogromne chapeau ba w stronę autorki.

Moi drodzy, jeśli szukacie mrocznego, nieszablonowego kryminału polecam Annę Kańtoch. Łaska zrobiła na mnie duże wrażenie, ale Wiara przeszła wszelkie oczekiwania. Z mojej strony daję 9/10 i gorąco polecam!

Niebawem, bo w listopadzie Anna Kańtoch kończy swą kolejną powieść kryminalną o tytule Pokuta. Już zacieram ręce na samą myśl o przyszłorocznej premierze, a Wy? ;)

Miłego wieczorku
ZaBOOKowana

środa, 3 października 2018

Cykl: Autostopem Przez Galaktykę- D. Adams


"Planeta ta ma - a raczej miała - pewien problem polegający na tym, że większość mieszkających na niej ludzi była przez większość czasu nieszczęśliwa. Proponowano wiele rozwiązań tego problemu, ale prawie każde z nich opierało się głównie na ruchach małych, zielonych papierków, co jest dosyć dziwne, bo w końcu to nie małe, zielone papierki były nieszczęśliwe." 
~Douglas Adams, "Autostopem Przez Galaktykę"

Wstyd przyznać, ale nigdy wcześniej nie czytałam cyklu Autostopem Przez Galaktykę, chociaż tytuł wielokrotnie przewijał się w moim otoczeniu. Na początku wakacji (tak wiem, mam poważne zaległości w pisaniu do Was, wybaczcie) odwiedzałam koleżankę w bibliotece i jak to zwykle bywa, podczas ploteczek, przechadzałam się i poszukiwałam ciekawych pozycji. Natrafiłam na nowe, intrygujące wydanie powieści Adamsa i pewnego dojrzałego czytelnika, który zdziwiony zapytał zdziwiony:"To ktoś jeszcze czyta Adamsa? Boże... jakie to było chore i pokręcone! Będzie się Pani dobrze bawić.🤣" i to przesądziło sprawę. Wiedziałam, że nadszedł czas na tę międzyplanetarną podróż.

Cykl Autostopem Przez Galaktykę składa się z 6 tomów: głównej trylogii oraz 3 historii będących  dalszymi losami bohaterów. Ostatnia część: I jeszcze jedno... została napisana przez pisarza Eoina Colfera we współpracy z wdową po Douglasie Adamsie, Jane Belson i jest tomem, z którego świadomie zrezygnowałam, pozostając przy piórze samego Adamsa. Cykl opowiada o losach zwykłego, szarego ziemianina- Artura Denta, który w jednej chwili dowiaduje się, że ktoś kogo uznawał za (coś na kształt) przyjaciela, ziemianinem nie jest, a rodzima planeta za chwilę przestanie istnieć. Dlaczego? Ponieważ jest zbędnym obiektem na trasie planowanej autostrady międzygalaktycznej. Artur w mgnieniu oka zostaje wepchnięty w największą, najbardziej zwariowaną przygodę swego życia i to w szlafroku, piżamie i kapciach, ale najważniejsze, że z ręcznikiem!

Już od pierwszych chwil poczułam, że koniecznie muszę przeczytać wszystkie części cyklu. Mój ulubiony poziom absurdu, niesamowicie wartka akcja i charakterystyczne postaci sprawiły, że poczułam się jak na rollercoasterze. Od początku razem z Arturem zostałam wrzucona (tak jest, wrzucona!) do szaleńczej międzygalaktycznej przygody, by po chwili stracić całkowicie orientację co do miejsca, czasu, pionu czy poziomu. Nic tu nie jest takie jak być powinno, a wszystko co znajome, zostało podważone, przeinaczone i wywrócone na lewą stronę. Fabuła pędzi na przełaj ciskając bohaterami na prawo i lewo, wrzucając i wyrywając z kolejnych miejsc czy tarapatów, by za chwilę wpakować ich w jeszcze większe. Ilość zwrotów akcji, jej przewrotów, zakrętów i zawijasów jest niezliczona, wszelkie stereotypy, zależności czy zasady logiki bezceremonialnie łamane, jednocześnie układając się w niesamowitą i wciągającą historię. Wow! Podczas czytania często przystawałam na chwilę pytając w głos :"Co?! Jak?!" i z jeszcze większym zapałem wracałam do lektury. Choć na pozór opowieść wydaje się tylko humorystyczna wariacją, to znajdują się w niej ciekawe nawiązania, stereotypy czy przeinaczenia i mój umysł musiał się porządnie nagimnastykować, by nadążyć nad akcją i jednocześnie wyłapać wszelkie zawiłości wątków.
Choć w oczy rzuca się "płaskość" i schematyczność bohaterów, to w nawale wydarzeń nie raziła ona zbyt mocno. Artur jak był nieudacznikiem takim też pozostał, a wszelkie próby przeciwstawiania się zostawały szybko i skutecznie gaszone przez rzeczywistość. Ford- lekkoduch i istota impulsywna, wciąż taki pozostawał. Mimo to, moim zdaniem, ta szablonowość dobrze wkomponowuje się w odbiór całego utworu nadając mu błahości i lekkości.

Ciekawa jest także geneza powstania cyklu i jego rozwój. Douglas Adams w młodości, będąc pod wpływem zapewne alkoholu, leżał na trawie, spoglądał w gwiazdy i rozmyślał, jak to fajnie  byłoby wystawić kciuk i zamiast do sąsiedniego miasta, wybrać się autostopem na inną planetę lub zwiedzić  obcą galaktykę. Tak powstał pomysł, który początkowo zaowocował pod postacią serialu radiowego Autostopem Przez Galaktykę, by w 1979 roku przywdziać formę papierową, a dwa lata później także serialu telewizyjnego. Popularność słuchowiska i książki spowodowała rozrost pomysłu do (jak to mawiał autor) pięciotomowej trylogii. Historia powstania utworu idealnie komponuje się z jego charakterem i wydźwiękiem dając czytelnikowi coś na kształt Świata Dysku i Monty Pythona osadzone w przestrzeni międzygalaktycznej.

Moi drodzy, ogromnie się cieszę, że wygrzebałam z meandrów zapomnienia Autostopem Przez Galaktykę i Wam też ją polecam. Ta ponadczasowa, zaskakująca, sensowna abstrakcja doprawiona odpowiednią dawką humoru, nie bez przyczyny wpisała się w kanon fantastyki i s-f. Gwarantuję, że tej podróży szybko nie zapomnicie, a wspomnienia po niej pozostaną na długo, barwne i żywe. Ze swojej strony mogę zagwarantować, że niebawem cały cykl w nowym wydaniu zadomowi się na mojej półce i będę do niego wracać często. Daję 9/10 i polecam!

"Teraz proszę uprzejmie zwariować."
~Douglas Adams, "W zasadzie niegroźna" 

Przyjemnego jesiennego wieczorku
ZaBOOKowana

PS. Dziękuję Panu, Panie Czytelniku! Miał Pan całkowitą rację, to było chore i pokręcone, ale... bawiłam się świetnie :) ! 

środa, 26 września 2018

Ostatnie Rozdanie- W. Myśliwski



" Inna sprawa, że po tych iluś tam próbach i ciągłym przeglądaniu tych imion, nazwisk, adresów, telefonów, chociażby z powodu jednego nazwiska, wydawało mi się, że zaczyna się z nich wyłaniać jakiś ogólny obraz mojego życia. Bezkształtny, to prawda. Ale czy mógłby być inny, czy życie wystarczy wypełnić czyimiś imionami, nazwiskami, adresami i telefonami, aby można się w nim odnaleźć? W tych wszystkich fragmentach, przypadkowych, niespodziewanych, nieprzystających do siebie, jak nie przystaje dzień do dnia, zdarzenie do zdarzenia czy słowa do myśli, do wyobrażeń, do uczuć, do snów, a nawet słowa do słów, wzajemnie sprzecznych, nieprzyjaznych często wobec siebie, które żadnemu porządkowi nie chcą ulec, krążą w nas jakby po osobnych orbitach, a naszą nad nimi nadrzędność możemy porównać do nadrzędności naszego ciała, na przykład nad sercem, wątrobą czy żołądkiem, niezależnymi przecież od nas. Tak że jesteśmy, podobnie jak ten mój notes, jak gdyby opasani gumą, która ma tę właściwość, że czasami pęka."
~Wiesław Myśliwski, "Ostatnie rozdanie"


Tak trudno zdystansować się i zamknąć ten ogrom przekazu w krótkiej recenzji, więc pozwólcie, że nie będzie to zwykła opinia, tylko mój zbiór subiektywnych myśli i odczuć jakie zakiełkowały po przeczytaniu Ostatniego Rozdania. Postaram się jak najtrafniej oddać co mi w duszy gra ;). Wraz z początkiem sierpnia, nabrałam apetytu na coś.. hmm... coś innego. Chciałam się zatrzymać i zmusić umysł do myślenia innymi kategoriami niż zazwyczaj, a do tego idealnie nadaje się twórczość Wiesława Myśliwskiego. Dodatkowym motywatorem był fakt iż jedna z wytycznych mego tegorocznego wyzwania uparcie wskazuje powieść jego autorstwa. Czy po zachwycie jaki we mnie wzbudził Widnokrąg mogłam liczyć na utrzymanie poziomu? Sami zobaczcie :) 

Ostatnie Rozdanie przedstawia zmagania dojrzałego mężczyzny z jego prywatnym notesem. Chce on wprowadzić ład, usunąć nieaktualne dane, wyłonić z pamięci twarze i przypisać je do nazwisk... Ale czy tak naprawdę chodzi tylko o notes? W tym monologu anonimowy bohater porusza trudne kwestie wyborów, pamięci, kształtowania się przez lata i doświadczenia, a także usiłuje podsumować własne życie. Mamy tu do czynienia z powieścią totalną, wychodząca poza ramy, dotykającą tajemnicy bytu, zarówno filozoficzną i wielowymiarową, lecz klarowną w odbiorze. 

Biorąc do ręki kolejną powieść Myśliwskiego wiedziałam na co się porywam, więc dałam sobie czas. Duuużo czasu. Rozpoczęłam ją niemalże na początku sierpnia, a skończyłam kilka dni temu, spokojnie delektując się każdą stroną. Czasem przystawałam, porzucałam ją, by dojrzeć do następnych rozdziałów. Rozsmakowywałam się w tym charakterystycznym, niespiesznym rytmie, by nie wiedzieć kiedy, całkowicie wtopić się w opowieść i dać się jej uwieźć bez reszty. Czytając Traktat o Łuskaniu Fasoli stałam się bezpośrednim odbiorcą. W przypadku Widnokręgu dryfowałam niespiesznym brzegiem rzeki przyglądając się fragmentom czyjegoś życia  należącym do przeszłości, teraźniejszości, przyszłości, nie mając punktu zaczepienia czasu i miejsca w rzeczywistości. Tym razem doświadczyłam czegoś innego. Czułam się jakbym słuchała poufnych zwierzeń dojrzałego mężczyzny, który chce dokonać rachunku sumienia i podsumować swoje życie. Rozkłada je na części pragnąc odnaleźć w nim sens, cel i ocenić, po raz kolejny własne decyzje. Co ciekawe nie byłam tylko widzem. Wszelkie słowa bohater kierował do mnie, chwilami wręcz starał się usprawiedliwić, wyjaśnić pewne decyzje, przede mną, ale jednocześnie wiedziałam, że nie oczekuje ode mnie żadnej reakcji, ani potępienia, ani pocieszenia. Nie potrafiłam zdystansować się i zostałam wchłonięta przez tę jego intymną spowiedź i uczucia z nią związane. Każdy list od Marii szarpał moimi emocjami, czułam smutek jego i choć dobrze maskowane, także rozżalenie. Miałam wrażenie, że bohater nie do końca godzi się z życiem jakie wybrał, lecz wie, że zmienić nic już nie można, więc trwa.

Wiesław Myśliwski po raz kolejny w pięknym stylu snuł historię zwykłego życia, uwodząc swą niespiesznością, prostotą i wielowymiarowością. Przypominał jak ważne są rzeczy małe, gesty, ludzie, czyny. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie fragment:

"Tak naprawdę umarli pracują na nas do końca naszych dni, a umierają dopiero wraz z nami. Potrzebujemy nieustannie ich obecności, aby nas dręczyli, czy, lepiej, darzyli tym najtrudniejszym dla człowieka doświadczeniem, które jest dopiero przed nim, bliżej, dalej, lecz nie do uniknięcia, jako że poprzez ich śmierć uczymy się i własnego umierania."

Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się jak wielki wpływ na nasze życie mają inni, ci obecni oraz ci, którzy odeszli. Czy można zwyczajnie wymazać kogoś, skreślić lub nie przepisać? Jakie mamy prawo wybrać kto był ważniejszy, a kto zbędny? Czy możemy uznać, że jesteśmy kogoś niegodni? Czy los nie jest tylko zbiorem napotkanych przez nas ludzi i ich doświadczeń? I najważniejsze: co zostawiłam po sobie w życiach innych ludzi? Te i wiele innych pytań kłębiły mi się po głowie i zostały do dziś. Ogromnie przykro mi było żegnać się z tą historią, lecz musiałam dać jej odpłynąć.

Moi drodzy, Wiesław Myśliwski po raz kolejny udowodnił, że siła tkwi w prostocie, a oprawiając ją swym wybitnym stylem, dał czytelnikowi wyjątkową powieść pełną uniwersalnych praw i prawd o świecie i ludzkiej egzystencji. Udowodnił także, że powieści filozoficzne nie muszą być ciężkie i trudne, a wręcz mogą porwać czytelnika w interesującą, powolną, eteryczną podróż do wnętrza ludzkiej duszy. Od siebie daję stanowcze 10/10 i gorąco polecam!

Miłego dnia
ZaBOOKowana

wtorek, 11 września 2018

Cykl: Dwór Cierni i Róż- S. J. Maas


 
"Night Triumphant- and the Stars Eternal."
~Sarah. J. Maas, Dwór Skrzydeł i Zguby 


Już od dawna napotykałam bardzo pozytywne recenzje cyklu Dwór Cierni i Róż- S. J. Maas. Okładka i opis kusiły, autorka była mi nieznana, więc nie do końca wiedziałam czego się spodziewać, ale postanowiłam zakupić całą trylogię. Czy to był dobry wybór?

Cykl umiejscowiony jest w całkowicie wykreowanym, fantastycznym świecie rozdzielonym na 2 części: ziemie ludzi i Prythian- magiczną krainę. Główną bohaterką jest 19 letnia Feyre- łowczyni, polująca by utrzymać rodzinę. Pewnej zimy, w pobliżu Muru dziewczyna zabija ogromnego wilka, nie wie, że pod tą zwierzęcą postacią skrywał się
faerie, wysłannik Dworu Wiosny. Wkrótce w drzwiach jej chaty staje pochodzący z Wysokiego Rodu Tamlin, w postaci złowrogiej bestii, żądając rekompensaty za ten czyn. Feyre musi wybrać – albo zginie w nierównej walce, albo uda się razem z Tamlinem do Prythian i spędzi tam resztę swoich dni. Pozornie dzieli ich wszystko – wiek, pochodzenie, ale przede wszystkim nienawiść, która przez wieki narosła między ich rasami. Jednak tak naprawdę są do siebie podobni o wiele bardziej, niż im się wydaje... 

Sięgając po Dwór... spodziewałam się lekkiej, wartkiej, młodzieżowej powieści fantastycznej z zabarwieniem romantycznym. Pierwszy tom, reklamowany jako nowa odsłona baśni o Pięknej i Bestii utwierdzał mnie w tym, żebym nie oczekiwała zbyt wiele. Zdziwienie moje było coraz większe, gdy pojęłam, że wraz z kolejnymi rozdziałami coraz trudniej mi się oderwać od fabuły. Wartka akcja, lekki humor i umiejętne budowanie napięcia stopniowo wchłaniały mnie bez reszty. Wciąż chciałam wiedzieć co dalej, i dalej, i dalej... Jednak nie to jest głównym atutem cyklu, ponieważ największe wrażenie zrobili na mnie bohaterowie. Są dynamiczni, silni, mocno zarysowani, czyli tacy jak lubię najbardziej-realni. Silna postać kobieca, która zarówno potrafi skopać tyłki, jak i poświecić wiele dla sprawy, umie brać sprawy w swoje ręce i tym zyskała mój szacunek. Tamlin natomiast, robiący wszystko jak należy i starający się zadowolić wszystkich, już trochę mniej. Jednak serce me skradł swą postawą, ekspansywnością, dynamicznością nikt inny jak Rhysand. Tak bardzo przypomina mi swym obyciem Deana z serialu Supernatural(którego swoją drogą uwielbiam!!!), że nie mogłam, nie stracić dla niego głowy ;) Ale już cicho sza! Nic więcej nie mówię, by nie spoilerować.
Kolejnym atutem jest, moim zdaniem, bardzo solidnie zbudowany świat przedstawiony. Kompletny, posiadający swoją historię, wierzenia, zróżnicowanie rasowe i kulturowe. Widać, że autorka sporo pracowała nad zbudowaniem porządnego uniwersum, które można w przyszłości wykorzystać wielokrotnie w kolejnych powieściach.

Wszystko pięknie, wszystko ładnie, ale Dwór... ma też poważny minus. Otóż mniej więcej od 2 tomu pojawiają się nieszczęsne sceny miłosne, a raczej erotyczne. Przyznam, że przygotowałam się bardziej na romantyczne westchnienia, a nie na dość szczegółowe relacje anatomiczne ze stosunków między bohaterami. Ehh... w ten sposób autorka skutecznie gasiła namiętność z jaką tropiłam fabułę. Wyobraźcie sobie moment, gdy z wypiekami na twarzy śledzę losy Prythianu i myślę wciąż "co dalej?", a tu soczysty opis kto, komu ile włożył i gdzie. "No heloł!" działało to na mnie jak kubeł zimnej wody i studził zapał do czytania. Czasem nawet zastanawiałam się co ja czytam, porno z wciągająca fabułą czy jednak fantastykę o zabarwieniu erotycznym. Zwłaszcza, że dla akcji ważniejsze były relacje emocjonalne, iż same akty. Na szczęście nie ma ich w książce za wiele.
 Ciekawostką jest też nierówność jakościowa tomów. Pierwszy można porównać do baśni dla nieco starszych odbiorców, drugi zaczyna się mdle i nijak, co sprawiło, że chciałam porzucić czytanie, jednak z czasem nabiera mroczności i nadaje się już dla pełnoletnich czytelników, natomiast trzeci jest moim zdaniem najlepszy. Tworzy swoiste zwieńczenie całej historii, zawiera masę intryg, zwrotów i wzrastającego napięcia oraz... także zawiera sceny 18+.

Moi drodzy, jeśli macie ochotę na lekką, wciągającą opowieść fantastyczną i jesteście w stanie przymknąć oko na sceny łóżkowe to jest to książka dla Was. Zwłaszcza, że niebawem w księgarniach pojawi się kolejna część ;) Po odliczeniu wyżej wymienionego minusa, daję od siebie mocne 7/10 i polecam :)

Pozdrawiam
ZaBOOKowana
 

niedziela, 19 sierpnia 2018

Terror- D. Simmons



"Za każdym razem, gdy wydaje mi się, że znam już dobrze któregoś z oficerów lub marynarzy, przekonuję się, że jestem w błędzie. Miliony lat postępów medycyny nie odkryją sekretów ludzkiej duszy."
~Dan Simmons, "Terror"


Za oknem szaleją piekielne upały, lodówka jęczy chłodząc ogromne ilości napojów, a ja leżę na kanapie, wędrując umysłem po kole podbiegunowym. Tak mniej więcej wyglądały moje wolne dni na przełomie lipca i sierpnia. Przyznam szczerze, że ta książkowa arktyczna zima jakoś nie bardzo wpłynęła na moje odczuwanie ciepła, ale pozwalała się od niego oderwać na jakiś czas. 

Terror odtwarza przebieg owianej tajemnicą wyprawy morskiej mającej na celu odnalezienie Przejścia Zachodnio-Północnego z Europy do Chin. Dwa statki- HMS Erebus i HMS Terror- doskonale wyposażone, pod doświadczonym dowództwem i wykwalifikowaną załogą, gotowe przeprawić się przez szereg wysp i przesmyków by zapisać się na kartach historii. Okręty zaopatrzone w zapasy drewna, prowiantu i węgla na 5 lat w maju 1845 roku wypłynęły z Anglii, po raz ostatni widziane pod koniec lipca 1845 roku przez kutry wielorybników. Na podstawie wypraw ratunkowych oszacowano trasę statków, ale nawet dziś nie znamy prawdziwych losów wyprawy. Jednak Dan Simmons wykorzystał dostępne informacje, relacje z kilku późniejszych wypraw poszukiwawczych, skrawki wiedzy od tubylczych plemion, domysły i fantastyczne plotki… i stworzył kunsztowną opowieść o ostatnim rejsie dwóch statków, HMS Erebusa i HMS Terroru, które utknęły w lodzie, co stało się początkiem końca tej ekspedycji. 

Gdy tylko zobaczyłam, że na rynek czytelniczy wkracza Terror wiedziałam, że muszę go przeczytać. Uwielbiam historie oparte na prawdziwych, tajemniczych wydarzeniach sprzed lat, a jeśli dodatkowo autor ubarwi je jakąś niesamowitą historią i owieje mrocznym klimatem to moje serce, aż rwie się do takiej pozycji. Na wstępie rzuca się w oczy niestandardowa forma narracji. Każdy rozdział jest zatytułowany imieniem bohatera i datą wydarzeń w nim zawartych. Początkowo znaczne przeskoki w czasie sprawiały, że nie potrafiłam odnaleźć się w historii. Później przerwy między rozdziałami stają się coraz mniejsze, akcja nabiera tempa, by wreszcie zlać się w jedną, ciągłą opowieść. Układ ten ma tez wiele zalet, z pozoru chaotyczny, pozwolił mi spojrzeć na te same wydarzenia z różnych perspektyw. Mogłam przyjrzeć się frustracji marynarzy, lękowi wartowników, szacunkom oficerów, zmartwieniom lekarzy. Doskonale wiedziałam jakie panują nastroje, kiedy robi się naprawdę źle, czułam ciężar i konsekwencje podjętych decyzji. Wyłapywałam drobne błędy, uchybienia, czy zaniedbania poczynione już w Anglii, które w późniejszym czasie zaważyły na losach wyprawy. Ale czy tylko zawinili ludzie? Autor wprowadzając wątek fantastyczny opierał się na wierzeniach Eskimoskich i całkowicie stopił go z prawdziwymi wydarzeniami. Dzięki temu opowieść zdaje się pełniejsza, a owiana tajemnicą historia wyprawy nabiera mroczniejszego, hipnotyzującego wydźwięku. Fabuła płynie wolno, początkowo dając czas bym wczuła się w opowieść, później jednak czuć gromadzące się czarne chmury, rosnące napięcie uczestników, strach, zwątpienie, desperacką nadzieję. Autor w wyjątkowy sposób grał na moich emocjach, wciągał w historię, sprawiał, że nie potrafiłam się oderwać, choć chwilami nie chciałam patrzeć. Ostatnie 200 stron pochłonęłam jednym tchem, a gdy skończyłam w mojej głowie było jeszcze sporo pytań, na które nie znajdę odpowiedzi. HMS Erebus i HMS Terror długo pozostaną w mej pamięci. Dodatkowym plusem powieści jest rys historyczno-geograficzny i zdjęcia z wypraw poszukiwawczych, stare mapy, obrazy dzięki którym mogłam przyjrzeć się prawdziwym, udokumentowanym losom wyprawy i porównać je z powieścią Simmonsa. Jedyne czego mi brakowało to posłowie autora. Skończywszy Terror czuję niedosyt i z wielką chęcią zajrzałabym do głowy twórcy i przekonała się jak wyglądał sam cykl tworzenia, co stało się inspiracją i gdzie leży granica między fikcją, a prawdą, którą tak kunsztownie zatarł w powieści. No cóż, będę musiała się obejść smakiem ;) 

Podsumowując. Terror jest powieścią historyczną uzupełnioną wątkiem fantastycznym, dopracowaną, dopieszczoną do tego stopnia, że chwilami zaciera się w niej granica między fikcją, a rzeczywistością. Opowieść w sposób niezwykły przenosi czytelnika na pokład statku i w bardzo realny sposób wtapia w losy wyprawy, nie tylko je relacjonując. Ogromnym plusem jest klimat, niesamowita gra na emocjach i wiarygodne oddanie sytuacji, dzięki czemu czytelnik może wczuć się w opowieść całkowicie. Dla mnie WOW! Daję mocne  9/10 i polecam!

Słonecznego popołudnia :)
ZaBOOKowana

piątek, 10 sierpnia 2018

Cykl: Prawo Millenium- T. Canavan



"Magia nie wystarczy, żeby zmienić świat. "
~Trudi Canavan, "Anioł Burz"


Jak na fankę Trudi Canavan przystało, niecierpliwie śledziłam oficjalny fanpage autorki wyczekując wieści o kolejnych tomach. Nie mogłam się doczekać, aż wszystkie z nich zagoszczą u mnie, a gdy tak się wreszcie stało, pozwoliłam sobie odpłynąć do reszty w nowym, zaskakującym świecie.

Cykl Prawo Milenium złożony jest z splatających się losów dwojga bohaterów. Młody uczeń magii, Tyen, podczas badań natrafia na posiadającą świadomość księgę - Vellę. Zawiera ona informacje, które wstrząsną wiedzą i nauką świata Tyena, a wiele osób zrobi wszystko by je posiąść lub zniszczyć. Tymczasem Rielle, córce farbiarza, wpojono, że używanie magii jest okradaniem aniołów.  Gdy w mieście pojawia się deprawator, dziewczyna daje się wplątać w intrygę, dzięki której wychodzi na jaw, że posiada moc. Czy odważy się zaryzykować gniew aniołów i nauczy się wykorzystywać swój talent? Te dwie z początku odrębne historie i światy, powoli łączą się ze sobą, dając czytelnikom ogromne pole wyobraźni.

Mimo iż znam i uwielbiam całą twórczość Trudi Canavan, to nowa trylogia zaskoczyła mnie i to pozytywnie. Ogromnym plusem dla mnie była nietuzinkowa teoria magii jako czegoś na kształt złoża, zasobu. Magii, która jest płynna, zużywa się i można ją produkować poprzez kreatywne działanie, przez co czarowanie było zależne od jej ilości w otoczeniu, a nie tylko umiejętności i siły maga. Na każdym kroku spotykałam światy bogate w jej pokłady, ubogie lub puste, a to generowało wśród ludzi je zamieszkujących tworzenie teorii czy wierzeń ściśle związanych z mocą. Przykładowo uniwersum Tyen'a jest zaawansowane technologicznie, a maszyny są zasilane magią. Jej konsumpcja jest tak duża, że wprowadzono ograniczenia co do jej używania. Mimo dowodów, mieszkańcy beztrosko traktują moc jako stałość i nie obawiają się jej utraty. Na południu, za górami ludzie są bardziej świadomi natury magii i cenią sobie artystów, rzemieślników tworzących moc za pomocą swej kreatywności. Dzięki czemu ta niedostępna cześć globu choć niewielka jest zasobna w magię. Inaczej pogląd wygląda w świecie Rielle, bardzo ubogim w magię. Tylko kapłani w wyjątkowych sytuacjach mogą jej używać, ponieważ uważa się tam, że moc należy do aniołów. Osoby z talentem magicznym są piętnowane, skazywane na wygnanie i więzienie, za okradanie aniołów, a po śmierci  czeka ich rozerwanie na strzępy i nicość zamiast zbawienia. Inne światy natomiast cechują się swobodą w korzystaniu z dobrodziejstw  mocy. Ich mnogość i zróżnicowanie kulturowe sprawiło, że moja wyobraźnia pracowała na zwiększonych obrotach, a ja sama nie mogłam się nadziwić ogromowi uniwersum, w którym się znalazłam. Wow!
Wezmę może pod lupę fabułę i akcję. Początkowo książki są podzielone na pokaźne części dotyczące dwojga głównych bohaterów. Historie w pierwszym i drugim tomie prowadzone są równolegle i niekoniecznie wiążą ze sobą. W trzecim, części skracają się, akcja nabiera na prędkości, a losy postaci przeplatają się, często skręcając w nieoczekiwanych kierunkach. Dodatkowym atutem fabuły jest zwrócenie uwagi na dalekosiężne konsekwencje czynów. Wybory jakich dokonują bohaterowie nie są łatwe, a ich echa odbiją się na przestrzeni wieków i światów. Nie ma dobrych rozwiązań, a każda decyzja niesie za sobą konsekwencje. Akcja jest bardzo dobrze zbalansowana, wywołuje emocje, jednak nie na tyle silne by wzbudzić w czytelniku impulsywność czy niecierpliwość. Czytając mimowolnie sama szukałam najlepszej opcji, rozważałam i debatowałam z bohaterami wczuwając się całkowicie w ich sytuację. Kolejnym plusem cyklu są moim zdaniem postaci. Nieszablonowe, ewoluujące z biegiem akcji, silne i... przebiegłe. Chwilami nie potrafiłam się nadziwić uknutym intrygom czy złożonym planom. Czułam, że mam w nich godnych partnerów w tej przygodzie.

Podsumowując. Cykl Prawo Milenium jest solidnym kawałkiem dopracowanej i godnej polecenia fantastyki. Całkowicie pozbawionej ulepszeń w postaci ckliwych romansów czy tanich dramatów, tak lubianych przez nowoczesnych pisarzy. Drodzy fani starej, dobrze utkanej fantastyki, na solidnych podstawach i nietuzinkowym pomyśle, nie zawiedziecie się. Ze swojej strony daję mocne 8/10 i gorąco polecam!!

Przyjemnego wieczorku :)
ZaBOOKowana

PS. Właśnie dotarła do mnie wiadomość, że Prawo Millenium będzie miało czwarty tom! jupiii!

https://www.facebook.com/wydawnictwogaleriaksiazki/posts/10159434541535076?hc_location=ufi


piątek, 3 sierpnia 2018

Nie Ma Wędrowca- W. Gunia



"Wtedy, właśnie wtedy zrozumiałem, że to ja, ja, nie mój Pan Bóg, jestem osobiście odpowiedzialny za ten świat. Że tyle dobra będzie na tym świecie, ile we mnie będzie wytrwałości. Że całe zło tego świata to my i całe dobro tego świata to też my." 
~Woj­ciech Gunia, "Nie ma wędrowca"

Moje drogi często krzyżowały się z tą niepozorną książką, aż pewnego dnia nabrałam apetytu na trochę strachu. Nie zastanawiając się długo, pomaszerowałam pewnym krokiem do biblioteki i na pewniaka capnęłam Wojciecha Gunię. Skąd ta pewność? Jedne z najlepszych książek "z dreszczem", jakie przeczytałam, były wydane właśnie w serii Biblioteka Grozy, więc mam do wydawnictwa C&T niejaki sentyment. I tym razem już zacierałam ręce na samą myśl o ciarkach jakie poczuję. Czy miałam rację?

Nie ma wędrowca opowiada historię dręczonego traumą mężczyzny, który podejmuje się pracy stróża nocnego w położonym na odludziu tartaku. Miejsce to nazywa się "Baza", otoczone lasem tworzy swoistą fortecę, skrywającą jedynie ciszę, samotność i... tajemnicę. Nadciąga zima, a wraz z nią widma dawnej zbrodni...

Nie ma wędrowca to pierwsza powieść Wojciecha Guni po jaką sięgnęłam. Mimo iż nie znałam jego twórczości, to postawiłam swą poprzeczkę dość wysoko. Zachęcona mrocznym i klimatycznym opisem na okładce, szybko zaparzyłam sobie kawę i niecierpliwie zaczęłam czytać. Początkowo stopniowo budujący się klimat i rosnące napięcie niosło mnie przez fabułę. Nie wiedziałam kiedy mój oddech przyspieszył, a ja cała spięta zaczęłam przygryzać paznokcie. I przyznam Wam szczerze, że raz miałam prawie "przedzawał", gdy w kulminacyjnym momencie zadzwonił mi telefon :D . Ooo... tak! Tego właśnie chciałam! Jednak mniej więcej w połowie książki autor zmienił front i zamiast utrzymywać mroczną atmosferę i świetnie budowany klimat, uderzył w historyczno-moralizatorski ton, utrzymujący się, aż do końca książki. Przez to zamiast symfonii grozy kończącej opowieść, otrzymałam groteskową kakofonię wydarzeń, bardziej irytujących niż straszących. Dziś mija miesiąc od przeczytania książki i jedyne co w tej chwili odczuwam to wielkie rozczarowanie. W pierwszej połowie opowieści autor pokazał swój kunszt i potencjał, by w następnej całkowicie zatracić to wszystko w wzniosłej historycznej opowiastce. Mam wrażenie jakby autor miał dwa dobre pomysły, które niefortunnie skleił razem, przez to nie do końca wiem jak ocenić tę książkę. 


Podsumowując. Nie ma wędrowca nie jest książką łatwą, porusza trudny temat i ma predyspozycje by odkrywać ją wielokrotnie, co działa na jej korzyść. Jednak jest także niespójna, niejednolita, posiada spory zgrzyt, po którym traci swoje początkowe walory klimatyczne. Choć książka nie wywarła na mnie pozytywnego wrażenia, to autorowi udało się zaintrygować mnie próbką swojego stylu i mocno się zastanawiam czy nie dać szansy jakiejś innej jego powieści. Ze swojej strony daję 4/10.

Przyjemnego dnia
ZaBOOKowana

wtorek, 24 lipca 2018

Nie samą książką człowiek żyje ;)




Dziś opowiem Wam coś z innej beczki. Dzięki uprzejmości Mr Locka, ja wraz z moją stałą grupą "szybkiego reagowania", zostaliśmy zaproszeni na testy nowego, bydgoskiego escape roomu: SUPERHEROOM. Wiele o nim słyszeliśmy i mocno napaliliśmy się na to przedpremierowe ratowanie świata. Ale po kolei...

Czym jest escaperoom? Jest to zabawa wzorująca się na grach on-line przeniesiona do realnego świata. Polega na zamknięciu grupy śmiałków w pomieszczeniu na ok 60 min. Muszą oni rozwiązać zagadki, znaleźć klucze, kody i przede wszystkim ruszyć umysł, by wydostać się na czas. Niesie to ze sobą ogromne emocje, masę wspomnień i co najważniejsze świetną zabawę :). Warto jednak poszperać w internecie i doczytać czy pokój na jaki mamy ochotę nadaje się dla dzieci, kobiet w ciąży, klaustrofobików lub osób z epilepsją i zapoznać się z wstępną fabułą by wynieść z zabawy jak najwięcej :)
Uwaga! Jak już raz zasmakujecie w escaperoomach, będziecie chodzić namiętnie ;)

Kto z nas będąc dzieckiem nie czytał/oglądał opowieści o superbohaterach? Kto z nas nie chciał kiedykolwiek przywdziać peleryny czy stanąć po drugiej stronie maski i bronić świat przed złoczyńcą? Sama w dzieciństwie z wypiekami na twarzy śledziłam przygody Batmana czy Spidermana. DC i Marvel zaserwowali nam całą rzeszę bohaterów, których kochamy, uwielbiamy, i którym kibicujemy. SUPERHEROOM daję nam okazję spełnić marzenie, wcielić się w jedną z popularnych postaci komiksowych i uratować świat! Okazuje się, że zgraja złoczyńców napada na Nowy York, Sandman zasypuje piaskiem kolejne dzielnice, nam-superbohaterom odebrano moce. Jako zwykli ludzie musimy dostać się na 75 piętro walącego się wieżowca, odzyskać moce i stawić czoło zbirom, ale musimy się spieszyć, ponieważ zostało już tylko 60 minut do całkowitej zagłady miasta. Trzeba współpracować, działać żwawo i co najważniejsze ruszyć głową, bo to czas jest naszym największym wrogiem... Do boju!




Na wielkie otwarcie SUPERHEROOM czekaliśmy bardzo długo i niecierpliwie. Zaproszenie na testy spowodowało gwałtowną eksplozję radości i podniecenia przekształcającą się w kilka minut w pełną mobilizację. Po genialnym wprowadzeniu, ruszyliśmy do boju i udało się! 6 minut przed czasem, w chwale i glorii opuściliśmy miejsce bitwy, naładowani ogromem dobrej energii i niesamowitych wspomnień. Wow!

Pierwszym ogromnym plusem jest wykonanie, zewsząd wyziera dbałość o szczegóły i ogrom pracy jaki twórca włożył w efekty wizualne. Pod tym względem  daję 12/10! Dodatkowo zagadki są logiczne, tematyczne, całkowicie stopione z fabułą, urozmaicone i co ważne- jest ich dużo. Nasza dość zaawansowana grupa miała pełne ręce roboty by zdążyć przed upływem 60 minut. Presja czasu idealnie wyważona, przez co bardziej pomagała zwiększyć obroty umysłu niż blokowała go. System podpowiedzi przez krótkofalówkę dawał nam poczucie "łączności z bazą". Efekty dźwiękowo-wizualne na wysokim poziomie, nadawały niesamowite wrażenia i chwilami oszukiwały umysł do tego stopnia, że wszyscy zgodnie na tę godzinę straciliśmy kontakt z rzeczywistością i staliśmy się superbohaterami. Wow! Od testów minęło już kilka dni, a my wciąż dyskutujemy, omawiamy i przeżywamy tę przygodę na nowo. Sam pokój oceniam na śr.zaawansowany/trudny, ze względu na sporą ilość zagadek w 60 minutach, dla grup początkujących mógłby sprawić spore wyzwanie. Za całokształt daję 10/10, pokój jest dopieszczony, ma świetny pomysł i co najważniejsze został stworzony przez człowieka z pasją, a to widać na każdym kroku :)



Chcecie przeżyć niezapomnianą przygodę i uratować świat? Chcecie przywdziać maskę i stawić czoła złu? A może zwyczajnie dobrze się bawić z przyjaciółmi? Zapraszam do SUPERHEROOM już 28.07.2018r wielkie otwarcie.

Chciałabym bardzo podziękować ekipie Mr Lock za możliwość udziału w testach, za pasję i zaangażowanie w stworzeniu pokoju i wprowadzeniu nas do tego ekscytującego zadania, a przede wszystkim podziękować za ogrom emocji, doznań i wspomnień jakie mogliśmy dzięki Wam przeżyć :)

Polecam!!!
ZaBOOKowana


Gdzie znaleźć Mr Locka:

https://http://mrlock.pl/

https://lockme.pl/bydgoszcz/mr-lock-escape-room/superheroom/

https://www.facebook.com/MrLockEscape/



PS. Na ostatnim zdjęciu kolega po akcji chciał nam sprzedać ubezpieczenie NW. Kolejny wróg- człowiek-akwizytor (Hmm... AkwizytowMan?) :D 


Łaska- A. Kańtoch


Anna Kańtoch zaimponowała mi jako autorka wspaniałych, mrocznych opowieści fantastycznych i s-f. Gdy na rynku czytelniczym pojawiły się jej powieści kryminalne, z miejsca podsunęłam je mamie wiedząc, że to będzie "dobry towar" ;). Sama też postanowiłam przełamać swój opór wobec kryminałów i poznać autorkę w tej nowej odsłonie. Czy było warto?

Łaska to mroczna, osadzona w połowie lat 80-tych, w małym miasteczku o tajemniczej nazwie-Mgielnica, opowieść pełna tajemnic sprzed lat. W 1955 roku mała dziewczynka znika na tydzień w lesie, gdy zostaje znaleziona, ma na sobie zakrwawioną sukienkę i nic nie pamięta. Dziś Maria jest dorosła i pracuje jako nauczycielka w lokalnej podstawówce. Pewnego dnia, jeden z uczniów zamiast klasówki oddaje jej rysunek przestawiający czworo dzieci i Kartoflanego Człowieka. Chłopiec prosi ją o pomoc, a tego samego popołudnia zostaje znaleziony w miejskim parku powieszony na gałęzi. Kobieta przeczuwa, że to co chciał powiedzieć jej chłopiec jest ściśle związane z jej luką w pamięci. Czy wiedza stanie się ukojeniem? Czy ciotka miała rację, że niepamięć to łaska?

Przystąpiłam do Łaski z lekko mieszanymi uczuciami, po części zachwycona nową powieścią Anny Kańtoch, ale też sceptyczna co do gatunku jaki mi do końca "nie leży". Powoli zagłębiałam się w klimat małego miasta lat 80-tych i spodobało mi się to co zobaczyłam, a wręcz w tych specyficznych czasach czułam się jak ryba w wodzie. Autorce udało się w niesamowity sposób uwydatnić charakterystyczne cechy małej mieściny, gdzie każdy o każdym wszystko wie, gdzie plotka roznosi się z prędkością błyskawicy oraz gdzie ksiądz, milicjant i nauczyciel są najbardziej prestiżowymi zawodami. Maria zawsze była uznawana za dziwną, a każdy w okolicy wiedział co przydarzyło jej się w dzieciństwie. Dorastanie pod ciekawskim okiem mieszkańców, mając w sobie więcej pytań niż odpowiedzi sprawiło, że kobieta stroniła od ludzi. Zawsze na uboczu, zamknięta w sobie, odosobniona, depresyjna. Nie potrafiła poradzić sobie z teraźniejszością. Dopiero śmierć jej ucznia i związane z nią okoliczności nadały kobiecie cel- odnaleźć swoją tożsamość i przełamać tajemnicę niepamięci. Właśnie ta niezwykle zawiła postać i czar lat 80-tych owiany mroczną tajemnicą przykuły moją uwagę na dobre.
Dodatkowym plusem była dla mnie fabuła. Czułam się jakby autorka wodziła mnie za nos, każda moja próba wyskoczenia przed szereg i wydedukowania kim jest sprawca, bardzo szybko sprowadzały mnie na ziemię. Zaciekle analizowałam informacje, szukałam powiązań, wręcz prowadziłam własne śledztwo tuż obok milicji i Marii, ale bez skutku. Wciąż zderzałam się ze ścianą. Pudło! Pudło! Rozemocjonowana dotarłam do końca i... bum! Tego się kompletnie nie spodziewałam. Wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce sprawiając, że cała historia nagle nabrała spójności i stała się kompletną, niesztampową, klimatyczną powieścią z delikatnym dreszczem. A czy niepamięć jest łaską? Czy Maria znajdzie wszystkie odpowiedzi? Hmm... Sami się przekonajcie ;)

Drodzy fani Anny Kańtoch nie obawiajcie się. Mimo iż autorka zmieniła gatunek serwując czytelnikom kryminał, to jest on przesycony jej wyjątkowym stylem, emanuje tym charakterystycznym mrokiem wyzierającym z rzeczywistości, który tak przyciąga w jej poprzednich książkach. Zwolennicy kryminałów również będą zachwyceni, ponieważ Łaska jest nieszablonową powieścią, w której nieraz mimowolnie wytężymy umysł poszukując odpowiedzi. Ze swojej strony daję 7/10 i bardzo polecam :)

Zaczytanej nocy :)
ZaBOOKowana

środa, 4 lipca 2018

Cykl: Kwiat Paproci- K. B. Miszczuk


"Kto wie, może tak naprawdę nie jest zboczeńcem, tylko miłością mojego życia? Na wszelki wypadek lepiej go do siebie nie zrażać." 

~Katarzyna Berenika Miszczuk, "Szeptucha"

Piękna czerwcowa pogoda potrafi rozleniwić, więc i ja nabrałam chęci na coś lekkiego, niewymagającego i przyjemnego. Sami wiecie, że w takich chwilach najlepiej wybrać się do biblioteki, a tam wśród stert audiobooków wyszperałam 4 części cyklu Kwiat Paproci Katarzyny Bereniki Miszczuk. Czemu nie przekonać się na własnej skórze, czy jest aż taki dobry jak mówią? ;)

Cykl Kwiat Paproci  przenosi czytelnika do współczesnej Polski, ale nie takiej jaką znamy. Słowiańska mitologia jest wciąż żywa, codzienność przeplatają dawne obrzędy takie jak Rusałczy Tydzień czy Noc Kupały, a wszystko za sprawą Mieszka I, dawnego władcy Polan, który nie przyjął chrztu. Główna bohaterka, Gosława Brzózka, musi odbyć obowiązkową praktykę u wiejskiej znachorki, by stać się pełnoprawnym lekarzem. Problem polega na tym, że Gosia jest kobietą nowoczesną, przyzwyczajoną do życia w mieście i nie cierpi wsi, przyrody oraz panicznie boi się kleszczy. W dodatku nie wierzy w te wszystkie słowiańskie zabobony, demony i bogów. Przyszłość pokaże jak bardzo dziewczyna będzie musiała zweryfikować swój tok myślenia. 

Już zanim zaczęłam słuchać Szeptuchy wiedziałam, że książka ma mocno rozwinięty wątek miłosny. Mimo to skuszona genialnym tematem współczesnej, żywej słowiańszczyzny, postanowiłam przymknąć trochę oko na ten romansik i cieszyć się lekką, nietuzinkową opowieścią. Po wysłuchaniu około połowy pierwszego audiobooka porzuciłam wszelkie nadzieje i oczekiwania, bo nawet przymknięcie obu oczu i zatkanie uszu nie stłumiłoby westchnień bohaterki do:"pięknych, zimnych oczu", "niesamowicie zbudowanej klatki", "jędrnych pośladków" czy "męskiego głosu" i tym podobnych przymiotów Mieszka. Jestem twarda i chciałam chociaż dokończyć 1 tom, ale ręce mi opadły, gdy oberwałam takimi kwiatkami jak zawarte w jednym zdaniu kucanie mężczyzny za krzakiem, by po chwili wstał kolan lub zgaszenie światła w sypialni przez bohaterkę, padnięcie na łóżko i zaśnięcie "nawet nie gasząc światła". To tylko kilka nieścisłości, które najbardziej zapadły mi w pamięć, ale jest ich masa! Z początku irytowały mnie strasznie. Gdzie jest korekta i edycja?! Jak można wypuścić takie bzdury? Później opuściłam gardę, poddałam się i wrzuciłam na pełen luz, by z czasem traktować te kwiatki jak źródło rozrywki. Już nawet nie drażniły mnie przejęte krzyki Gosławy "O bogowie! Na bogów!", a jak wiadomo, zażartej ateistki. Przejdę może do samych postaci. Odniosłam wrażenie, że byli płascy, nijacy, mdli i bardzo szablonowi. Mieszko- przystojny, odważny, silny i waleczny. Gosia- infantylna (przez co nieznośnie irytująca), wiecznie przestraszona, drobiazgowa, pakująca się w kłopoty. Baba Jaga- mądra, matkująca, opiekuńcza. Bogowie- silni, aroganccy, małomówni i władczy. Czy to nie brzmi znajomo? W sumie to żadna z postaci nie ewoluowała w trakcie przebiegu akcji. Gośka tak jak na początku była, tak pozostała nieporadną dziewczyną z miasta, a Mieszko nadal trzymał pozę psa obronnego z umięśnioną klatą. To wszystko sprawiało, że zamiast lekkiej, zabawnej fantastyki zaprawionej wątkiem miłosnym, dostałam tanie romansidło, które ktoś usadowił w nietypowym świecie. Ten genialny pomysł współczesnej słowiańskiej Polski został, kolokwialnie mówiąc, spierniczony i powiem szczerze, że zła jestem na autorkę. Czytałam inne jej powieści i wiem, że stać ją na więcej. Tu autorka mając solidne podstawy stworzyła średniawą literaturę, a od połowy 2 tomu wyraźnie czułam, że dała się ponieść presji czasu i kolejne tomy skleciła naprędce pod jedną modłę. Jedyne co ratuje, moim zdaniem, ten koszmarek to humor sytuacyjny czy gagi, wręcz sitcomowe nadające mu lekkości i lekkostrawności oraz wspaniała lektorka - Anna Szawiel, która wspaniale wczuła się w rytm powieści i doskonale oddała głosem wszelkie zawiłości fabuły. Brawo! 

Cykl Kwiat Paproci należy włożyć pomiędzy tanie romansidła, zamknąć na klucz i zapomnieć. Mimo iż przesłuchałam wszystkie 4 tomy to nie odkryłam w nim czaru słowiańskości, magii zielarskiej czy nawet nie poczułam się jak poganka. Wszystko skrzętnie stłumił pokręcony, wzdychająco-ochajacy romans, od którego chwilami zaczynało mnie mdlić. Ze swojej strony daję 3/10 i przykro mi to pisać, ale nie polecam :(

Słonecznego dzionka
ZaBOOKowana

poniedziałek, 2 lipca 2018

Lolita- V. Nabokov




 "Lolito, światłości mojego życia, ogniu moich lędźwi. Grzechu mój, moja duszo. Lo-li-to: koniuszek języka robi trzy kroki po podniebieniu, przy trzecim stuka w zęby. Lo. Li. To. Na imię miała Lo, po prostu Lo, z samego rana, i metr czterdzieści siedem w jednej skarpetce. W spodniach była Lolą. W szkole – Dolly. W rubrykach – Dolores. Lecz w moich ramionach zawsze była Lolitą."

~ V. Nabokov, "Lolita"

Od dłuższego czasu chciałam zapoznać się z Lolitą V. Nabokova, poznać na własnej skórze co sprawiło, że weszła do kanonu klasyki i zna się ją po dziś dzień, jednak wciąż odwlekałam to na święte później. Basta! Wciągnęłam ją na listę tegorocznego wyzwania i oto przyszła pora bym się z nią zmierzyła. Czy to był dobry wybór? Uwaga, będą spoilery! 

Lolita  jest najgłośniejszą powieścią jednego z najwybitniejszych pisarzy XX wieku, Vladimira Nabokova. Po raz pierwszy stworzona jako ok. 30 stronicowa nowela w 1924 roku, zniszczona przez autora 16 lat później. Nabokov powrócił do tematu i w latach 1947-1953 powstała znana czytelnikom Lolita, początkowo wydana pod pseudonimem. Ta niezwykle kontrowersyjna historia jest formą pamiętnika czterdziestoletniego mężczyzny pałającego fascynacją, obsesją i pożądaniem do dwunastoletniej pasierbicy- Dolores. Napisana bardzo kunsztownym, precyzyjnym stylem, zawiera liczne odniesienia do innych dzieł literackich oraz wiele gier językowych. 

Lolitę  zabrałam ze sobą na tygodniowy wypad w góry, mając silne postanowienie posłuchać jej w podróży. Wraz z kolejnymi rozdziałami bulwersowałam się coraz bardziej i w końcu porzuciłam ją na rzecz muzyki. Choć nie należę do osób pruderyjnych i szybko gorszących się, to nie mogłam znieść podniet głównego bohatera małymi dziewczynkami i otwartości z jaką o tym opowiadał. Grr... Ale Lolita  nie dała mi spokoju. Po powrocie postanowiłam zrobić podejście nr dwa i zacząć opowieść od początku. Tym razem tylko chwilę zajęło mi oswojenie się z tym kontrowersyjnym tematem i zaczęłam przyglądać się opowieści pod bardziej psychologicznym kątem. Powoli wtapiając się w fabułę, z coraz większą fascynacją przyglądałam się stopniowemu upadkowi moralnemu głównego bohatera. Tak, dokładnie to mam na myśli. Humbert Humbert całkowicie świadomy swych dewiacji, początkowo usadowił się w roli obserwatora, lecz to nie wystarczyło. Powoli robił wszystko by znaleźć się jak najbliżej obiektu swych westchnień, stłumionych pragnień, marzeń o spełnieniu... swojej Lo. Obsesja na punkcie dziewczynki powoli popychała go do planowania zbrodni, choć zarzekał się, że nie skrzywdzi jej niewinności. Możemy zaobserwować pierwsze plany odurzenia jej lekami i wykorzystania we śnie, usprawiedliwione późniejszą niepamięcią dziewczyny, aż do realizacji swych żądz. Początkowe wątpliwości i skrupuły, stopniowo zanikały zamieniając się w płomienny romans. Ten długi okres pozornej stagnacji, był czasem, w którym mężczyzna stopniowo uzależniał się od swej młodej kochanki i popadał w coraz większą paranoję i zazdrość. Pewnego dnia ukochana Lo znika, a Humbert coraz bardziej pogrąża się w obłęd. Zaintrygowana obserwowałam jak z początku pewny siebie, twardo stąpający po ziemi mężczyzna przemienia się w płaczącą, a nawet wyjącą w rozpaczy istotę, błagającą o chwilę uwagi, sekundę bliskości czy choćby jeden uśmiech. 
Sama tytułowa Lolita nie jest typowym 12-letnim dziewczątkiem. Ooo... nie. Dolores Haze wie czego chce i choć z początku darzy swego ojczyma czymś w rodzaju przelotnej miłostki, to z tylko czystej ciekawości poddaje się (tak jest, poddaje dobrowolnie, lecz bez większego zaangażowania) romansowi. Z czasem skrzętnie wykorzystuje fascynacje Humberta do swych celów, owija go sobie wokół małego, zgrabnego paluszka, żądając coraz więcej i więcej. Łącząca ich relacja tylko z początku przypomina schemat oprawca-ofiara, później wyraźnie przekształca się fascynację kontra bierność/wzgardę.

Czytając Lolitę  czuć wyraźnie, że jest to powieść dopieszczona i dopracowana. Fabuła płynie według swobodnych, pierwszoosobowych wynurzeń Humberta, przez co pełno w niej emocji, rozmyślań, a umysł mężczyzny ma się jak na dłoni. Ogromnym plusem jest styl, piękny, melodyjny, wibrujący podnieceniem czy poruszeniem, oddający w pełni ogrom fascynacji małą Dolores. I nie mam na myśli tego co mówił, tylko w jaki sposób. Wow! W każdym zdaniu odkrywałam wirtuozerię i kunszt autora.


"Pewne łagodne duszyczki uznać mogą "Lolitę" za książkę pozbawioną znaczenia, ponieważ nie płynie z niej żadna nauka. Nie jestem czytelnikiem ani autorem prozy dydaktycznej, a za "Lolitą", wbrew twierdzeniu Johna Raya, nie wlecze się żaden morał. Utwór prozatorski istnieje dla mnie tylko o tyle, o ile daje mi coś, co bez ogródek nazwę rozkoszą estetyczną."

~V. Nabokov o "Lolicie"

I taką rozkosz estetyczną przeżywałam także ja czytając tę powieść. Jeśli nie boicie się kontrowersyjnych tematów, a macie chęć zajrzeć trochę do klasyki, polecam Lolitę. Ze swojej strony daję 9/10 i polecam!

Upojnego wieczoru
ZaBOOKowana :)

czwartek, 28 czerwca 2018

Tetrus- K. Szymeczko



"Nie ma ludzi w pełni sprawnych. Informatyk na wózku nie ma ze mną szans w biegach i skokach, ale ja w porównaniu z nim jestem niepełnosprawny w grze w szachy i programowaniu."
~ K. Szymeczko, "Tetrus"

Rok temu, jeden z pacjentów polecał mi książkę Tetrus Kazimierza Szymeczko. Chciałam ją nawet pożyczyć, ale wyjechała do domu razem z nim i ślad po niej zaginął. Sporo czasu później, skuszona promocjami towarzyszącymi upadkowi sieci księgarni Matras, biegając obwieszona zdobyczami, trafiłam na tę książkę ponownie i tym razem postanowiłam ją przygarnąć. 

Kazimierz Szymeczko znany jest jako autor bajek dla dzieci i powieści dla młodzieży. W czasie wolnym udzielał się jako wolontariusz w ośrodkach "Caritas" dla osób niepełnosprawnych. To czynny udział w "stawaniu na nogi" podopiecznych, obecność, wsparcie czy rozmowy o życiu w nowych warunkach, zainspirowały autora do stworzenia książki Tetrus. Jest to powieść fikcyjna, opierająca się na zlepku prawdziwych historii. Główny bohater to Michał, zwykły nastolatek. Podczas powrotu z ferii wraz z rodzicami ulega wypadkowi i doznaje uszkodzenia rdzenia kręgowego w odcinku szyjnym. Budzi się w szpitalu, ma sprawną prawą rękę, może poruszać głową i cieszyć się, że w ogóle żyje. Chłopiec musi stawić czoła nowej rzeczywistości, odnaleźć cel i zawalczyć o siebie. Nie będzie łatwo, ale od czego ma się kolegów? Tetrusy muszą trzymać się razem :) Cała historia ubrana w lekki styl i sporą dawkę humoru. 

Z racji mojego zawodu, poznałam już niejedną historię podobną do tej zawartej w książce, mimo to z przyjemnością przyglądałam się losom Michała. Zwyczajny chłopak mający przyjaciół, spokojne życie, zainteresowania i nagle trach! Wszystko staje na głowie, przyjaciele się wykruszają, a poziom niezależności spada do zera. Brzmi strasznie, ale to dopiero początek. W książce  bohater przeżywa wszystkie etapy radzenia sobie z niepełnosprawnością. Początkowo szok, gdy budzi się na OIOMie, oczekiwanie poprawy, rozpacz, uświadomienie sobie swoich ograniczeń, bunt i powolna akceptacja. Z medycznego punktu widzenia to wzorcowy przypadek tetraplegika, dla czytelnika natomiast, przyjemna historia młodego człowieka dążącego do względnej normalności. Nie jest to jednak opowieść smutna, jej lekkość, humorystyka i wydźwięk działa na czytelnika jak zastrzyk siły, energii i motywacji. Świetnie nadaje się właśnie dla ludzi, którzy stają w obliczu tragedii, ale także wspaniale uświadamia ile kosztuje powrót do zdrowia i względnej samodzielności. 

Choć Tetrus jest częścią serii młodzieżowej Plus Minus 16 to nadaje się dla czytelnika w każdym wieku. Jej pozytywny, żartobliwy wydźwięk, wartka akcja i prostota sprawia, że czyta się ją szybko i wywołuje dużo przyjemności, ale najważniejszymi atutami są emocje i przesłanie jakie przekazuje czytelnikowi. Ze swojej strony daję mocne 6/10 i polecam!

Spokojnego wieczoru
ZaBOOKowana :)